Shannon Wright
Let In The Light
[Quarterstick/Touch & Go; 8 maja 2007]
Shannon Wright zwykle klasyfikowana jest jako singer/songwriter. Ale to nie ta kategoria smutnych śpiewaków z gitarą. W niej jest ocean emocji. Kiedy ma doła, pisze najbardziej ponure piosenki na świecie. Kiedy jest szczęśliwie zakochana, pisze najpiękniejsze melodie na świecie.
Dla tych, którzy nie kojarzą – chociaż to już szóste pełnowymiarowe wydawnictwo Shannon Wright i każdy, kto interesuje się indie powinien chociaż kojarzyć nazwisko – to wokalistka i kompozytorka, którą można by zlokalizować pomiędzy PJ Harvey z „Dry” a Tori Amos z „Little Earthquakes”. Do pierwszej zbliża jej muzykę surowość i ascetyczność brzmienia utworów gitarowych, do drugiej perlistość i czystość utworów fortepianowych.
„Let In The Light” nie zrealizował tym razem Steve Albini, ale i tak płyta brzmi bardzo mocno i wyraziście, zwłaszcza w warstwie perkusyjnej. Za bębnami usiadł przyjaciel Shannon, Kyle Crabtree z Shipping News i wywiązał się ze swojego zadania bardzo dobrze. Niektóre utwory („St. Pete”, “Everybody Got Their Part to Play”) wręcz eksplodują od jego potężnych uderzeń. Jednak nowa płyta Shannon jest znacznie „jaśniejsza” od poprzedniej, „Over The Sun”, być może dlatego, że dominuje na niej fortepian. Zazwyczaj służący jako instrument rytmiczny, ale zdarza się artystce odlecieć w gąszcze pasaży i wtedy robi się bardzo „amosowato” („Steadfast And Tue”). Mam wrażenie, że płyta jest bardziej optymistyczna od dotychczasowych dokonań. Łagodniejsza, bardziej subtelna. Może to efekt współpracy z Yannem Tiersenem, francuskim kompozytorem muzyki filmowej (m.in. do „Amelii”), z którym nagrała płytę w 2005 roku?
„Let In The Light” słucha się jednym tchem, ale zapamiętuje przede wszystkim dwie cudowne ballady: „You Baffle Me” i „In The Morning”. Gwarantuję, że wysłuchawszy ich choćby tylko raz, długo o nich nie zapomnicie.