Ocena: 6

Bonnie „Prince” Billy

Lie Down In The Light

Okładka Bonnie „Prince” Billy - Lie Down In The Light

[Drag City / Palace Records; 20 maja 2008]

No i stało się. Will Oldham dorobił się w końcu statusu „nowego Cohena”, „nowego Dylana”, „nowej Joni Mitchell”, tzn. dokonał ostatecznych przenosin z pozycji folkowego trendsettera do działu „Klasyka”. Najlepiej świadczy o tym fakt, że jego ostatni album, mimo wysokiej jakości kompozycji, zainteresował tak naprawdę niewielu. To przykra przypadłość, która trapi dinozaury. Cóż.

Muzyczna inteligencja Oldhama przejawiała się w zdolności kreatywnego rozgrzebywania pozornie ciasnej konwencji. Podczas gdy niejeden piosenkarz zawężał poszukiwania estetyki do tyle szlachetnego, co wyeksploatowanego formatu akustycznej piosenki solo („tylko ja i gitara, dzieciaki”) – przy czym niewielu zbliżyło się do poprzeczki zawieszonej przez Nicka Drake’a prawie 40 lat temu – Bonnie „Prince” Billy zawsze koncentrował się na detalach. Dla każdej swojej płyty potrafił odnaleźć charakterystyczny aspekt amerykańskiego folku i na przestrzeni 10 – 12 piosenek prześwietlał go na wylot. W ten sposób zdołał odwlec potrzebę gruntownej rekonstrukcji songwritingu i jednocześnie uniknął osunięcia się w banał. W tym świetle „Lie Down In The Light” (tytuł to przypadek?) jawi się najbardziej „zwykłym” albumem Oldhama od nie pamiętam kiedy.

Trudno byłoby znaleźć stylistyczną dominantę tegorocznego Bonniego. Nie ma tu bogatych aranżacji smyczkowych czy wokalnych („The Letting Go”), gitarowego czadu („Summer In The Southeast”) ani nawet quasi-indie zestrojonych gitar („Superwolf”). 12 utworów tego poświęconego tematyce wiary i Boga albumu utopiono w ciepłym, bogatym i jednocześnie prostym brzmieniu klasycznej americany. Również – co istotne – tym razem Will Oldham zadbał, by wykres jakości kompozycji nie przypominał sinusoidy, ale raczej zawieszoną lekko powyżej średniej prostą. Te elementy bezbłędnie składają się na obraz dzieła wyciszonego, zrelaksowanego i spokojnego. Takiego, które nie schodzi poniżej pewnego poziomu i miast poszukiwać nowych wyzwań, osiada w przytulnej niszy, pieczołowicie przez artystę wymoszczonej. Ot, dzieło spod ręki klasyka.

Nietrudno wyrokować co do przyszłości Bonniego „Prince’a”. Choć zasłuchana w porażającym „I See A Darkness” głowa zdaje się kręcić przecząco, po dłuższym zastanowieniu muszę oddać Oldhamowi sprawiedliwość – jego pozycja i dorobek pozwalają nagrywać albumy w tym tonie. Nie zrozumcie mnie źle – „Lie Down In The Light” jest albumem niezadowalającym tylko o tyle, o ile niezadowalające byłoby „I See A Darkness”, gdyby ukazało się nie dekadę temu, a dzisiaj. Poza tym wszystko jest tip-top, a ja idę posłuchać Joni Mitchell.

Paweł Sajewicz (11 listopada 2008)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 6/10
Paweł Sajewicz: 6/10
Średnia z 3 ocen: 6,66/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także