Ocena: 7

Beach House

Devotion

Okładka Beach House - Devotion

[Carparl Records; 26 lutego 2008]

Niewdzięcznością byłoby nazwanie nowego wydawnictwa duetu z Baltimore krążkiem okolicznościowym, ale tak właśnie podpowiada pierwsze wrażenie. Obcowanie z dream popem, jakkolwiek ogólnie odnosząc się do tego terminu, zawsze przebiegało wedle formuły piżamy, ciepłej pierzyny i gęstej nocy za oknem i to też w tych warunkach „Devotion” sprawdza się najlepiej. Od słuchanych półuchem kołysanek debiutanckiego krążka minęły jednak dwa lata i członkowie Beach House dobitnie chcą temu poświadczyć. Nowa płyta to już więc produkt dojrzałego i ukształtowanego songwritingu, nadającego się do opuszczenia przyćmionych sypialń i słuchania w stanie pełnego focused. I to właśnie ów nowy poziom funkcjonalności to klucz do oceny „Devotion”.

Osadzając swą muzykę w wyraźniejszych songwriterskich ryzach, Beach House nie stracili bynajmniej nic ze swej spontaniczności. Jeszcze bardziej zadziwia swoboda, z jaką duet operuje piosenkowymi strukturami, jeszcze bardziej zaskakuje płynność, z jaką jedna przechodzi w drugą, a wszystko znów wprawia słuchacza w wrażenie jakoby to utwór niósł kompozytorów, a nie na odwrót. Na „Devotion” żaden refren nie spełnia funkcji piosenkowego akceleratora, a wręcz przeciwnie – każdy spowalnia tempo i rozładowuje nagromadzone napięcie. Album w ten sposób pulsuje swoim sennym, quasi slowcore’owym rytmem.

Warsztatowo ciągle panuje pełna asceza i duet nie wychodzi poza sprawdzoną formułę perkusyjnego automatu gitarowych slajdów, organów różnej maści i balsamicznego głosu stanowiącej o wszystkim Victorii Legrand. Opisując sposób, w jaki wszystko połączono, pozwolę posłużyć się wyświechtaną już kliszką, definiującą twórczość Beach House jako hybrydę Nico i Mazzy Star. Faktycznie, bowiem „chelsea girlowskie”, niewinne melodie tej pierwszej sprzed tranformacji w naćpaną gotycką dominę oraz intymność i nutka zakazanego erotyzmu rodem z twórczości Hope Sandoval to właściwe kategorie przy ocenie „Devotion”. Odnajdywanie kolejnych odniesień to już jednak kwestia indywidualnej gry skojarzeń. Ja na przykład swoje, z racji utrzymanej w klimacie retro produkcji krążka, lokuję gdzieś w błękitnookim soulu Dusty Springfield i całego pęku kwiatuszków miejskiego country lat 60. bardziej, niźli, jak to powszechnie ma miejsce, w przepełnionych gitarowymi i wokalnymi przesterami shoegazerowcach i wykonawcach spod stajni 4AD.

Istotą twórczości Beach House ciągle pozostaje jednak jej bezpośredniość i ta szczególna, nienamacalna więź, jaka łączy ją z odbiorcą. Dlatego tez w przypadku „Devotion” do swej roli muzycznego pośrednika wyjątkowo się nie poczuwam i brak tego poczucia każe mi niniejszym kończyć. Kończyć tak banalnym, jak prawdziwym twierdzeniem, iż zachodzący na naszych oczach sukces tej płyty to kolejne już świadectwo wielkiego zapotrzebowania na bezpretensjonalny indie pop spoza afisza.

Paweł Anton (15 marca 2008)

Oceny

Artur Kiela: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Marta Słomka: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Paweł Sajewicz: 4/10
Piotr Szwed: 4/10
Średnia z 12 ocen: 6,58/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także