Camera Obscura
My Maudlin Career
[4AD; 20 kwietnia 2009]
Tracyanne Campbell, wokalistka Camera Obscura, na wysokości debiutu posiadała głos i buźkę o uroku porównywalnym do dziesięciu małych misiów koala. Czas jest nieubłagany, zespół ma 15 lat na karku, twarz Tracyanne nabrała dojrzałości i mądrości. Głos jednak pozostał tak samo słodki i opowiada tak samo liryczne historie. Ci, którzy nie kojarzą zespołu (gosh!), powinni przynajmniej obadać na YouTubie highlighty (selekcja bardzo personalna, nie roszczę sobie żadnych pretensji). Po pierwsze, „Keep It Clean” z frazami jak It’s clear / You don’t want me here, wgniatającymi jak tona jedwabiu spadająca z ósmego piętra. Po drugie, „Tears For Affairs” z oldschoolowym teledyskiem i łamiącym serca tekstem. Zresztą, „Lloyd”, „Let’s Get Out of This Country”, cała poprzednia płyta to coś, co warto znać. Dosyć więc wspominania.
Na „My Maudlin Career” Campbell śpiewa tradycyjnie o miłości. Melodie w dużej mierze pozostają na poziomie zarysowanym na poprzednim albumie – upudrowane, słodkie, kobiece. Ale teksty, teksty. Tracyanne jest absolutną niszczycielką, jeśli chodzi o miłosne deklaracje – potrafi zamknąć swoje wyznania i pretensje wielkości karabinu maszynowego w szmince (You kiss me on the forehead / Now this kiss is giving me a concussion, huh!). Ciężka sztuka. Nic nie poczujesz, a właśnie z Tobą zrywa. Niby śpiewa coś ładnego, ale potem się okazuje, że to był diss na faceta. Kiedy w „Swans” wokalistka przeskakuje nagle z deer do dear, czyli z jelenia do ukochanego, nie trąci to większą pretensjonalnością, szczególnie, że wcześniej szydzi z niego (So you wanna be a writer / Fantastic idea).
Jak to się czasami zdarza u Camera Obscura, początek jest zdecydowanie lepszy od końca. „French Navy”, czyli perypetie romansu z marynarzem, to singiel śmiało nawiązujący poziomem do najdynamiczniejszych momentów z poprzedniego krążka, a „Away With Murder” – do ballad. Ten pierwszy zresztą uznałbym jak na razie za absolutny top roku. Niestety nie do końca jest tak różowiutko. Opowieści o smutnych beznadziejnych facetach, z którymi podmiot muzyczny już nie chce mieć nic wspólnego („James”, „Careless Love”), pikują w kontekście całego albumu. Z drugiej strony – myślę, że miłośnicy zespołu nawet nie zwrócą na to uwagi.
Camera Obscura dalej rokuje spore nadzieje, nie zawodzi, ale też jakby zapewnia, że będąc więcej niż solidnymi graczami w swojej własnej lidze, nie mają ambicji wskoczenia do którejś z najwyższych. Ale w sumie po co? Pomijając cały album, fajnie było się przy okazji udać jeszcze raz w sentymentalną podróż przez całą ich twórczość – kilka płyt, wiele słodkich i przyjemnych piosenek, wywiady, film dokumentalny, uroczy akcent, proste i wdzięczne teksty i tooo coooś w oczach Tracyanne Cambpell, tooo coooś. Polecam gorąco, chociaż sam już się pogubiłem w tym, co.
Komentarze
[30 lipca 2010]
[13 maja 2009]
[9 maja 2009]
[8 maja 2009]
[8 maja 2009]