Dinosaur Jr.
Beyond
[Play It Again Sam; 30 kwietnia 2007]
Wśród wszystkich zespołów lat osiemdziesiątych, które miały ogromny wpływ na dalszy rozwój muzyki rockowej, to właśnie Dinosaur Jr. jest prawdopodobnie najmniej doceniany. Mało kto stawia trio z Massachusetts na równi z takimi grupami, jak Sonic Youth, Husker Du, Pixies, R.E.M. czy The Replacements, tymczasem bez wątpienia jest to zespół zasługujący na nie mniejsze uznanie. Bez Dinozaura płyty Weezera, Screaming Trees, Smashing Pumpkins, Foo Fighters a nawet Pearl Jam nie brzmiałyby tak, jak brzmią, nie mówiąc już o tym, że setki innych, mniej lub bardziej znanych kapel, nigdy by nie powstały. Fani ostrzejszego rocka mają zatem u J Mascisa i spółki zaciągnięty wielki dług wdzięczności. Już choćby z tego względu powinni się oni zainteresować tym, co w 2007 roku zespół ma do powiedzenia. Ale jeśli ten argument ich nie przekonuje, to mam w zanadrzu jeszcze jeden, nawet ważniejszy - tegoroczne wydawnictwo „Beyond” to po prostu cholernie dobra płyta.
Jeżeli przymknąć oko na wszystkie albumy wydane pod szyldem Dinosaur Jr. po roku 1988, można dostrzec pewną konsekwencję twórczą u muzyków stanowiących oryginalny skład formacji (przypomnijmy: J Mascis na gitarze i wokalu, Lou Barlow na basie i Murph na perkusji). Po brudnym i bardzo noise’owym „You’re Living All Over Me” i jego łagodniejszym, bardziej melodyjnym, choć nie pozbawionym hałaśliwości „Bug”, przyszła kolej na dzieło stricte rockowe, oparte głównie na gitarowych riffach. Z powodu różnego rodzaju zawirowań i nieporozumień pomiędzy członkami zespołu, zmuszeni byliśmy na owe dzieło czekać niemal dwadzieścia lat. Nie żebym skreślał wszystkie pozostałe dokonania formacji (zwłaszcza te nagrane jeszcze z Murphem, ale już bez Barlowa), ale każde kolejne przesłuchanie „Beyond” utwierdza mnie w przekonaniu, że trzech muzyków z Amherst zostało po prostu stworzonych do tego, aby ze sobą grać. Od pierwszego numeru, przebojowego „Almost Ready”, poprzez ostry „Pick Me Up”, potężny „Back To Your Heart”, melodyjny „This Is All I Came To Do”, zahaczający o country „We’re Not Alone” i balladowy „I Got Lost”, aż po dość standardowy dla zespołu „What If I Knew”, słychać ten sam zmęczony, jakby lekko znudzony, poruszający się na granicy fałszu wokal Mascisa oraz jego charakterystyczne gitarowe partie i solówki, a więc elementy, które towarzyszyły brzmieniu grupy od zawsze. Coś jednak powoduje, że nowy materiał od razu chwyta za fraki i krzyczy prosto do ucha: „to znowu my, słyszysz?!”. Unikalny styl, rozpoznawalny od razu i urzekający niewiele później oraz jakość, której zabrakło na płytach nagranych w okrojonym składzie powodują, że w granicach hard rocka mamy do czynienia z poważanym kandydatem do tytułu płyty roku. Magia albo chemia, a być może jedno i drugie naraz, powodują nagły i dość nieoczekiwany nawrót umiejętności kompozytorskich lidera, któremu udało się sklecić kilka kawałków, które prawdopodobnie wejdą do kanonu twórczości formacji (choć akurat najlepszy na płycie „Back To Your Heart” to dzieło Barlowa). Nie ma wątpliwości, że Dinozaurowi udało się dokonać powrotu raczej na miarę Mission Of Burma niż The Stooges.
Omawiać w 2007 roku nową płytę Dinosaur Jr., nagraną w dodatku w oryginalnym składzie, jest wyjątkowo ciężko. Nie musiałoby być, ale jest. Dlaczego? Mianowicie dlatego, że „Beyond” brzmi dokładnie tak samo, jak brzmiałaby nagrana dwadzieścia lat temu. Po latach przerwy zespół postanowił nie rewolucjonizować ani formy, ani treści. Tak jakby czas się dla niego zatrzymał. Nieważne, że w międzyczasie zmieniły się gusta, że pojawiło się sporo nowych nurtów i trendów, że techniki produkcji muzyki poszły do przodu. Dinozaur brzmi tak samo staro i szlachetnie jak zawsze. Być może po prostu jako stwór prehistoryczny nie podlega ewolucji na tych samych zasadach co jego epigoni. Dlatego całą recenzję i wszystkie rekomendacje powinno się właściwie streścić jednym zdaniem: posłuchajcie sobie klasycznych pozycji grupy z lat osiemdziesiątych (o ile oczywiście jeszcze ich nie znacie) i jeżeli przypadną wam one do gustu, możecie śmiało sięgnąć po „Beyond”. Doprawdy nie będzie profanacją postawienie tak udanej płyty na półce obok „You’re Living All Over Me”.