Ocena: 2

Brett Anderson

Brett Anderson

Okładka Brett Anderson - Brett Anderson

[Drowned In Sound Recordings; 26 marca 2007]

Ojej. Można pomyśleć, że ex-wokalista śp. Suede postanowił udowodnić coś sam sobie, stąd pomysł tej płyty. Dumnie podkreśla, że samodzielnie zagrał na wielu instrumentach, wspomina też Scotta Walkera w kontekście brzmienia albumu. Zaraz, Scott Walker? Coś tam słyszałem i to raczej nie było mdłe britpopowe balladziarstwo, a w tej frazie zamknąć można stylistyczną zawartość solowego krążka Bretta Andersona. Gorąco rekomenduję go wszystkim fanom ostatnich dokonań Richarda Ashcrofta czy tym, którzy za perłę dorobku Suede uważają np. ich pożegnalny album. Dla reszty świata nic dobrego ze słuchania tej płyty wyniknąć nie powinno.

Poważnie, Brett Anderson nie zdaje sobie sprawy, że bez Bernarda Butlera znaczy mniej niż Malone bez Stocktona. Po serii plam takich, jak „Head Music” czy „A New Morning”, płyta The Tears zwróciła mu część respektu starych fanów. Nie wiem, może nagrywany równolegle z „Here Come...” longplay Andersona składa się z tego, co Butler z hukiem wypieprzył za okno, ale jest po prostu nieopisywalnie denny. W zestawie „refleksyjnych” balladek w aranżacjach smyczkowo-fortepianowych strawna okazuje się tylko pierwsza i to na zasadzie, że od biedy. Brett brzmi jak ciężko styrany życiem czterdziestolatek (zresztą zaraz nim będzie), emanujący mądrościami typu the more we possess, the more we are in debt lub szukający odpowiedzi na pytania w rodzaju am I gonna find Jesus in me? Cóż, jeśli potrzebował takiego katharsis po śmierci ojca, to niech ma chłopina, ale ogólnie, to tylko dla miłośników „Szklanej pułapki”.

Kuba Ambrożewski (26 czerwca 2007)

Oceny

Kuba Ambrożewski: 2/10
Średnia z 5 ocen: 4,2/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także