Ocena: 7

Sufjan Stevens

The Age Of Adz

Okładka Sufjan Stevens - The Age Of Adz

[Asthmatic Kitty; 11 października 2010]

I have always resisted the idea of listening to music with eyes closed, i.e., without allowing the eye to play an active role. If one wants to grasp music in its full scope, it is also necessary to see the sensitivity and movement of the human body by which it is produced. (Igor Stravinsky)

„The Age Of Adz” to album plastyczny. Podobnie jak poprzednie krążki Sufjana Stevensa, ale plastyczny w zupełnie odmienny sposób. „Michigan”, „Illinois”, a nawet „Songs For Christmas” są niczym dobrze przemyślane i skutecznie wyegzekwowane pejzaże, składające się na skończony świat snutej pod nie – wciągającej i przejmującej – opowieści. Natomiast „The BQE” ze względu no towarzyszący muzyce film, jest realizacją, ale i podsumowaniem boskich ciągot Sufjana-demiurga – malowniczy obraz to sprawne przycięcie rzeczywistości, ale mimo wszystko ledwie jej miks, zabawa obrazem świata, z którym i któremu nie można nic zrobić. Pod tym względem „The Age Of Adz” jest dziełem wyjątkowym, bo Sufjan jedynie wskazuje nam kierunek, w którym powinniśmy patrzeć – od niego i do góry – choć jak nigdy wcześniej chce, by wciąż patrzeć na niego i do niego.

Pejzaż „The Age Of Adz” jest więc zarazem niesprecyzowany – rozciągnięty na stelażu z pulsujących gwiazd kosmos? – oraz dookreślony: głowa muzyka pęczniejąca od wątpliwości do samego siebie i otaczającego świata. Zarazem jak nigdy dotąd słuchacz ma łatwość i swobodę wpisania albumu w kontekst własnego życia, choć muzyka ma charakter wybitnie indywidualny, wręcz osobisty. (A może właśnie dlatego?) Ponadto, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pierwszy raz jestem dla Sufjana pełnoprawnym odbiorcą, a nie ledwie przyglądającym się mu widzem.

As the listener I am the final element in the making of music – I have made the music useful. I have put it into a context: the context of my own life, and my own perception of what music is, and why it exists. (Paul Morley, „Words and Music”)

Introwertyczna ucieczka w siebie jest więc zarazem otwarciem na innych – kiedy Sufjan płaczliwym tonem prosi o zdrowie dla siebie („I Want To Be Well”), to jednocześnie użala się nad kiepską kondycją całej ludzkości (powracająca niczym mantra w epickim closerze albumu fraza Boy, we can do much more together). A publiczna autoanaliza – momentami mocno w stylu Kanye Westa – gwiazdy consumed by selfish thoughts (utwór tytułowy) przypomina demontaż papierowej zbroi (świata przedstawionego), za którą do tej pory muzyk się ukrywał. Finałowy widok artysty zagubionego i człowieka zmęczonego prowadzonym stylem życia jest szokujący (I’m not fucking around!), ale i, ponownie, fascynujący.

Szokujący może się również wydawać stylistyczny nawrót – ponowne po „Enjoy Your Rabbit” zachłyśnięcie się elektroniką, tak słyszalne w poszarpanej fakturze utworów i nerwowym łamaniu kompozycji równie nerwowymi bitami czy przesadnie spontanicznymi solówkami. I choć można doszukiwać się drugiego dna elektronicznych zabiegów (zmęczenie przepychem barokowego popu, rozbudowanymi orkiestracjami) i ich szczerych, artystycznych intencji – chęć uczenia się muzyki od nowa (zabawa auto-tunem), próba wyrwania się z twórczych kolein (smutny przypadek „The BQE”) – to nowe zagrania bronią się z trudem. Chlubne wyjątki to eteryczny „I Walked”, „Vesuvius” próbujący godzić ciągoty dawne i nowe, czy epicki w swoim rozpasaniu „Impossible Soul”, który zasługuje na uznanie poprzez osobne zdanie. 25-minutowa suita będąca zapisem niemal galaktycznej potyczki Sufjana z samym sobą – wyciszone outro sugeruje, że wygrał Sufjan folkowy, wręcz tradycyjny, ale równie dobrze może to być skalkulowany na ciąg dalszy cliff-hanger.

Oczyma wyobraźni widzę finałowe sceny „Impossible Soul” jako poetyckie spadanie z dachu – pamiętacie świetną sesję „na dachu” dla Blogotheque i przejmujący cover „Lakes Of Canada”? – w czarną, kosmiczną wręcz przepaść. A może Sufjan sam z niego skoczył, zmęczony walką o siebie i z sobą? Nie wiem. Wiem tylko, że gdy muzyka cichnie, cykl wyczekiwania na powrót mojego ulubionego artysty zaczyna się od początku.

Maciej Lisiecki (18 listopada 2010)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 10/10
Andżelika Kaczorowska: 9/10
Bartosz Iwanski: 7/10
Paweł Sajewicz: 4/10
Średnia z 9 ocen: 6,44/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Ewa
[17 grudnia 2011]
spóźnione dziękuję za recenzje. Otworzyła mi trochę oczy na tę genialną płytę która z lekkim spóźnieniem dotarła do mojej biblioteki
Gość: rym
[29 grudnia 2010]
"Roznice pomiedzy ocenianiem muzyki na screenagers.pl a rateyourmusic.com" autorstwa Krzyska Kwiatkowskiego
rym=serious bussiness
Gość: galli
[3 grudnia 2010]
@znudzony - ale, że czytanie recenzji czy też same recenzje? :-) Co do samej recenzji - może mam inaczej niż niektórzy, ale w każdej zawsze szukam sprawnej inżynierii, nie wizji świata recenzenta. W końcu chcę się coś konkretnego dowiedzieć a nie marnować czasu na popisy literackie autora. Ot, taka fanaberia, bez urazy.
Gość: kar
[22 listopada 2010]
dwa pierwsze akapity składne i mogę się zgodzić, ale trzy ostatnie - omawianie płyty piosenka po piosence przy użyciu szkolnych regułek to jakiś pastisz recenzji. no i podważenie połamanej stylistyki albumu (niby mimochodem, ale wychwyciłem) - nie godzi się!
Gość: daj se
[22 listopada 2010]
mi sie nawet juz nie chce czytać
Gość: znudzony
[22 listopada 2010]
@galli
ee, ja nie chcę nikogo obrazić, ale, naprawdę, czytanie recenzji to ma być rozrywka, niestety ostatnio z tym gorzej, brak im jakiejś lekkości i poczucia humoru
Gość: szoto
[21 listopada 2010]
Bardzo dobra recenzja świetnego albumu.
Gość: galli
[21 listopada 2010]
Nudne to zbyt delikatnie powiedziane. Pseudointelektualne wypociny...
Gość: znudzony
[19 listopada 2010]
coraz nudniejsze te recenzje u Was :(
Gość: pp
[18 listopada 2010]
lol @ 10/10

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także