Ocena: 6

The Ponys

Turn The Lights Out

Okładka The Ponys - Turn The Lights Out

[Matador; 20 marca 2007]

Trzeci album chicagowskiej formacji The Ponys brzmi jak płyta debiutancka. I w pewnym sensie jest debiutem – Kucyki przeniosły się pod skrzydła wytwórni Matador, która ten album wydała – ale nie o to w tym porównaniu chodziło. Raczej o to, że mimo sporego już doświadczenia na rynku muzycznym, Ponys brzmią świeżo i młodzieńczo. To dobrze, prawda? Ale też – co już nie jest dobre – popełniają błędy, które debiutantom można jeszcze wybaczyć, zaś zespołowi z trzema płytami na koncie już nie.

Album brzmi okej – za brzmienie odpowiada John Agnello, który pracował wcześniej z takimi gigantami jak The Screeming Trees czy Dinosaur Jr. Jego rękę słychać – „Turn The Lights Out” ma ciężki, basowy, hardrockowy raczej niż grunge’owy, sound. To się może podobać i mnie się podoba. To, że The Ponys lubią przygrzać, także. Miło też usłyszeć czasem, jak wokalista bardzo stara się nie śpiewać melodyjnie. A Jered Gummere jest w tym staraniu całkiem przekonujący, zwłaszcza w krótkich, czadowych numerach („Everyday Weapon”, „Exile On My Street”). Generalnie utwory na płycie dzielą się na trzy wątki: energetyczny, psychodeliczny i piosenkowy. O czadach już było (dodam tylko, że prostota, wręcz pewien prymitywizm riffów, wychodzi im na dobre), czas zająć się pozostałymi. The Ponys bardzo kusi granie psychodelii, ale chyba nie mieli na tyle jaj, żeby cała płyta brzmiała tak jak „Poser Psychotic” czy „Pickpocket Song”, w których gitary rozlewają się w drgające tło, wokal obija pogłosem o ściany, a wstawki klawiszy przywołują na myśl upalonych Doorsów. No cóż, czasy muzycznych radykałów mamy dawno za sobą, teraz osłuchani rockmani lubują się w mieszaniu epok i stylów; to skubną trochę lat 70., to ugryzą kawałek wczesnego punka, to kicną w kierunku kolorowej pop music. A wszystko to, aby słuchacz miał wrażenie, że obcuje z czymś nowym i nie odłożył płyty na półkę po jednym-dwóch przesłuchaniach. Problem z The Ponys polega na tym, że początkowo wydają się brzmieć bardzo świeżo i cool, by dość szybko znużyć i w gruncie rzeczy rozczarować. Ponieważ jest i miejsce na pop – wracając do głównego wątku. Nagranie tytułowe to sam miodek, luzacki motyw klawisza, nośny refren – no po prostu chce się człowiek kiwać jak na koncercie jednego z tych brytolskich zespołów, które przestałem już rozpoznawać. A mamy jeszcze sympatyczne piosenki w rodzaju „Kingdom Of Hearts” (ale z tym basem to już przesadzili) i „1209 Seminary” – i w końcu nie wiadomo, o co tym facetom chodzi. To jest ten błąd młodości, o którym była mowa we wstępie.

Właściwie to trudno się jakoś szczególnie przyczepić do poszczególnych utworów. Miałem spory zgryz z ocenieniem „Turn The Lights Out” – 5 byłoby krzywdzące, bo to przecież solidna produkcja, o niebo lepsza od wielu płyt, które dostawały taką notę ode mnie i kolegów. Z drugiej strony dając 6 też mam trochę oporów. Bo tak naprawdę wątpię, abym kiedykolwiek do tej płyty wrócił.

Marceli Frączek (13 kwietnia 2007)

Oceny

Przemysław Nowak: 7/10
Marceli Frączek: 6/10
Średnia z 6 ocen: 6,16/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także