sx screenagers.pl - recenzja: Julie Doiron - Woke Myself Up
Ocena: 6

Julie Doiron

Woke Myself Up

Okładka Julie Doiron - Woke Myself Up

[Jagjaguwar; 23 stycznia 2007]

Gdybym dzisiaj, jak co dzień, zajrzała sobie na Screenagers i zobaczywszy nazwisko Julie Doiron, nie wiedziałabym, któż to jest i co sobą reprezentuje, fajnie byłoby szybko uzyskać informacje, że ta pani to kanadyjska wokalistka, funkcjonująca na scenie gdzieś mniej więcej od początku lat dziewięćdziesiątych, a od paru lat także podopieczna wytwórni Jagjaguwar. Znajomość z Doiron najlepiej byłoby zacząć od albumu nagranego wraz z zespołem The Wooden Stars – bodaj najbardziej przebojowym i przystępnym obliczem Kanadyjki. Następnie można się zabierać za bardziej cohenowskie, romantyczne i intymne wcielenie Julie: „Loneliest In The Morning”, „Désormais”, „Heart And Crime” oraz „Goodnight Nobody”, z czego szczególnie te dwa środkowe krążki godne są większej uwagi. W ramach ciekawostki można też sprawdzić niespecjalnie poruszającą kolaborację Doiron z Okkervil River, powstałą raczej z racji zabiegów wspólnej wytwórni niż faktycznej potrzeby obu wykonawców.

Po blisko trzech latach od wydania „Goodnight Nobody” Julie Doiron powraca z nowym materiałem. Album „Woke Myself Up” to trochę powrót do początków twórczości kanadyjskiej wokalistki, bo tegoroczne piosenki mocno przywodzą na myśl kompozycje z najmniej efektownego, surowego krążka „Broken Girl”, choć z racji doświadczenia i możliwości produkcyjnych nowe utwory nie brzmią już tak chaotycznie i amatorsko. Doiron nieco odłożyła na bok melancholijną refleksyjność i wspomnianą już cohenowską, akustyczną stylistykę na rzecz wprowadzenia wyraźniejszych dźwięków i bardziej charyzmatycznych melodii (w tej kwestii brawa za „Don't Wannabe / Liked By You” przede wszystkim). Znów zamyka piosenki w zwarte, krótkie formy, co jest dość mądrym posunięciem, bo przez to wokalistka unika jakichkolwiek dłużyzn, a całość „Woke Myself Up” sprawia wrażenie dokładnie przemyślanego albumu. W ogóle Julie Doiron należy do grupy tych wykonawców, którzy raczej szanują czas słuchacza, zdając sobie sprawę z tego, iż nie będąc wielkimi i wybitnymi artystami, starają się zainteresować swoją (w przypadku Kanadyjki akurat ciekawą) twórczością poprzez konkretną, skondensowaną i w ten sposób atrakcyjną formę. Dlatego też szacunek należy się również samej wokalistce, stąd chyba warto poświęcić niecałe pół godziny na zapoznanie się z „Woke Myself Up”. Ja bynajmniej nie żałuję.

Kasia Wolanin (30 stycznia 2007)

Oceny

Kasia Wolanin: 6/10
Średnia z 1 oceny: 6/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także