Ocena: 7

Curren$y

Pilot Talk Pt. 1

Okładka Curren$y - Pilot Talk Pt. 1

[Roc-A-Fella; 13 lipca 2010]

Shante Anthony Franklin to wbrew pozorom całkiem łebski koleżka. Mówię „wbrew pozorom”, bo mimo że Curren$y przepuścił przez swoje płuca kilogramy towcu, a lwia część tekstów z pierwszej z trzech płyt trylogii „Pilot Talk” skoncentrowana jest wokół tematu tematu, to jednak trudno odmówić raperowi z Nowego Orleanu jasności umysłu. Nie mogę odpędzić się od zestawienia go z fikcyjnymi kolegami po fachu z jednego z epizodów „Party Down” – nieprzyzwoicie skuty na pierwszy rzut oka ziom z dość ciężkim flow, który jednak ani na moment nie traci zdolności logicznego myślenia i potrafi porazić przenikliwością swoich sądów. Dokładając do tego nienaganną technikę i otoczenie dobrych ludzi otrzymujemy naprawdę solidnego kandydata do wysokich miejsc w rapowych podsumowaniach roku. I rzeczywiście, zaprawiony w podziemnych bojach Curren$y – przynajmniej na razie, ale nie zdradzajmy zbyt wiele – nie zawodzi, a jego debiut pod auspicjami Roc-A-Fella wynosi go do rapowego panteonu nie tylko wirtualnie.

No właśnie, mili ludzie. Trzon, a jednocześnie zaplecze przedsięwzięcia o kryptonimie „Pilot Talk” tworzy całkiem pokaźna grupa zarówno świeżo skoligaconych, jak i bliskich Franklinowi od dłuższego czasu zawodników. Curren$y coraz śmielej poczyna sobie na polu organicznego hip-hopu – zupełnie nie dziwi więc fakt, że nawet wyczyny muzyków sesyjnych (na czele z „naszym człowiekiem”, Basilem Wajdowiczem na klawiszach) przepoczwarzają się w trakcie odsłuchu we wpływające w istotny sposób na końcowe odczucia detale. Jednak nawet tak śmiercionośne motywy jak gitara w otwierającym zestaw „Example” czy pokręcone plumkanie klawiszy rzeczonego Wajdowicza w „Chilled Coughphee” funkcjonują w nierozerwalnym związku ze znakomitymi podkładami Ski Beatza. Producent odpowiedzialny między innymi za kilka niszczycieli z „Reasonable Doubt” o robieniu bitów wie tak wiele, że gdyby tylko zechciał o tym pisać, opasłe tomy jego opowieści spokojnie zapełniłyby półki niejednej powiatowej biblioteki.

Szczęśliwie, nie chce, a świeżość swoich idei w fantastyczny sposób wciela w życie właśnie na pierwszej części „Pilot Talk”. Balansowanie na granicach estetyk i ogromna różnorodność nastrojów są tu odczuwalne co i rusz. W „Audio Dope II” wrzucona do steel-panowego kotła niepodrabialna, mechaniczna nawijka Curren$y przybliża realia gracza z brudnego południa i czyni to w sposób nadzwyczaj intrygujący. „King Kong” jest jak superbohaterski komiks, w którym połyskujące synthowe fale i zakrętasy pełnią funkcje ilustracji do scenariusza Franklina. I naprawdę trudno nie przyznać mu racji, kiedy kwituje swoją opowieść frazą They hate me / Cause they ain’t me / King Kong ain’t got shit on me. A są tu jeszcze powiewy krystalicznej bryzy z niemal namacalnym duchem Jay Dee przemykającym przez gęstą fakturę dźwięku w „Address” czy klasycznie południowa wprawka z knajpianym klawiszem i charakterystycznym flow Devina w „Chilled Coughphee” (kawałek z tych, które mogłyby być skitem). Jest wreszcie współprodukowany przez Mos Defa „Breakfast”, swoim brzmieniem wspartym dodatkowo świetną partią dęciaków udzielający poniekąd odpowiedzi na pytanie, za czym tęsknią sceptycznie nastawieni do „My Beautiful Dark Twisted Fantasy”.

Skoro jesteśmy już przy temacie Mos Defa, należy koniecznie wspomnieć o jego gościnnym występie w przywołującym swoim bizantyjskim sznytem Hovę „The Day”. Featuringi, tak jak w wypadku tegorocznego albumu niekwestionowanego króla Południa, Big Boia, same w sobie mają tu ogromną wartość. No, może poza Snoopem w „Seat Change”, który jednak nie zwykł schodzić poniżej poziomu przyzwoitości. Kiedy do studia zaprasza się największych mistrzów fachu, samemu tworzy się ryzyko zepchnięcia na dalszy plan. Curren$y niemal udaje się go uniknąć. Niemal, bo trzeba wziąć w tym miejscu poprawkę na genialną zwrotkę Young Roddiego w najbardziej upalonym (i, co ciekawe, wyprodukowanym przez znanych z pierwszej podziemnej płyty Franklina, Monsta Beatz) w zestawie „Roasted”. Nawet najmniejszy promień światła bitu nie jest w stanie przedrzeć się przez ścianę perfekcyjnego rytmicznie, mechanicznego flow młokosa z Luizjany. Dość tanie na papierze My uncle told me let the sky be ya limit brzmi tu, wbrew pozorom, cholernie adekwatnie.

We smoke and drink all night / Hangover cause we hung out / Chicks know we party that’s why / They love it when we come out. No właśnie, wróciliśmy do punktu wyjścia. Nawet mimo faktu, że na „Pilot Talk” sporo naprawdę błyskotliwych tekstów i poważnych rozkmin (między innymi o tym, jak Franklin odnajduje się w roli majorsowego świeżaka we wzmiankowanym „Breakfast”), jest to płyta na wskroś imprezowa, stanowiąca idealne dopełnienie gęstej atmosfery dusznych, tonących w dymie wnętrz klubów, penthouse’ów, plaż i wszystkich miejsc, w których zwycięża etos beztroski. Chyba należy więc ukorzyć się przed naszymi czytelnikami z powodu znaczącego opóźnienia publikacji recenzji albumu, który nie wyszedł przecież wczoraj. Nierozerwalnie sprzężony z chillem „Pilot Talk pt. 1”, może utrudnić nieco zadanie wartościowania płyty co bardziej niezdecydowanym. Wierni sympatycy Curren$y powinni natomiast mieć nadzieję, że zapowiadana na maj, ostatnia z części lotniczej trylogii chociaż spróbuje zbliżyć się poziomem do pierwszej. Joint otwarcia to imprezowa bomba, drugi może zamulić. Oby trzeci nie sprawił, że najzwyczajniej w świecie pójdę spać.

Bartosz Iwański (8 grudnia 2010)

Oceny

Bartosz Iwanski: 7/10
Jędrzej Szymanowski: 7/10
Mateusz Błaszczyk: 7/10
Średnia z 3 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: gawroński
[8 grudnia 2010]
uwielbiam tę płytę <3

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także