Wild Beasts
Two Dancers
[Domino; 3 sierpnia 2009]
W recenzji „Yankee Foxtrot Hotel” Wilco red. Radkowski przywołał wypowiedź swojego świadomego muzycznie kuzyna, który „piękne piosenki stawia wyżej niż genialne”. Trapi mnie powyższe sformułowanie, bo przecież muzyka to nie sport – „można mieć dwa koncerty życia” (jak chce Piotr Metz), a piosenka może być i piękna, i genialna zarazem. Skoro Brian Eno przekonuje, że „piękne rzeczy mogą powstawać nawet ze zwykłego gówna” (przy okazji, dla twórców serialu „South Park” największa kupa świata to Bono, ciekawe, nie?), a muzyka prosta w konstrukcji – jak ostatnia płyta Grizzly Bear choćby – może przygniatać ciężarem „poważki” i charakterystycznym dla tego gatunku wyszukaniem, to ludzki aparat pojęciowy zwyczajnie wykłada się na piosenkach jak „You’ve Been Around” Davida Bowiego czy zespołach takich jak Wild Beasts właśnie.
Brytyjski kwartet powalił mnie już zeszłorocznym debiutem (czemu zresztą dałem wyraz w pochlebnej recenzji, której odświeżenie polecam przed dalszą lekturą), a niemal dokładnie czternaście miesięcy później poprawia równie udanym co „Limbo, Panto” albumem. I choć „Two Dancers” nie jest żadnym knock-outem, to płytę cechują gatunkowy ciężar, spore podkłady wcale nie tak banalnej poetyki z domieszką pieprznej erotyki oraz nieco zakamuflowany potencjał – It’s a grower, baby! Problem w tym, że umiejętność pochylenia się nad dziełem wymagającym jest aktualnie odwrotnie proporcjonalna do długości attention span przeciętnego indie-fana. Ponadto utwory na „Two Dancers” spina stylistyczna klamra – zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej – więc całość historii nie jest w żadnym wypadku sumą odcinków, a szatkując ją (na single) gubimy pewien wyjściowy artystyczny zamysł.
„Two Dancers” opiewa rozpustne umizgi (tęskne „Hooting And Howling”), igraszki (przejmujące „We Still Got The Taste Dancing On Our Tongues”) i towarzyszące tymże kontrowersyjne praktyki (fiesting w eterycznym „The Fun Powder Plot”, tortury w utworze tytułowym), koncentrując się na fizycznym aspekcie fascynacji (dosadne „All The King’s Men”) drugą osobą – zazwyczaj bez precyzowania płci obiektu westchnień co skutkuje intrygującym niedomówieniem. Podmiot liryczny tekstów bez przerwy targany jest namiętnościami, acz prześladuje go niemożliwość realizacji pożądliwych fascynacji. Stąd więcej antycypacji niż refleksji, kreślenia – palcem po wodzie – szczęśliwych scenariuszy, mimo przeświadczenia, że może on liczyć jedynie na (kroto)chwile spełnienia czy też bardziej zapomnienia. Why should we feel bad for what we’ve done? pyta płaczliwie Hayden Thorpe w kumulującym albumowy przekaz „We Still Got The Taste Dancing On Our Tongues”, dopełniając dramatycznego – vide smutny finał malowany w dyptyku „Two Dancers” – portretu narratora.
W warstwie muzycznej najświeższe dzieło czwórki z Kendall to cyzelowanie stylu zaproponowanego na „Limbo, Panto”, acz pozbawione wodewilowych naleciałości obecnych na debiucie grupy. Mniej na „Two Dancers” szarżowania (brak petardy na miarę „Devil’s Crayon”) – piosenki płynnie przechodzą z jednej w drugą, co rusz powraca (to nowość) klawiszowa fraza rozwijana w drugiej części utworu tytułowego. Brzmienie jest przyjemnie rozmyte – partie gitary spowija mgiełka pogłosu, drugie tło rozbudowują delikatne plamy klawiszy, a spokojnego tempa pilnuje oszczędny (niemal jak u Fleet Foxes) drumming. Więcej natomiast długich – wykorzystujących szeroki rejestr Thorpe’a – wokaliz, acz i schowany dotąd w cieniu jego głosu basista Tom Fleming (ciut mocniejsza barwa niż literującego Editors, Toma Smitha) częściej podchodzi do mikrofonu. Szkoda tylko, że panowie tak niechętnie wchodzą w dwugłos, unikając chóralnych partii. Na tym nie koniec rekonfiguracji – chłopaki pozamieniali się także instrumentami; Thorpe przesiadł się na bas, a Fleming obsługuje teraz gitarę i klawisze.
Nawiązując do początkowego kryterium kuzyna i konfliktu na linii piękno-geniusz, dodam tylko, że przeraża mnie ludzka potrzeba systematyzacji, ubierania otaczającego nas świata w łatki i metki jakby w nadziei, że strach przed nieznanym zniknie upchnięty w szufladzie wraz z nadaniem tejże jakiejś etykietki. W przypadku muzyki Wild Beasts zwyczajnie nie chce posługiwać się recenzenckimi kliszami, bo to zespół jak mało który ostatnio nieszablonowy i odważny – póki co bez eklektycznego bubla na koncie. Wprawdzie „Two Dancers” łapie lekką zadyszkę na wysokości utworu tytułowego, nazbyt pod koniec wyhamowując, ale i tak trudno nie przesłuchać tej płyty w całości, trudno nie dać się zaczarować. Niestety przy całej (nie tylko) mojej sympatii (uwzględniając recenzje w prasie i internecie) to płyta, która – nie oszukujmy się – nie odbiła się szerokim echem w świecie, a wokół zespołu dalej panuje przyjemna cisza. I – jakkolwiek przewrotnie to zabrzmi – niech tak zostanie.
Komentarze
[27 sierpnia 2011]
[19 marca 2010]