Ocena: 6

Lurdez Da Luz

Lurdez Da Luz

Okładka Lurdez Da Luz - Lurdez Da Luz

[Tratore; 12 lutego 2010]

Moja pierwsza reakcja na muzykę Lurdez była wręcz histeryczna. Przez chwilę czułem się, jakbym znalazł Graala współczesnej „egzotyki” – tej, która lokuje się daleko od studiów Zachodniej Europy czy Północnej Ameryki i WCALE nie czeka na odkrycie. Znaleźć taki skarb, to schwycić za kostki boga marudnych słuchaczy, którzy mantrycznie powtarzają swe narzekania o końcu muzyki. Zatem zamiast ronić łzy nad ślepą uliczką postmodernizmu (heh), przyjrzyjcie się uważnie piosence spod piątego indeksu tej małej płyty, „Corrente De Agua Doce”; tutaj szerzej nieznana dziewczyna z São Paulo rozkręca melancholijny basowy temat, wsparty polirytmiczną perkusją, by na jego tle pogodzić melodykę gauchowskich ballad z brudnym hip-hopem. Całość przypomina może sambę epoki iPadów, a może coś zupełnie innego – ja nie wiem, bo mojemu muzycznemu słownikowi brak pojęć, by opisać tę twórczość, która z popkulturową tradycją MTV ledwie flirtuje, w zamian oferując świat nowy, ale nie hermetyczny.

Autorka tego zamieszania, Lurdez, nie jest debiutantką, ani postacią anonimową – od przeszło dekady stanowi połowę projektu Mamelo Sound System, ale o wielkiej popularności – przynajmniej poza granicami Brazylii – mowy być tu nie może. Zresztą, u progu solowej kariery ta zadziorna dziewczyna nie wydaje się mierzyć w zachodnie rynki – podobnie jak reszta brazylijskiej młodzieży, której MySpace’y w ostatnich tygodniach odwiedziłem, komunikuje się z potencjalnymi fanami po portugalsku, po portugalsku śpiewa i w ogóle zdaje się kierować swój przekaz do wąskiego, wtajemniczonego kręgu odbiorców. Co do jej intencji mogę tylko spekulować, ale ta nieprzystępność jest diabelnie intrygująca i nie będę udawał, że nie ma wpływu na moją ocenę muzyki. Chociaż Lurdez jako wytrychu używa formuły dobrze nam znanej – podbarwionego jazzem, śpiewnego hip-hopu – nigdy nie pozwala, by popkulturowe nawiązania przesłoniły bagaż tradycji, który jej twórczość niesie. Można to ująć prosto: słychać tu zdecydowanie więcej Brazylii niż czegokolwiek innego, toteż słuchacz nie ma prawa czuć się nabity w butelkę – to zdecydowanie jest *inna* muzyka, żaden new age’owy półprodukt.

Kiedy jednak początkowa euforia opada, co zostaje w uszach? „Andei” ze swoim ludowym refrenem, „Ziriguidum” jako brazylijska wersja funku, wspomniane już „Correte…” czy w końcu najbliższe Europie „Meu Mundo Numa Quadra” z ciężkim, ale dalekim od wulgarności, riffem syntezatora – utwory naszpikowane zaraźliwymi zagrywkami i wyprodukowane z benedyktyńską dbałością o szczegóły. Do tego stopnia jest to zestaw popisowy – na płaszczyźnie melodii, rytmiki i przede wszystkim aranżacji (cała dżungla dźwięków w każdym z podkładów!) – że momentami sprawia wrażenie pośpiesznie zestawionego portfolio artystki. To zresztą najsłabszy punkt wydawnictwa, które utkane z melancholijnego brzmienia i średniego tempa, wyraźnie zyskałoby na powolnej ekspozycji tematów, większym ładunku emocji i zabawie kompozycją. Paradoksalnie ten zajawkowy charakter mini-albumu (ledwie 27 minut) odpowiada roztaczanej przez muzykę aurze niedopowiedzenia. „Lurdez Da Luz” stwarza słuchaczowi olbrzymi margines swobody w interpretacji – rzecz tak rzadka w dobie, kiedy wszyscy znają wszystko! – i uruchamia wyobraźnię. Nie da się bowiem uciec od kontekstu – słuchając Lurdez nietrudno ulec szlachetnej (naiwnej?) fascynacji nieznanym, ale w tym przypadku jest to zasługa muzyków, a nie naszej ignorancji.

Paweł Sajewicz (5 maja 2010)

Oceny

Paweł Sajewicz: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Piotr Wojdat: 6/10
Łukasz Błaszczyk: 6/10
Średnia z 4 ocen: 6,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także