Ocena: 7

Modest Mouse

We Were Dead Before The Ship Even Sank

Okładka Modest Mouse - We Were Dead Before The Ship Even Sank

[Epic; 19 marca 2007]

Ktokolwiek słuchający „The Lonesome Crowded West” dekadę temu prognozowałby zespołowi pyzatego frontmana komercyjną karierę w skali globalnej, zostałby uznany za niepoprawnego fantastę. Wszystko przez pieprzone „Float On”, dzięki któremu nazwa Modest Mouse zafunkcjonowała na forach internetowych ramię w ramię z The Killers i Franz Ferdinand; które podniosło do sześcianu liczbę jej fanów; które wreszcie doczekało się brawurowego coveru gwiazd osiemdziesiątej szóstej bodaj edycji American Idol. Reprezentowane przez wyżej wzmiankowany hit „Good News For People Who Love Bad News” pokryło się co prawda platyną grubą na półtora miliona egzemplarzy, ale album ze strzałkami brzmiał nadal jak Modest Mouse (no może Modest Mouse z Tomem Waitsem w składzie). Był po prostu ewidentnie słabszy songwritersko, lecz złośliwcy, którzy jeszcze przed jego wysłuchaniem krzyknęli KOMERCHA, musieli wypluć te słowa. Trzy lata do przodu i premierze „We Were Dead Before The Ship Even Sank” towarzyszy podobny klimacik ślepej wiary w ideały sierpnia. Modest Mouse wydali singla, więc się sprzedali. Modest Mouse nakręcili wysokobudżetowy teledysk, o cholera. Zatrudnili Marra – wiadomo dlaczego – żeby podnieść sprzedaż w UK. Jakby tego było mało, to w trzech piosenkach śpiewa laluś Mercer z The Shins. Fuck!

W tym kontekście na pewno ucieszy was informacja, że nie istnieje w dyskografii Modest Mouse pozycja bardziej przystępna niż „We Were Dead”. Po raz pierwszy w swojej historii zespół może mieć poważny ból głowy z wyborem kolejnego singla: czy zrelaksowane, jogurtowe wręcz „Fire It Up”, słoneczny singalong „Missed The Boat”, arcychwytliwy indie-pop „We’ve Got Everything”, a może monumentalne, balladowe „Little Motel”? Każdy z nich jest naturalnym kandydatem na radiowe playlisty i potencjalnym katalizatorem komercyjnej ekspansji Modest Mouse. Żebyśmy się źle nie zrozumieli – „Dashboard” prezentuje się lepiej niż którykolwiek z nich. Podbijany sekcją rytmiczną nieco w stylu ska, okraszony trąbkowo-smyczkowym aranżem, wreszcie paranoicznym wokalem Brocka, wypluwającym kilka świetnych wersów w swoim stylu. Well you told me ‘bout nowhere, well it sounds like some place I’d like to go-oh-oh-oh-oh.

No dobra, ale na płytach Modest Mouse nie chodzi o to, żeby było miło i melodyjnie. Nie u nich. Przejdźmy do spraw poważnych. Trudno sobie wyobrazić, żeby fani nie byli ukontentowani przynajmniej paroma perłami. Już otwarcie „March Into The Sea” w manierze walczyka granego przez pacjentów szpitala psychiatrycznego, raz to wycisza się, raz eksploduje, a Brock, jak rozsierdzony buldog, szczeka, wyszczerzając kły. „Florida” wydaje się popową trzyminutówką, dopóki cały zespół nie dostaje białej gorączki w finale. Atmosfera „Parting Of The Sensory” gęstnieje z każdą minutą, zapowiadając apokalipsę w końcówce i ta nadchodzi, kiedy na tle marszowego pochodu werbli Isaac niczym jakiś pogański szaman rzuca swoje proroctwo. Natężenie emocji w tym momencie sięga pamiętnych momentów „The Moon & Antarctica”. Magia wkrada się jeszcze od genialnego wejścia trąb w połowie „Spitting Venom”. Epicki dialog gitar i rozedgrane szepty Brocka na tym tle to jeden z momentów do zapamiętania. Na długo.

Byłoby „We Were Dead” spełnieniem wszelkich oczekiwań, pod warunkiem rozważnie zaordynowanej liposukcji, polegającej na odessaniu paru typowych skipów. Nie tęskniłbym na przykład za „Fire It Up”, w którym nie dzieje się nic specjalnie interesującego i to nie dzieje się aż przez ponad cztery minuty. Natomiast szczególnie przeszkadzają wymęczone, niedocierające donikąd „Fly Trapped In A Jar” i „Education”, gdzie groove Modest Mouse zbliża się do finezyjności Franz Ferdinand. Po słabym środku „We Were Dead” powraca na szczęście z fasonem, kończąc się w dobrym stylu na zrezygnowanym „People As Places As People” i furiackim „Invisible”, spinającym całość logiczną klamrą. Jak to bowiem zwykle z płytami Modest bywa, wartością dodaną jest tematyczna spójność całości – po pustynnym „The Lonesome Crowded West” i księżycowo-lodowcowym „The Moon & Antarctica” Brock upodował sobie wątki nautyczne (dobra, przecież świadomie upraszczam!) i nawet jeśli jego float on w 2004 nie brzmiało dla mnie w pełni przekonująco, tym razem jestem kupiony. MARCH ON!

Kuba Ambrożewski (29 marca 2007)

Oceny

Krzysiek Kwiatkowski: 8/10
Kuba Ambrożewski: 7/10
Marceli Frączek: 7/10
Paweł Sajewicz: 7/10
Przemysław Nowak: 7/10
Kasia Wolanin: 6/10
Jakub Radkowski: 5/10
Kamil J. Bałuk: 5/10
Piotr Szwed: 5/10
Średnia z 36 ocen: 7,25/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także