Ocena: 7

Newest Zealand

Newest Zealand

Okładka Newest Zealand - Newest Zealand

[Ampersand; 18 października 2010]

Nie do końca podzielam zachwyt nad uwypuklonymi tu i ówdzie highlightami „Grandy”. Swoją znajomość z trzecim studyjnym albumem Brodki zakończyłem bez większego żalu po drugim odsłuchu. Choćbym jednak starał się ze wszystkich sił zapomnieć o reformowanym popie najlepiej ubranej kobiety w polskim showbiznesie, umiejętność ta długo jeszcze pozostanie dla mnie w sferze pobożnych życzeń. Wszystko ze względu na singlowe „W pięciu smakach”. Jak widać, wciąż niezupełnie ogarniam swoje upodobania, skoro utwór ten w ciągu kilku tygodni przebył dłuuugą drogę od alergicznych reakcji i statusu wielkiego nieporozumienia do bezwarunkowej miłości i namiętnej repetycji. Nawet całkiem przaśna zwrotka przestała wadzić i przejęła jakże odpowiedzialną funkcję nieinwazyjnego wprowadzenia do najlepszego polskiego refrenu roku, w którym zresztą polszczyzny nijak uświadczyć niepodobna.

Dlaczego wspominam o tym wszystkim w recenzji płyty, która z brodkową estetyką wspólnego ma mniej niż zdrowy rozsądek i przyzwoitość z poziomem debaty publicznej w Polsce? Odpowiedź jest prozaiczna: bardzo podobne jak w wypadku „orientalnego” hitu Brodki perypetie towarzyszyły mi w odbiorze najnowszego projektu Borysa Dejnarowicza. Odsłanianym stopniowo niczym litery przez Magdę Masny zwiastunom self-titled Newest Zealand – poza chlubnym wyjątkiem w postaci „Yours Sincerely” – wypadało jedynie ze średnim zainteresowaniem (kto miałby do tego głowę w kontekście koncertów Pavement i zajeżdżania na amen „Seamonsters”) przypiąć karteczki z napisem „acceptable” i dalej robić swoje. Na offowym koncercie wynudziłem się jak mops i naprawdę nic, może poza wstydliwą słabością do „Divertimento”, nie zwiastowało, że obcowanie z nieprzyzwoicie rozreklamowanym przedsięwzięciem wielkiej rodziny polskiej alternatywy pod batutą Dejnarowicza przyniesie mi autentyczną radość. You better watch your step, gamoniu.

Ileż jeszcze niewnoszących do sprawy zupełnie niczego tyrad koncentrujących się na osobie, a nie twórczości Dejnarowicza pojawi się w polskim internecie przy okazji każdego z jego scenicznych występków? Były lider ulubionego zespołu postępowego kleru stanowczo powinien przy najbliższej okazji zabawić się w polskiego Buriala, sprytnie zakamuflować swoją tożsamość i zaserwować scenie anonimowy album kompletnie nieobarczony tym, co na potrzeby chwili nazwijmy wzniośle „bagażem kulturowym”. W związku z powyższym, Dejnarowicz popełnił zasadniczy błąd już na starcie. „Newest Zealand” powinno być albo kolejnym albumem instrumentalnym, albo też – podążając szlakami Kanyego i Sufjana – ubogaconym wokalizami zdeformowanymi vocoderowymi ustrojstwami. O to zresztą niemal błagać zdają się pierwsze – jakże mylące wobec kolejnych kilku tysięcy – sekundy płyty. Prawie-g-funkowy, bliźniaczo podobny do intra „Sensual Seduction”, połyskliwy syntezatorowy pasażyk sarnim wzrokiem wypatrujący swojego Snoopa, szybko ustępuje jednak miejsca pasującej teoretycznie jak pięść do nosa akustycznej przygrywce i apatycznemu wokalowi Dejnarowicza.

Właśnie takim, dość specyficznym zlepkiem fury motywików, często dość odległych od siebie stylistycznie, jest cały album. Każda z tuzina piosenek stanowi osobny rozdział egzotycznej sagi, której zwornikiem i rudymentami jest pieczołowita dbałość o harmoniczne bogactwo, iście barokowa bujność instrumentarium i galopująca progresywność kompozycji. Formułowanie zarzutów wobec Newest Zealand przychodzi w obliczu wysublimowanej, dopracowanej w najmniejszych szczegółach zawartości płyty z niemałym wysiłkiem. Kawał dobrej roboty – abstrahując już od treści czysto songwriterskiej – wykonali zarówno zaproszeni przez Dejnarowicza do współpracy muzycy, z Krzesimirem Dębskim na czele, jak i tajemniczy skandynawski producent współodpowiedzialny za miks. Ambitny cel maksymalnej różnorodności produkcyjnej został udanie zrealizowany: od strony stricte technicznej próżno szukać punktów wspólnych mekintajerowskiego „Two Ways”, sterylnego steelydanizmu „Yours Sincerely” czy dusznawego lo-fi sznytu á la Graham Coxon w wieńczącej całość miniaturce „Elimination & Lemon”.

Dość przyzwoicie osłuchany Dejnarowicz opanował niełatwą sztukę kompozytorskiego savoir-faire w stopniu co najmniej bakalarskim. Spory zawód może w związku z tym spotkać wszystkich, którzy sięgną po „Newest Zealand” zachęceni uprzednio chwytliwością sążnego, powerpopowego riffu „He Said He’s Sad”. O tym, że ex-frontman The Car Is On Fire nie słucha już gitar, wie chyba każdy, kto w ciągu ostatnich kilku miesięcy sięgnął po choć jeden z tekstów. Zdecydowanie więcej tu posunięć, które co bardziej złośliwi odbiorcy ochoczo skwitują epitetem wedlowski. Kwestią indywidualnych upodobań pozostaje reakcja na dystyngowany stereolabowski lounge „Nuke Nuke” czy zwiewną bossa novę „Dreamt Of You” z uroczą wokalną przybudówką Magdy Kowalskiej. Z pewnością nie każdemu w smak będzie po raz setny obcować z beatlesowskimi inklinacjami Dejnarowicza w „As Sure As Sunrise”; sam zresztą od początku niezbyt przychylnym okiem spoglądam na ten fragment „Newest Zealand”. Jednocześnie trudno jednak, wobec dość powszechnych highfive’ów dla CNC, nie zaintrygować się wiodącym w zestawie „Splash Boom Crash” z jego reckonerowską gitarową przygrywką i nieśmiałymi ukłonami w stronę prog-rocka. Trudno automatycznie spisać na straty kunsztowny, pnący się ku górze refren „Two Ways”. Trudno wreszcie nie zwrócić uwagi na basowy marsz w „Yours Sincerely”.

Chętnie eksponowaną przez Dejnarowicza bezpretensjonalność jego twórczości, którą na wysokości osławionego „Divertimento” część gorącogłowych gotowa była redefiniować jako wielkie łgarstwo i słowo-wytrych dla wielkomiejskich pasibrzuchów, czuć na eskapistycznym, szalenie osobistym (teksty!) „Newest Zealand” nader wyraźnie. Dejnarowiczowi zręcznie udało się na nowo poskładać w spójną całość skrawki zdewastowanego świata. Osobliwy mikrokosmos tej płyty przy pierwszym kontakcie może odrzucać. Nie ma tu motywów, które są w stanie zachwycić i oszołomić nawet przez ścianę, jak przysłowiowy „Beach Comber” Real Estate. Doświadczenie uczy też, że zmywanie dużo skuteczniej umilić jest w stanie „You Can’t Hide Your Love Forever”. Tak jak nie każdemu w smak dalekomorskie wyprawy i wyprane z codziennej rutyny eksploracje, tak nie każdy z dobrodziejstwem inwentarza przyjmie dejnarowiczowską narrację o antypodach polskiej muzyki popularnej. Nie mogę jednak odpędzić się od wrażenia, że gdyby Marek Niedźwiedzki zawsze wracał ze swoich okołoaustralijskich wojaży z tak dobrą muzyką, z dużo większą ochotą włączalibyśmy radio.

Bartosz Iwański (22 października 2010)

Oceny

Bartosz Iwanski: 7/10
Maciej Lisiecki: 7/10
Średnia z 3 ocen: 5,33/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2 3 4
Gość: kidej
[26 października 2010]
@gawronski

Sciagasz! Albo ja, w kazdym razie identyczny plan obmyslilem.
Gość: gawroński
[26 października 2010]
nice Koala

ale i tak kupię sobie Jazzpospolitą i NZ w romantycznym zrywie
Gość: kidej
[26 października 2010]
@Koala

Co do przyszlosci nie mam zadnych zludzen, ale mowimy o tu i teraz. Wciaz jeszcze jest mozliwosc kupna i CD, i mp3. W momencie, gdy te mozliwosci znikna, nie bede sie czepial (sa duze szanse, ze nie bede wtedy jeszcze mowil yyyyhhhhhyyyhhhmmhhyyyyylyyyyy). Jakkolwiek zdaje sobie sprawe, ze zaliczam sie do ideologicznych dinozaurow, to jednak wciaz jeszcze ta ideologia i technologia nie odeszla calkowicie do lamusa. A zaufanie badz nie jest juz calkowicie osobiste.
Gość: Koala
[26 października 2010]
@nastolatki vs kupowanie płyt - a może to nie jest kwestia pieniędzy, tylko przestarzałości konceptu fizycznego nośnika dla muzyki czy filmu. Kupowanie kaset porzuciłem symbolicznie w 1999, kupowanie płyt cd w 2008 (co prawda coś mi tam jeszcze czasem wpadło na półkę, ale tylko z uwagi na sieciową niedostępność). Więcej, nawet i mp3 wydaje się już być przeżytkiem - cholerstwo trzeba ściągać, rozpakowywać, ewidencjonować, czasem ręcznie naprawiać kolejność, no i robić backupy, co by cały dorobek nie przepadł wraz z dyskiem. Dodatkowo, wartość kolekcjonerska żadna. Nie wymagajmy od młodego pokolenia myślenia kategoriami starego - wydawanie pieniędzy na cd/mp3, jakkolwiek słuszne ideologicznie, jest kurczowym trzymaniem się przemijających technologii. Całkowicie jestem w stanie wyobrazić sobie młodego fana muzyki bez ani jednej płyty/ kupionego mp3.

Przyszłością wydaje się być natychmiastowa dostępność muzyki, streamy dostarczane przez smartphony i inne mobilne urządzenia. Artyści raczej nie zarobią (choć przecież niektórzy rozpoczęli dostarczanie muzyki poprzez płatne appsy), ale z drugiej strony zespoły startujące dzisiaj powinny mieć świadomość postępu technicznego i wszystkiego co się z tym wiąże.
Gość: Marcin Nowicki
[26 października 2010]
(O ewentualnej atrakcyjności (czy jej braku) mojej recenzji Kumki Olik można dyskutować. Co do samej treści proszę natomiast wskazać zdanie, w którym napisałem coś głupiego, nieprawdziwego, niezgodnego z faktami. )

Co do sedna sprawy teraźniejszej - jestem rozczarowany recenzją albumu, który jak na polskie warunki daje nadspodziewanie duże pole do poszukania ciekawych odniesień do jakże przepastnej skarbnicy muzyki z mitycznego zachodu. Odniosłem wrażenie, że czytam za to średnio zgrabny tekst, miejscami niepoprawnie szpanerski (jest Snoop, jest Burial, to czemu nie ma Tede? zapytać chciałbym).

Nie mam nic do Pana autora - kochamy muzykę, kupujemy płyty - i to się liczy.
Gość: kidej
[26 października 2010]
A w temacie recenzji, to jest ok, nie swietna, bo swietne teksty to pisze np. Morley. Ale w porzadku. Nie od razu zalapalem koncept, ale po powtornym przejrzeniu troche to nabralo rak i nog.
Gość: kidej
[26 października 2010]
@nastolatki, ktorych nie stac na kupowanie CD/mp3

To chyba bylo juz pisane wiele razy, ale po pierwsze - nikt nie mowi o kupowaniu 20 cdkow miesiecznie, po drugie - wiele dobrych plyt jest do kupienia za grosze, w sklepach. Rynek drugiej reki swoja droga. Nie kupowalem nigdy mp3, wiec nie wiem, jak to wyglada, czy niepelnoletni moga miec jakies utrudnienia.
W kazdym razie rozumiem, ze dla wielu nawet te 20 zl raz na kwartal moze byc nie do przeskoczenia, ale bez przesady, zeby robic z tego od razu argument. Z drugiej strony tez wydaje mi sie, ze Andżelika nie miala na mysli kogos, kto ma doslownie zero plyt czy kupnych mp3. Przynajmniej taka mam nadzieje. Komus, kto tyle ma, sam bym niespecjalnie ufal.

@teksty Marcina Nowickiego

A mogles zajrzec niespecjalnie daleko, bo tu: http://porcysmedia.com/Kino/3,7-Ostatni_kurs_pana_Stanislawa.aspx :)
Ethan
[26 października 2010]
Ale ogólnie zabawna sytuacja. Jesteś sobie kolesiem, który nigdy nie nazwałby siebie recenzentem, pisze przeciętniutko na jakimś zinie, ale i tak robi to lepiej jak jakiś grafoman z Machiny. Śmieszna jest ta próba dissu na piszących internautów, bo żenujące to są wypociny kolesi, którzy biorą za to kasę, a nie mają ani wiedzy, ani umiejętności by wskazać tutaj choćby Tomaszewskiego z TR, Staniszewskiego z Dziennika czy udającego tutaj speca Nowickiego. W śmiesznym kraju żyjemy, a prawda jest taka, że recenzje w internecie a nepotyczne pseudotekściki w prasie dzieli przepaść.
Gość: k. michalak
[26 października 2010]
przeczytałem sobie komentarze Marcina Nowickiego i z bijącej od nich pewności siebie wywioskowałem, że ich autor musi być naprawdę świetnym recenzentem, jednym z najlepszych w naszym kraju. niestety, od dawna nie czytam żadnej rodzimej prasy popkulturowej, więc nie miałem dotąd okazji zapoznać się z jego twórczością, ale wiedziony nadzieją obcowania z wybitnym pisarstwem postanowiłem trochę poszczeparać w sieci.

udało mi się znaleźć taką oto próbkę zdolności recenzenckich p. Marcina: http://paluki.tygodnik.pl/artykuly/zobacz/6993/46/-_Lapia_za_gardlo_i_kaza_sluchac.html

musze przyznać, że jestem srogo rozczarowany. nic osobistego, chociaż sądzę, że teksty o takiej zawartości językowej nie powinny ukazywać się w ogólnopolskiej prasie.

pozdrawiam serdecznie p. Marcina, a Bartkowi gratuluję niezłej recki.
Gość: carmody
[26 października 2010]
>Były lider ulubionego zespołu postępowego kleru stanowczo powinien przy najbliższej okazji zabawić się w polskiego Buriala, sprytnie zakamuflować swoją tożsamość i zaserwować scenie anonimowy album kompletnie nieobarczony tym, co na potrzeby chwili nazwijmy wzniośle „bagażem kulturowym

Czy to jest koniecznie? Czy Marek Sierocki wie kim jest Borys Dejnarowicz? Pewnie nawet dla Ojca Mateusza Borys jest nie mniej anonimowy niż Burial.
Gość: greg
[26 października 2010]
@Jak kochasz muzykę, to KUPUJESZ płyty/mp3.
Mów to (z uśmiechem) nastolatkom, których nie stać na kupowanie CD/mp3.
Gość: niedzielny czytelnik
[26 października 2010]
nikt spoza układu nie zrozumie aluzji do recenzenckiej twórczości muzyka, którego płyta jest tu recenzowana

piszecie dla zamkniętego grona odbiorców?

Gość: MP
[26 października 2010]
"jest mnóstwo osób, które kochają muzykę, chodzą na koncerty, wydają na bilety ciężkie pieniądze, nie piszą do Screenagers (ani innego serwisu) i nie mają ani jednego albumu"

Nie ma takich. Jak kochasz muzykę, to KUPUJESZ płyty/mp3. Jeśli ktoś woli przeznaczyć ileś tam złotych na nową szmatkę w h&m/kawę w Starbucksie, a nie na płytę, to nie kocha muzyki. Proste. To, że jest 2010 rok nie ma żadnego znaczenia.
kaczorowska
[26 października 2010]
@Nowicki - faktycznie, w polskim Internecie można znaleźć naprawdę wiele tekstów dotyczących właściwie każdego zagadnienia w muzyce rozrywkowej (i każdej innej), ale gorzej z ich jakością. Jednak nie postrzegałabym tego jako złe zjawisko, wręcz odwrotnie, dzięki tej "grafomanii" często dobra nowina o świetnej muzyce rozprzestrzenia się i zdobywa nowych wiernych. Rolą Screenagers jest przyciągnięcie ich do siebie i zatrzymanie dobrymi tekstami, których nie uświadczą na blogu swojego kolegi. Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć w imieniu całej redakcji, że wychodzimy z siebie by wszystko co tutaj publikujemy było jak najlepsze, może nie zawsze wychodzi idealnie, ale chęci są. Dlatego przekręcają mi się wnętrzności jak czytam co piszesz, ale mam na uwadze, że podchodzę do tematu z BAGAŻEM EMOCJONALNYM. Przekręcają, bo np. taki Bartek jest świetnym writerem nie tylko w moim odczuciu i bardzo źle się stało, że tutaj się go wrzuca do szufladki z napisem „szkółka niedzielna Screenagers”.
Ta recenzja jest o tyle niefortunna, że ironicznie odnosi się do dorobku Dejnarowicza jako krytyka tj. wykorzystuje jego styl. Myślę, że założenie sobie, że każdy kto jest zainteresowany płytą Newest Zealand świetnie zna specyfikę Porcys zamyka nas w hermetycznym półświatku między „doznawaniem”, „pudło :) pozdrawiam!”, „semptymolkami” a innymi typowo „niezalowymi” memami, które rozumie w porywach 200 osób w Polsce. Pisząc w ten sposób uśmiechną się nasi stali czytelnicy, jednak ktoś z „poza układu” kto wejdzie by zasięgnąć informacji jaka jest płyta Newest Zealand będzie co najmniej skonfundowany.
A upadek CD miał do tego tyle, że napisałeś o sprzedaży płyt – po prostu dla mnie to żaden wyznacznik zainteresowania muzyką, jest mnóstwo osób, które kochają muzykę, chodzą na koncerty, wydają na bilety ciężkie pieniądze, nie piszą do Screenagers (ani innego serwisu) i nie mają ani jednego „kupnego” albumu „;)”.
Gość: pw
[25 października 2010]
Tak w ogóle to abstrhujać od reszty, po cholere komu recenzje, które opisują po koleji wszystkie kawałki, szukając odniesień do historii muzki i kwitujące po koleji dobrze/źle.
Przecież każdy sam może sobie posłuchać tej muzyki i usłyszec to samo, a kogo obchodzi, jakie inspiracje mieli twórcy.

Tego problemu nie ma już Porcys, tam recenzje sprowadzono, na szczęście, do krótkiej syntezy wrażeń recenzenta, a nie "logu" z odsłuchu.
Gość: iammacio nzlg
[25 października 2010]
bartek@ dzięki za odpowiedź. keep up the good job.
marcin@ troche nie o to - ze niby obrona grafomanii - mi chodziło (jedni sa mniej, drudzy bardziej podatni). ale moze w innym miejscu adekwatna dyskusje nalezaloby zaczac. pozdrawiam
Gość: Marcin Nowicki
[25 października 2010]
Z mej strony nic personalnego. Dzielę się tylko rozczarowaniem. Faktycznie w komentarzu jakoś to lepiej się czyta, niż w recenzji.

Maćku, tak, pytanie tylko czy serwis, który ma już 10 lat i opinię czołowego może sobie pozwolić na szkółkę niedzielną w ramach zasadniczej działalności.

Nie jestem naczelnym Machiny. Nie ja odpowiadam za dzieje miesięcznika. Swoją pracę staram się wykonać możliwie dobrze.

Co do grafomanii jako przywileju młodych - nie do końca mogę się zgodzić. Pewne naleciałości, owszem, są dość powszechne u debiutantów. Nie uważam jednak, by grafomania stanowiła odwieczną, niezbywalną cechę każdego młodego pióra.

Przypomniałem sobie w tej chwili o swojej pierwszej recenzji. 1999 rok, chciałem wtedy publikować gdzieś w internecie i poproszono mnie o próbną. Nie dogadałem się z jakichś przyczyn i odpuściłem na kilka lat temat, ale fakt pozostał faktem - w maju 1999 napisałem pierwszy tekst recenzencki w tematyce muzyka rozrywkowa - rozprawka na temat albumu "13" grupy Blur. Mam wszystkie maile od początku przygody z internetem i właśnie sięgnąłem po tamten plik. Recenzję wrzucam - taka ciekawostka, jak ktoś chce sprawdzić, czy nie byłem/byłem fatalny. Moim skromnym najgorszy jest tu komunał 'odwalili kawał dobrej roboty':

http://www.wrzuc.to/mWl58jOp8.wt
Gość: małysz
[25 października 2010]
o Bartoszu!

pisz recenzje tak jak w komentarze i będzie super!
bartosz i
[25 października 2010]
Zabawne, bo pisałem tę recenzję z przeświadczeniem, że w komentarzach może być gorąco (ba! oczekiwałem tego), ale raczej spodziewałem się zarzutów o bycie częścią mitycznego układu niż "dezynwolturę w złym wydaniu". Mimo szczerych chęci, w przytoczonym fragmencie jej nie widzę. Podobnie z poczuciem humoru na poziomie pierwszej klasy liceum. W tekście faktycznie są ze dwa żarty, ale znów zły trop i "pudło", bo akurat w cytowanych przykładach niczego zabawnego nie widzę. Ciężko mi w ogóle odnieść się do pojawiających się głosów krytycznych, kajać się i przepraszać za swoją nieumiejętność sprawnego operowania językiem polskim, bo sprawa rozbija się o kwestie gustu i indywidualnych upodobań. Tak samo jest zresztą z odbiorem NZ, z tego co zauważyłem i o czym pośrednio również wspomniałem w tekście. Dziwi mnie tylko od dłuższego czasu, z jaką łatwością na podstawie recenzji muzycznej (!) wysuwa się daleko idące zarzuty personalne - to raczej ogólna uwaga, w mniejszym stopniu dotyka akurat tej dyskusji.

Plus, Maciek ze swoją dość śmiałą interpretacją jest wbrew pozorom całkiem blisko sedna - pisałem zresztą Kubie wysyłając tekst, że tkwi w nim swego rodzaju "koncept". Określenie tej recenzji słowem "meta" jest w związku z tym jak najbardziej na miejscu (tym bardziej, że początkowo w ogóle tlił się pomysł, żeby wrzucić tu po prostu kompilację co bardziej adekwatnych cytatów z tekstów Borysa). Szczęśliwie, część osób to wychwyciła, część nie, zgodnie z przewidywaniami. Trudno mi oceniać z autorskiej perspektywy, ale - mimo wszystko - recenzja NZ trochę różni się od tego, co sobie pisywałem wcześniej. Tak miało być, "jednakowoż". Wciąż jednak komuś się te recenzje czasami podobają, ktoś je śmiało publikuje i czyta - cóż, mogę się tylko z tego cieszyć. To nie wordpress, że nikt nie sprawuje kontroli nad treścią i jakością tekstów wrzucanych na stronę.

No i wiadomo, że lepsze kilkanaście krytycznych komentarzy, niż kompletna pustka pod recenzją. Pzdr.
iammacio
[25 października 2010]
nie no jasne. tak tylko sobie 'filozofuje'.
kuba a
[25 października 2010]
Nie sądzę żeby do tekstu Bartka trzeba było dopisywać jakąś ideologię - wystarczy chyba odrobina poczucia humoru.
Gość: iammacio nzlg
[25 października 2010]
ale przecież te same zarzuty można formułować pod ADRESEM tradycyjnych mediów
Gość: iammacio nzlg
[25 października 2010]
Marcin@

jasne, że trzeba umieć się wzbić ponad sieciowy badziew, ale też nie należy młodym zdolnym - bo takich staramy się tu do głosu dopuszczać - odmawiwać pola do praktyki. tym bardziej że ich największych atutem jest - poza nadmiarem wolnego czasu - entuzjazm, o który ciężko dłużej piszącym (i nie mówię tylko o sobie).

my tu niby o sieciowym pisaniu, ale przecież te same zarzuty można formułować pod zarzutem tradycyjnych mediów - choćby reprezentowanej przez Ciebie Machiny.

ja mogę żartować, że redaktor naczelny chciał w dzieciństwie być kioskarzem, ale na szacunek zasłużył latami ciężkiej pracy (jaki był na początku? nie wiem, ale stawiam litra że równie grafomański jak początkująca większość).

my robimy dokładnie to samo - szlifujemy się. wprawdzie publicznie - ale kto teraz ma czas na piszanie do szuflady? skoro jest potencjał po jednej stronie, to po drugiej powinien pojawić się kredyt zaufanie (bo wiarygodny szyld). zaglądasz tu z tych samych powodów dla których ludzie w kiosku sięgają po Machinę.

ale słowa konstruktywnej krytyki mile widziane zawsze, choć sugeruję by na ów tekst popatrzeć z perspektywy, którą zasygnalizowałem w poprzednim komentarzu (acz wciąż nie wiem co na to Bartek).
Gość: greg
[25 października 2010]
@Tak, uważam że jest przepaść między gwiazdami serwisu takimi jak Słomka Marta czy Ambrożewski Kuba, a statystyczną resztą.
Wszelako jednakowoż zaleca się: Marta Słomka i Kuba Ambrożewski.
marta s
[25 października 2010]
Marcin, nie potrafię oceniać "nowszych" autorów Screenagers tak krytycznie jak Ty - chociaż oczywiście w kilku miejscach zgoda, zwłaszcza im prościej, tym lepiej; w czym sama nie jestem mistrzem - albowiem w większości przypadków to są BARDZO młodzi recenzenci i gdy przypomnę sobie swoje próbki pisane w tym wieku, ba, nawet niektóre swoje recenzje w 2007 roku, no to widzę ogromną przepaść. I mogę tylko zazdrościć, że mają tak świetną bazę dla dalszego rozwoju.
Wybierz stronę: 1 2 3 4

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także