Ocena: 8

Łona i Webber

Cztery i pół

Okładka Łona i Webber - Cztery i pół

[Dobrze Wiesz; 30 września 2011]

Polski to trudny język – powie to każdy obcokrajowiec, który próbował się go nauczyć. Brzmi jak nieustanne szeleszczenie i skrzypienie maszyny do bimbru. Jest twardy, ale z drugiej strony nie do końca logiczny. Tą drogą podążają polscy artyści, którzy czasami, uznając z poczuciem porażki, że nie da się z tego naszego poczciwego języka zbyt wiele ulepić, rezygnują w ogóle z warstwy tekstowej, albo zastępują ją angielskim. Ci odważni, którzy nagrywają długie płyty wypełnione po brzegi naszą niegęsią przecież mową, a wśród nich naturalną większość stanowią hiphopowcy, często muszą stawić czoła nieuniknionemu – nie ma możliwości, żeby nie wpaść w kilku miejscach w tekstową mieliznę, babole, linijki niezręczne i niepotrzebne. Strategii unikania tego typu wpadek jest kilka, a prawdopodobnie na największe powodzenie może liczyć ucieczka w tekściarstwo abstrakcyjne (Muchy, Ścianka), humorystyczne (Afro Kolektyw) czy w otwarty sposób liryczne. Czyli, zaraz, czy nie można już powiedzieć wprost, jak mawiał klasyk, co nas boli?

Można, i świetnym przykładem jest najnowsze wydawnictwo Łony i Webbera. Już sam tytuł i design igra z językiem i jego autoreferencyjnością, bo „Cztery i pół” to faktycznie wydawnictwo nr 4,5 (za połówkę robi tutaj EP-ka „Insert”). Na okładce mamy schodki, a jeden faktycznie jest nieco inny i umożliwia wspięcie się na poziom wspomnianej EP-ki. Przy wspinaniu się na szczyt nazwany „Cztery i pół” należy jednak wziąć głęboki oddech i uważać. Czemu? Bo uwaga to w ogóle jest w życiu wskazana rzecz (za: „Objaśniamy, wyjaśniamy” – zmyślne filmiki na modłę Manna i Materny na stronie DobrzeWiesz.net, polecam, wyjaśniają np., który to Łona, a który Webber). Ale nie tylko dlatego. Już od samego początku płyty staje się jasne, że oto nie będziemy się tylko prostacko cieszyć jak głupi do bitu (czy zresztą kiedykolwiek to miało miejsce w wypadku płyt Łony?), ale i wnikliwie słuchać. Przynajmniej w części tak wnikliwie, jak wnikliwie obserwuje świat sam Łona, kiedy wystawia mu ironiczną, cierpką recenzję.

Recenzje takie wystawiał zresztą już wielokrotnie na poprzednich wydawnictwach, że wspomnę choćby lekko już podstarzałe „Nie słuchać przed 2050 r.” czy deklaracje antypolityczne i antykonsumpcyjne (Czy są dziś jeszcze jednostki zdziwione / tym że źródłem szczęścia może być polifoniczny dzwonek?) w „Nic dziwnego”. Należy podkreślić, że zawsze była i jest to szydera trafiona, nieprzepełniona pieniactwem (co zdarza się czasami np. O.S.T.R.-emu) i raczej dążąca do uniwersalności, niż aktualności. Tak jest również na „Cztery i pół”, a najlepszym przykładem są dwie idealne wręcz (i mowa tu o wszystkim: teledyskach, bitach, tekstach, tempach czy całych konceptach) piosenki singlowe. Z „Nie pytaj nas”, celnego, a zarazem nienachalnego manifestu pokolenia, wyłania się depresyjny obraz osób rzeczowych i konkretnych (Spytaj o pensję / powiemy chętnie / o tych trzech czy czterech trzystu więc / i że nam fiskus / tyle zabiera że ledwo wystarcza na wystrój wnętrz), ale chłodnych i zagubionych emocjonalnie (Nie pytaj nas o miłość / mamy to przećwiczone, bo / to pokolenie ją zgubiło / na melanżu razem z telefonem). Trafność każdy oceni na swój sposób, ale ważniejsze wydaje się, że jest tu masa naprawdę fajnych linijek, na czele z Spytaj nas o znajomych / to cię zgubi, bo / jest ich dwa tysiące czworo / a każde z nich „lubi to”. W „To nic nie znaczy”, godnym rywalu do tytułu piosenki albumu (piosenki roku?), obrywa się po kolei producentom zabawek, kierowcom, kelnerom, nierzetelnym dziennikarzom i głupim celebrytom. Łona nie oszczędza zresztą siebie. W autotematycznym openerze nabija się ze swoich cech charakteru (wpisz pychę, snobizm / i co jakiś czas chorą jazdę), wad (wpisz niespełnioną punktualność / co pędzi jak Forrest / ale zawsze musi trafić na korek) i wyglądu (w kwestii ubioru napisz: styl dziada). Autotematyczne wstawki pojawiają się zresztą jeszcze kilka razy, choćby w „10” (Ten bit jest dziesięć / zresztą mniej niż dziesięć być nie mógł / choć Webber zrobił go nieprzymierzając / dziesięć dni temu). Oprócz tego, Łona szydzi z babć stojących bez sensu w kolejkach na poczcie („Święty Spokój”), ksenofobicznych dziadków („Szkoda zachodu”) czy grzecznościowych obietnic w stylu „tak, odezwę się” („Jesteśmy w kontakcie”). Czy ta płyta więc to jedno wielkie narzekanie? Nie do końca. W tekstach Łony przeważa jednak, zabijcie mnie za to określenie, ale liryka nadziei. W „Nie wygłupiaj się” słyszymy przecież Często coś się nie zgadza / najczęściej wszystko / to nie powód żeby się obrażać / na rzeczywistość , a w „Nie ma nas” Łona nawołuje do tego, żeby sympatycznie milczeć i przełamywać zakorzenioną w polskiej naturze wrogość do innych ludzi. Pocztowa babcia ze „Świętego spokoju” na koniec piosenki niemal wpada w ramiona swojego wnuczka. Zresztą, nawet wspomniana wyliczanka w „To nic nie znaczy” kończy się pozytywnym stwierdzeniem, że To wszystko przyjdzie mi zobaczyć / a, że jeszcze nie dziś / to jeszcze / nic nie znaczy.

Być może najważniejszym czynnikiem świadczącym o rewelacyjności tego materiału nie jest trafność i zawartość tekstowa w sferze sensu, ale formy. Czyli nie tylko *o czym* rapuje Łona, ale i *jak* to robi. Sztafaż narzędzi jest bardzo szeroki, aż musiałem sobie przypomnieć licealne lekcje polskiego. W pierwszym z brzegu „Szkoda zachodu” trafiamy bowiem nie tylko na instrumentacje zgłoskowe (Nie mam siły tłuc się z tobą / czy truć się tobą) czy grę z utartymi związkami frazeologicznymi (czy iść z tobą w tango / albo jakieś grubsze pogo), ale i zabawę z homonimami (szkoda Zachodu / ale z drugiej strony szkoda zachodu). W „To nic nie znaczy” mamy do czynienia z przemyślaną strukturą jak z podręczników do wystąpień publicznych, w których po kolei przywoływane są argumenty i „kejsy”, a potem Łona rozlicza się z nimi w ostatniej zwrotce. Przekleństwa? Jest ich kilka i każde jest na miejscu, a żadna metafora czy inny środek nie pozostawia niesmaku. Przeciwnie, większość daje dużo radości.

Otrząsając się na chwilę z tej przydługiej zadumy nad tekstami, przypomnę, że „Cztery i pół” to nie zbiór aforyzmów, ale tzw. płyta z muzyką. I jeśli ktoś myśli, że strona muzyczna została w jakikolwiek sposób zaniedbana, to myli się tak grubo, jak nie przymierzając melanżował bohater piosenki „Bez mapy” (Odpocząłbym tu / lecz to grunt grząski / bo wszedłem na Narutowicza / a czuję się jak Niewiadomski). Mocarne bity Webbera ujawniają się w absolutnie każdym kawałku. Czasami wyłaniają się zupełnie znienacka, jak orientalna wstawka, która w piosence „Ł.O.N.A.” wchodzi zapowiedziana przez słowa Dodaj parę wersów / o miłości, ale / widzisz / napisz je po persku / w romanie i jidysz (zajebistość tego rymu!). Czasami są motywem przewodnim całej piosence, jak znakomicie pocięte fragmenty piosenki Bemibemu w „Nie ma nas”. Tę wyliczankę należałoby pewnie uzupełnić o stalowy i nieorganiczny bit w refrenie „Szkoda zachodu”. To on bowiem dodaje piosence mocy i sprawia, że jej refren jest prawdziwym, do bólu skandowalnym hiphopowym bluzgiem, który niemalże sam porusza twoją ręką z góry na dół, a głowę zachęca do kiwania. Coś jest w tym utworze z dynamiki Eminema w „Without Me”, nawet jeśli Łonę niezbyt ucieszyłoby takie porównanie. Strasznie, strasznie fajne są też smaczki, które wstawione zostały poza głównym bitem, tak jak beztroskie Hejka! w „10” czy umieszczone absolutnie w punkcik Aaa... jakoś leci w „Nie pytaj nas”. Do tego po prostu trzeba mieć rękę. W „10” szalony, elektroniczny głos doskonale wpasowuje się w klimat kawałka, a w „Jesteśmy w kontakcie” kombinacja paradubowego rytmu z dzwonkiem telefonu nadaje odpowiednie tempo i dramaturgię. „To nic nie znaczy” operuje bitem złowieszczym i melodyjnym, a dramaturgia jest w tym utworze słowem jeszcze bardziej kluczowym. No i rytm. Rytm jest na tej płycie królem absolutnym, a najlepszymi przykładami są „Nie pytaj nas”, „Kończ tę rozmowę”, „Ł.O.N.A.” i „To nic nie znaczy”. Aha, czyli wymieniłem prawie pół płyty. No niestety – nie miałem innego wyjścia.

Jeśli do tego morza zachwytu dodam totalny brak mielizn, czyli to, że żadna piosenka nie odstaje i żadna nie prosi się o to, by ją wyrzucić dla dobra albumu (a jest ich przecież 14), to chyba nietrudno zauważyć, że mamy do czynienia z muzyczną ekstraklasą. Jeśli czegoś tej płycie brakuje do rejonów dziewiątkowych, to chyba tylko mojej odwagi, żeby taką ocenę przyznać. No bo jak to, przecież to polska płyta, polskie teksty, a polski jest trudny i nie da się z niego wiele ulepić. Nieważne, otóż da się, więc, drogi czytelniku, patrz trochę szerzej, patrz trochę szerzej i jaraj się niepomiernie, a z Łoną, mam nadzieję, „jesteśmy w kontakcie”.

Kamil J. Bałuk (31 października 2011)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Paweł Gajda: 6/10
Średnia z 4 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: truskól
[22 stycznia 2012]
Ja mam pytanie, do czego Łona nawiązuje "Dodaj parę wersów o miłości, ale widzisz napisz je po persku w romanie i jidysz" - to jest follow up do któregoś z jego kawałków?
Gość: kaman
[3 listopada 2011]
mogę wytłumaczyć, dlaczego 10 mi się nie podoba: po pierwsze irytujący głos z jakiegoś UFO (nieśmieszne), po drugie bardzo słaba zwrotka Rymka, który jest sympatycznym gościem, ale rapując obok Łony wypada co najmniej nietęgo i strasznie zaniża poziom całego kawałka.
poza tym płyta naprawdę dobra, choć nie dorównuje żadnej z poprzednich. Zdecydowana czołówka to oba single plus Kaloryfer, Jesteśmy w kontakcie i otwieracz.
Gość: marab
[31 października 2011]
W szkoda zachodu jest raczej jednak o Kaczyńskim, a nie ogólnie o ksenofobicznych dziadkach. Jak zwykle u Łony musi być coś politycznego. Kiedyś był ten ten track z kioskami zresztą.
A w ogóle to świetna recenzja świetnej płyty.
Gość: bałuk
[31 października 2011]
ja miałem często tak, że po obserwacjach łony stwierdzałem "no, znam to z życia" - generalnie nie wiem, jak obserwacje w piosence mogą być super odkrywcze, jeśli do tego jeszcze się rymują, mają określoną liczbę sylab i fajnie brzmią? trochę niemożliwe.

a co do "10" to własnie nie wiem czemu się wszyscy czepiają tego kawałka, fajne momenty z Webberem robiącym bit, fajny moment z imprezą co nie była dziesięć ("Hejka!"), fajna końcówka ze świętowaniem urodzin swojego dziesięć, no i flow dobrze w rytm ułożone. Inna sprawa, że ja nie znałem w użyciu takiego określenia jak "dziesięć", więc pewnie też fajniej to brzmi, jak ktoś go używa
kuba a
[31 października 2011]
Dla mnie też "10" najsłabsze. Highlighty to przede wszystkim "Nie ma nas", oba single... Bawi mnie też "Honyszke kojok" z samplami z "Co mi zrobisz" - to bodaj jedyny moment płyty, w którym przypomniał mi się Łona z dwóch pierwszych LPs, śmiało mógłby leżeć na "Nic dziwnego". Próbowałem zresztą wracać do wczesnego Adama ostatnio, ale jakoś ten aktualny lepiej mi się komponuje z obecnym nastrojem. Nie wiem, może jesień. Warto też podkreślić świetną oprawę samego wydawnictwa - ładna, gustowna rzecz, po prostu.
Gość: deem
[31 października 2011]
Jest na tej płycie numer, którego mogłoby (powinno?) nie być, mianowicie "10". Poza tym jest bardzo fajnie, chociaż Łona stawia w znacznej mierze na formę, a nie na treść. Chodzi mi o to, że mało jest na tej płycie obserwacji, które byłyby naprawdę nieoczywiste i jakoś odkrywcze, a dużo - jak zawsze zresztą - ciekawych konceptów, zabaw językiem i prób przedstawienie znanych spraw z trochę innej strony/perspektywy.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także