Ocena: 6

Psychocukier

No More Work!

Okładka Psychocukier - No More Work!

[Love Industry; 1 października 2008]

Cześć, jesteśmy z Łodzi i nazywamy się Placebo – od takich słów groszki z Psychocukra zwykły onegdaj rozpoczynać koncerty, definiując niejako swój nonszalancki i kpiarski, na poły pretensjonalny, na poły kozacki wizerunek, luźno zakorzeniony w polskiej tradycji zespołów legitymujących się żółtymi papierami. Absurdalne poczucie humoru łodzian niewątpliwie porusza się w kontekście mistrzów gatunku (inna sprawa na ile faktycznie ociera się o ten poziom) spod znaku Starych Singers, Pogodna, koszarowych błyskotliwości Apteki czy po trosze Pudelsów z okolic „Viribus unitis”, a muzyczna materia tria – z jednej strony odwołująca się do amerykańskiej alternatywy obfitej w gitarowe efekty, z drugiej zaś celująca w czwórkową niemiecką motorykę – też przecież nie jest obca naszej rodzimej scenie niezależnej. Nic nowego, a jednak Psychocukier fajny jest.

Gdy się wytacza potężne działa zarzutów (nawet jeśli utrzymane są one w tonie niedorzecznego żartu okraszonego garścią autoironii) wobec rzekomej miałkości i śmieszności zespołów tudzież zespolików skoncentrowanych m.in. wokół Polskiego Radia, trzeba nie tylko mieć w kieszeni wysłużony scyzoryk brata, ale i sprawną wiatrówkę po dziadku, bo inaczej może być komicznie, ale nie w tę stronę co trzeba, a i stopy trochę szkoda. Innymi słowy, gdy Psychocukier rozpoczynał mini batalię na swoim blogu, wbrew pozorom, tą frywolną zabawą ryzykował całkiem sporo. Grubiańskie zaczepki musiały zostać okupione dobrą płytą, w przeciwnym razie ten się śmieje, kto się śmieje ostatni i kij ma dwa końce, hej!

Szczęśliwie dla Saszy Tomaszewskiego i jego dziarskich chłopców, „No More Work!” ma prawo popuszyć się i popanoszyć przez kilka chwil. Łodzianie wysmażyli album konkretny, solidny i prawie tak męski, jak kraciaste koszule Josha Homme’a: „stuprocentowa rock’n’rollowa jazda – szybka i bez zapinania pasów”, powiedziałby klasyk. Psychocukry okroiły swój repertuar z typowych mózgotrzepów pokroju „Harry J”, stawiając w zamian na transowy, krautrockowy rytm – to celny strzał (dobra wiatrówka!), gdy ma się w zespole tak zdolnego basistę, jakim jest Piotrek Połoz, i wcale niezłego perkusistę, może nie Dingera, ale gościa na tyle przekonywającego i przebiegłego, że „Psychosugar” może oficjalnie zostać ochrzczony mianem Awariowego „Hallosajkko”. Następca „Małp morskich” operuje zestawem dość oczywistych, prostych, ale trafnych rozwiązań. Cieszą ucho miarowe kawalkady bitów i akordów sunące z precyzją Queens Of The Stone Age, a przeniesienie akcentów ku melodyjnemu gitarowemu graniu – tam, gdzie trzeba srogo potraktowanego sprzężeniami i delayami – budzi co prawda czytelne skojarzenia z Sonic Youth, ale zarazem stanowi miły kontrapunkt dla wymuskanych (sic!) brzmień pseudogarażowych kapel, których już wszyscy mamy dosyć od mniej więcej stu pięciu lat. Szkoda, że fenomenalne numery, jak przestrzenne „The Honey Moon – The Money Soon”, zmuszone są po omacku poszturchiwać się z nieinteresującymi patentami w stylu świdrującej gitary w „The Holy Hole” czy z rzężącym śmietnikowym brudem „Where Are You Kitty”, niestety w sposób średnio zabawny pastiszującym, dajmy na to, bezkompromisowo bolesne brzmienie DNA. Reasumując jednak: cukier krzepi, polisz your english, a nadwiślański top 2008 zaczyna nabierać klarownych, bezkompleksowych kształtów.

Marta Słomka (5 listopada 2008)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 6/10
Marta Słomka: 6/10
Mateusz Krawczyk: 6/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 13 ocen: 5,84/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także