Ocena: 8

Dinosaur Jr.

Farm

Okładka Dinosaur Jr. - Farm

[Jagjauwar; 23 czerwca 2009]

„Nowa płyta Dinosaur Jr.”. Hasło-klucz, które mogłoby w zasadzie przewijać się przez całą długość tego tekstu. Bo przecież: ile osób czekało na „nową płytę Dinosaur Jr.”? Na kim w ogóle wywarła wrażenie informacja o „nowej płycie Dinosaur Jr.”? Czy komuś chce się słuchać „nowej płyty Dinosaur Jr.”, skoro zarówno jej treść, jak i formę da się bez pomocy Krzysztofa Jackowskiego (co ja mówię, nawet bez konieczności odsłuchu!) przewidzieć i ze spokojem wystawić na jakimś RYM-ie ocenę adekwatną do ogólnego stosunku do ich muzyki? Dinosaur Jr. to nie jeden z tych zespołów, który uwielbiamy (lub wręcz przeciwnie) za ciągoty eksperymentatorskie, ale za solidność i – rozumianą w pozytywny sposób – przewidywalność. Gdyby w zakładach bukmacherskich można było typować jakość płytowych premier, tak jak typuje się na przykład laureatów Oscara, nikt kierujący się chęcią zysku nie postawiłby na trio z Massachusetts złamanego grosza. Kto gra, ten wie, że na faworytach nie da się wiele zarobić, kursy na „pewniaków” nigdy nie są wysokie, zwłaszcza gdy od lat prezentują oni niezmiennie ten sam, łatwo rozpoznawalny styl. Wydany w 2007 roku „Beyond” zdawał się z żelazną konsekwencją potwierdzać opinię, że reaktywowany w oryginalnym składzie Dinosaur Jr. może uraczyć nas jeszcze kilkoma bardzo dobrymi płytami, nie zagrażając jednocześnie legendarnym albumom z lat 80. w piastowaniu tytułu „wizytówek” i szczytowych osiągnięć grupy. A jednak, świat, tak jak kuchnia, pełen jest niespodzianek. „Farm”, zaskakujące na starcie swą obszernością (przeszło godzina muzyki), z marszu pretenduje do tytułu jednego z najlepszych albumów Dinosaur Jr., bijąc - bardzo mocnego przecież - poprzednika na głowę. „Nowa płyta Dinosaur Jr.”? Niby tak, ale okazuje się, że niezupełnie.

Zostawmy tymczasem naszych bohaterów i powróćmy na moment do wydarzenia, którego przywołania w tym akurat tekście nikt by się nie spodziewał - warszawskiego koncertu Davida Byrne'a. Kto miał przyjemność w nim partycypować, ten mógł zaobserwować, że audytorium w dużej mierze złożone było z ludzi niekoniecznie bardzo młodych. Mężowie i żony, ojcowie i matki, ba!, dziadkowie i babcie. Wszyscy razem tworzyli bardzo ciekawą grupę, którą bez żadnej złośliwości klasyfikuję już od jakiegoś czasu jako „lost in time”. Rzeczona kategoria, wybitnie zróżnicowana, przybiera bardzo ciekawe odcienie: od zagubionych panów w jeansowych kurtkach rejestrujących w Jarocinie koncert Tiltu na szpulowym magnetofonie (serio, wciąż tacy są), poprzez tęgich wąsaczy z lubością zasłuchujących się w nowych wydawnictwach Budgie i Deep Purple, kończąc na miłośnikach tzw. „rocka lekarskiego” (Dire Straits, Joe Cocker). Co z tym wszystkim ma wspólnego zespół Dinosaur Jr., zapytacie? Cóż, beztroska rozrywka na BMX-ach i deskorolkach w teledysku „Over It”, młodzieńczy iście witalizm mimo „szronu na głowie”, seria Najków sygnowana nazwą grupy - wystarczy, żeby nazwać Mascisa i spółkę ludźmi zagubionymi w czasie, tyle tylko, że stojącymi po drugiej stronie mikrofonu. I o ile powyższe przykłady mogły wzbudzać delikatnie drwiący lub litościwy uśmiech, tak nie radziłbym podobnie reagować na poczynania Dinosaura - oni akurat z właściwą sobie gracją kolejny raz masakrują, temperując nieco zakusy młodzieży z gitarami i pokazując, że triumfalny pochód revivalu indie rocka, którego z utęsknieniem oczekujemy, nie musi nieść na sztandarach wyłącznie nowych nazw.

Pisać o tym, jak brzmią Dinosaur Jr. na „Farm” i nie powtarzać się w stosunku do wcześniejszych rodzimych tekstów o zespole to zadanie trudne. W brzmieniu grupy nie zmieniło się tak naprawdę nic, wciąż perfekcyjne rytmicznie zwrotki wiodą prosto ku eksplozji melodyjnych refrenów uzupełnianych ekstatycznymi niemal solówkami (sprawdźcie choćby tę w otwierającym „Pieces”, ja nie mam pytań). Skoro więc wszystko jest tak samo, to dlaczego tak bardzo chwalę „Farm”? Odpowiedź, jak to często bywa, kryje się w szczegółach. Skondensowane i rozwlekłe brzmienie Fenderów powala z dużo większą mocą niż na „Beyond”, wyjątkowo sążniste riffy wydają się świeższe, a wokal, jak i teksty Mascisa niosą w sobie tak duże pokłady emocjonalnego zaangażowania, że – uzupełnione o warstwę muzyczną - tworzą z każdego utworu na płycie autonomiczne dzieło, osobno opowiedzianą historię, będącą jednocześnie integralną częścią doskonałej całości. Tu pojawia się kolejny arcyważny kontekst tej płyty – epickość części utworów. Raczej nie znajdziemy na „Farm” zwięzłych niezal-hymnów w stylu "Freak Scene". Więcej tu konstrukcji rozbudowanych, form obszernych. Posłuchajmy choćby „Plans”, które zresztą wydaje się być jedną z najlepszych piosenek Dinosaur Jr. w ogóle, zaskakuje zmianami tempa i nieprzewidywalnością gitarowej narracji. Do tego dochodzi enigmatyczny w gruncie rzeczy tekst, bo nie wiadomo tak naprawdę, czy piosenka jest apatyczną i przepełnioną nostalgią próbą rozprawienia się z nieszczęśliwą miłością, czy raczej fascynującą, indie rockową para-modlitwą („lord” tuż po repetycji zdania „I know you do” sugerowałoby tę wersję). Całościowo, liryka na płycie zdaje się być werbalizacją wewnętrznych niepokojów kryzysu wieku średniego, ale kto by tam znał prawdziwe intencje Mascisa.

Najfajniejsze w „Farm” jest to, że praktycznie każda piosenka na płycie sprawia przyjemność. Jedynie „Your Weather” zdaje się odstawać od reszty, chociaż niekoniecznie poziomem, a raczej stylistyką, co tłumaczy fakt, że utwór napisany został przez Barlowa. Jeszcze bardziej cieszy to, że panowie nie skaczą sobie do gardeł, jak miało to miejsce w wypadku burzliwych sesji sprzed przeszło 20 lat. Nie ma tu nowego „Freak Scene”, który definiował przecież prywatne boje Barlowa i Mascisa. Reaktywowany Dinosaur Jr. zdaje się być zespołem stojącym na rozdrożu dwóch ścieżek, które torował *stary* Dinosaur, ten z czasów trylogii s/t – „You're Living All Over Me” – „Bug”. Jedna z tych dróg prowadzi gdzieś na przedmieścia Seattle, ku emocjonalnemu zaangażowaniu sceny grunge, druga zaś wiedzie prosto ku beztrosce i luzowi kalifornijskiego indie rocka. Dinosaur Jr. circa '87 stał w absolutnej awangardzie amerykańskiego rocka, był zespołem zjawiskowym i inspirującym; Dinosaur Jr. post-2005 dostojnie kroczy „trzecią drogą”. Awangardowy już raczej nie jest, inspirujący z pewnością wciąż tak. I umówmy się na koniec, że ocena jest zapewne trochę zawyżona, ale prawdę mówiąc niewiele mnie to obchodzi. Po prostu, „nowa płyta Dinosaur Jr.” potrafi dać bardzo dużo radości.

Bartosz Iwański (14 sierpnia 2009)

Oceny

Kasia Wolanin: 8/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 7 ocen: 7,71/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: cornelius
[20 lipca 2010]
Nie wiem, co fajnego jest w tej płycie. Przesłuchana kilka razy i nic w głowie nie zostaje. Dla mnie dowód koronny, że im bardziej płyta nie do słuchania, tym bardziej "niezależny" recenzent wniebowzięty.
Gość: fuks
[22 sierpnia 2009]
a mi nadal w uszach swiszczy bo wczorajszym koncercie
Gość: iammacio
[14 sierpnia 2009]
@pokazując, że triumfalny pochód revivalu indie rocka, którego z utęsknieniem oczekujemy, nie musi nieść na sztandarach wyłącznie nowych nazw.

b. dobrze powiedziane!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także