Ocena: 6

Daft Punk

Tron: Legacy

Okładka Daft Punk - Tron: Legacy

[Walt Disney; 6 grudnia 2010]

Francuski duet już jakiś czas temu wpadł w artystyczny impas, utrzymując kultowy status dzięki dawnym zasługom (naprawdę wielkim, bo każdy miłośnik muzyki tanecznej wielbi „Homework” i „Discovery”) i organizowanym z rozmachem, efektownym trasom koncertowym. Okazało się, że są „Human After All”, jak głosi tytuł ich ostatniego studyjnego krążka.

Ostatniego, bo trudno uznać soundtrack do „Tron: Legacy” za pełnoprawny album Daft Punk. Gotowym miotać gromy spieszę z wyjaśnieniem. Przede wszystkim na krążku czuć ograniczenia narzucone przez Disneya – nawet jeśli nie były wyrażone przez włodarzy korporacji eksplicytnie, to mogła zadziałać swoista autocenzura, wszak na „Trona” wydano około 200 milionów dolarów (głupio byłoby zostać wyrzuconym z takiego projektu). Stąd na soundtracku sporo utworów, które równie dobrze mogły wyjść spod ręki jednego z hollywoodzkich wyrobników w rodzaju Williamsa czy Shore’a. Kawałki kontrastują zarówno z porażającą chwytliwością motywu przewodniego, który wyszedł Francuzom rewelacyjnie, jak i z innymi utworami o elektronicznej proweniencji („The Son Of Flynn” na ten przykład). Momenty syntezatorowe oddają ducha lat 80. lepiej niż soundtrack Wendy Carlos do pierwszego „Trona” (na którym królowała symfoniczna zachowawczość), co jest największą zaletą OST Daft Punk. Szkoda, że Homem-Christo i Bangalter nie poszli o krok dalej i nie skomponowali całej ścieżki w tym stylu. To największy zarzut, bo momenty elektroniczne może nie iskrzą inwencją klasycznej dylogii duetu, ale na pewno składają się na najlepsze utwory od tamtego czasu. „End Of Line”, niejako hymn klubu, w którym Daft Punk pojawiają się w filmie jako lokalni DJ-e, łączący estetykę klasycznego electro z patetycznym nastrojem całości ścieżki, to dowód na to, że nie można ich szufladkować jako rockowych dinozaurów, wydających składanki i płyty koncertowe. Takich utworów jest zresztą więcej – oczywisty klubowy banger „Derezzed” (jednak da się powiedzieć coś ciekawego w języku hardego electro) czy „Arena” niosą ze sobą nadzieję na przyszłość. Z drugiej strony mamy „TRON Legacy (End Titles)”, będący definicją miałkości, więc ta nadzieja pewna nie jest.

Nie da się ukryć, że można prawdziwie docenić ten soundtrack tylko po obejrzeniu filmu. „Tron: Legacy” to widowisko zapierające dech w piersiach (w zbędnym 3-D, które autentycznie psuło odbiór, dobrze, że do wyboru były seanse dwuwymiarowe, więc jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, to nie drżyjcie o jakość wrażeń DVD), a komputerowy świat, będący mroczniejszą wersją świata z „Tronu” (od 1982 roku przybyło nam chyba cyfrowych zmartwień) idealnie łączy się z muzyką Daft Punk. Nie można odmówić tej ścieżce patosu, ale po konfrontacji z obrazem wszystko staje się jasne. Nowy Tron jest po prostu bardzo podniosły i epicki. Tak też skonstruowali swoją muzykę Francuzi. Dlatego właśnie ciężko uznać „Tron: Legacy” za nowy album Daft Punk – jednak za dużo zależy od tego, czy słuchacz widział film. Jeśli tak, to łatwiej przełknie hollywoodzkie utwory symfoniczne, które są rozsiane po całej ścieżce, jeśli nie – poczuje się zawiedziony tym, że mało tu stricte „daftpunkowych” numerów. Owszem, Homem-Christo i Bangalter mogli zrobić odważniejszy album, ale „Tron: Legacy” zbyt podlega dyktatowi kina, by bronić się jako samodzielny byt. To dobra ścieżka dźwiękowa i dobra wróżba na ewentualny nowy album Francuzów. Dla mnie, fana zarówno „Trona”, jak i Daft Punk, to zupełnie wystarczy.

Paweł Klimczak (2 marca 2011)

Oceny

Andżelika Kaczorowska: 6/10
Paweł Klimczak: 6/10
Maciej Lisiecki: 3/10
Średnia z 3 ocen: 5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: przeint
[2 marca 2011]
gdyby ktoś w 96 stwierdził że DF wydadzą longplay dla Walta Disneya to bym padł ze śmiechu.... a tu proszę
Gość: kwoka
[2 marca 2011]
Mnie się tam bardziej podoba soundtrack do "Nieodwracalne", stworzony przez samego Bangaltera. Znacznie lepszy niż Tron. Pozdrawiam!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także