Gruff Rhys
Candylion
[Rough Trade; 8 stycznia 2007]
The man don’t give a fuck about anybody else. Czy to z kumplami pod szyldem Super Furry Animals, czy własnym nazwiskiem, Gruff Rhys permanentnie płodzi rzeczy, które są cool. Solo, realizuje wycinek twórczości Furries reprezentowany w ich dyskografii przez „Mwng”, rezygnując ze znamiennego dla macierzystej formacji eklektyzmu: elektronicznych eskapad czy krzykliwych, popowych refrenów, na rzecz barokowego folku z końcówki lat sześćdziesiątych. „Candylion”, druga odsłona prywatnych prac Walijczyka, to album wypełniony niemal w całości brzmieniami akustycznymi, ozdabianymi estetycznymi akcentami w postaci ostrożnie dawkowanych klawiszy i smyków. Charakter płyty jest mocno niezobowiązujący – nastrojowe, odbijające echa muzyki dawnej momenty („Painting People Blue”, „Ffrwydriad Yn Y Ffurfafen”, „Lonsome Words”) przeplatają się z pół-żarcikami, muzyczką do wykorzystania w sympatycznej kreskówce dla targetu wiekowego 3-7 („Gyrru Gyrru Gyrru”, „Candylion”), elementami jazzującymi, bigbandowymi („Now That The Feeling Is Gone”) czy tendencjami epickimi (opowiastka „Skylon!” zabierze Wam cały kwadrans). „Candylion” nie jest zatem albumem dla modnej indie-popowej młodzieży, raczej wtajemniczonych wielbicieli talentu Gruffa vel sympatyków staroświeckich brzmień Nicka Drake’a czy Love. Każdy z nich może znaleźć coś dla siebie. Ja wybieram mruczane „Beacon In The Darkness” za – ujmę to wyjątkowo bezpretensjonalnie – najładniejszą melodię. Ogólnie, Rhysa stać na więcej, ale wiem to ja, wiecie to Wy, wie to wreszcie on sam. Mocniejsze karty zatrzymał na nowe SFA, na razie większość konkurencji i tak ogrywa waletami.