Ocena: 7

Super Furry Animals

Hey Venus!

Okładka Super Furry Animals - Hey Venus!

[Rough Trade; 27 sierpnia 2007]

Super Furry Animals – prawie jak sukces. Frustracja? Przez chwilę zastanawiałem się co czuli członkowie walijskiego zespołu, kiedy singiel „Show Your Hand” wspiął się na 46. miejsce brytyjskiego notowania. Gdybym mógł wejść w ich futra, pewnie poczułbym frustrację właśnie. Powiedz Gruff, jak to jest mieć w katalogu „Something 4 The Weekend”, „Play It Cool”, „(Drawing) Rings Around The World”, „Juxtapozed With U”, wreszcie ten ostatni, śliczny numer i nigdy nie przebić się do pierwszej dziesiątki? Ktoś kiedyś nazwał Walijczyków XTC naszych czasów i trafił w punkt. Niekiedy muzyka – nawet tak popowa, jak ta na płytach Super Furry Animals – jest po prostu za dobra żeby zadziałać w szerszym kontekście. Bo nietrudno zauważyć, że mimo swojego uroku listy przebojów pełnią też często rolę negatywnej kontroli jakości, kontroli antyjakości, nijakości (niepotrzebne skreślić).

Inna sprawa, że SFA o swój sukces zabiegali bez zbędnej przesady, nigdy nie będąc specjalnie cool według aktualnej definicji brytyjskich magazynów. Zespoły przedkładające Steely Dan ponad The Smiths to nie jest coś, co masowo kupuje tamtejsza młodzież. Abstrakcyjne poczucie humoru w poważnym świecie brytyjskiego indie w dłuższym okresie też nie uchodzi, prowadząc w prostej linii ku mało wdzięcznej etykietce ekscentryków. Również odwieczny eklektyzm Walijczyków nie przysłużył się stabilności ich pozycji w lubujących się w czarno-białych dychotomiach wyspiarskich mediach muzycznych. Oczywiście członkowie grupy prowadzą zapewne szczęśliwe, dostatnie życie, realizując koncepcje artystyczne bez zbędnych wyrzeczeń, a statusu nie zazdrości im tylko kilka innych zespołów. Mimo tego wydaje się, że jeżeli w kontekście tak przystępnej, słonecznej, mięciutkiej płyty, jaką jest „Hey Venus”, ostateczna komercyjna blokada Super Furry Animals nie została przełamana, to nie nastąpi to już nigdy.

Ósmy w dyskografii Furries longplay przynosi skondensowaną dawkę tego, do czego zespół przyzwyczaił fanów na przestrzeni trzech ostatnich płyt: piosenkowej psychodelii lat sześćdziesiątych przekładanej na język ich multiwitaminowego popu. Bardziej usatysfakcjonowani będą zarówno ci, których hamakowy klimat „Phantom Power” wprawiał w zbyt drzemkowe usposobienie, jak i wytykający miejscami rozdętemu „Love Kraft” rozliczne dołki obok wysokich górek. „Hey Venus” dobiega do mety w 36 minut, co jest najkrótszym wynikiem w historii Super Furry Animals i co jednocześnie sprzyja ciągłości narracyjnej.

Początkowo planowana jako koncepcyjna opowieść o dziewczynie, której imię znajdziecie w tytule, płyta zachowuje tylko szkielet tej historii. Całość wystrzela dżingielkiem „The Gateway Song”, zawierającym jednak nieprzeciętnie zaraźliwy hook. „Run-Away” i „Show Your Hand” prezentują wysoki stopień powinowactwa z Beach Boys. Pierwszy to niecodziennie codzienna piosenka pop, śmiesząca wyrecytowanym intro, wzruszająca tekstem i zapadająca w pamięć melodyjnym jodłowaniem Rhysa w refrenie. Drugi to daleki krewny „Good Vibrations” – sorry panowie, ale każdy kawałek, który wystartuje w ten sposób musi wzbudzić to skojarzenie, nie ma litości. Otwierającą sekwencję dopełnia „The Gift That Keeps On Giving”, estetyczna balladka z fajnym outro na 3/4 a la „Revolver” (z grubsza patent „Earn Enough For Us” na „Skylarking”, powiedzmy).

Od tego miejsca świat „Hey Venus” staje się bardziej nieuporządkowany, co nie znaczy, że płyty słucha się gorzej. Nabuzowana, krzykliwa dwuminutówka „Neo Consumer” wiernie odtwarza co bardziej postrzelone fragmenty „Radiatora”, wzbogacone o partię tureckiej lutni zwanej sazem „Into The Night” łączy elementy hardrocka z funkiem, lądując wcale niedaleko Steely Dan z „Night By Night”, a „Baby Ate My Eight Ball” to arcymistrzowsko przeprowadzone ćwiczenie z zakresu backing vocals. Zwyczajowo, zespół zwalnia pod koniec albumu tempo, serwując kołyszące „Carbon Dating” i porcję byrdsowskiego country-rocka w finałowym „Let The Wolves Howl At The Moon”.

Jednak nawet gdyby był to album zupełnie nieudany, warto byłoby po niego sięgnąć z uwagi na jedną tylko kompozycję. Mogą trwać spory czy w „Suckers” więcej jest samego „Suckers” czy „Demons”/ „Cloudberries”/ jakkolwiek nazywa się twój ulubiony hymn w twórczości Super Furry Animals. Nieważne. Dziewiąty indeks z tej płyty to od sierpnia 2007 kolejny niezaprzeczalny klasyk tej walijskiej szajki. Sam album? Niekoniecznie, ale to i tak może wystarczyć na zaskakująco dużo w tym roku.

Kuba Ambrożewski (4 września 2007)

Oceny

Kamil J. Bałuk: 7/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Marta Słomka: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Tomasz Łuczak: 6/10
Średnia z 19 ocen: 7/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także