Teej
Thirst [EP]
[Blood & Biscuits; 1 maja 2010]
Moje pierwsze skojarzenie z nazwą Teej to uniwersalny zwrot z jednym „e” mniej, funkcjonujący w poznańskiej gwarze. Jak się okazuje całkiem trafne, bo 23-latek z Brighton wybrał taką ksywkę, żeby nie nasuwać sobie konkretnych skojarzeń podczas pracy w studio. EP-kę zarejestrowano podobno zimą, w podziemnym bunkrze na Hokkaido. Ze wszystkich czterech kompozycji na „Thirst EP” dwie środkowe faktycznie oddają nastrój zaśnieżonych, górzystych terenów wyspy. Zresztą właśnie numer trzeci (leniwe „Swell”) przekonuje mnie najbardziej, bo reszta kawałków jest wypełniona świdrującym jazgotem syntezatorów, co na dłuższą metę może być nieco męczące. Closer („Out”) przypominający naspidowaną wariację muzyki ze Starcrafta jeszcze nieźle się broni, ale „Slow Motion Summit” i „In The Normal No Thousand” już niekoniecznie. Może jednak kryptonim „Teej” nasuwa autorowi jakieś skojarzenia, bo uparcie powraca do stosowania „pasaży klawiszy”. Jak już się opamięta, to będzie 6.