Ocena: 7

Mouse On Mars

Varcharz

Okładka Mouse On Mars - Varcharz

[Ipecac; 12 września 2006]

Wszelkie spekulacje na temat tego, czy album „Radical Connector” oznaczał początek stałego pobytu Mouse On Mars w umiarkowanej, popowej strefie klimatycznej, zostały zmiecione z powierzchni ziemi nuklearną falą uderzeniową. Następcą najbardziej przystępnego w karierze niemieckiego duetu wydawnictwa jest bowiem twór nieokrzesany, roztargniony i wykazujący skłonności do lewicowego ekstremizmu. Panie i Panowie, przed nami „Varcharz”.

Obok „Idiology” jest to najbardziej zróżnicowany album St. Wernera i Tomy, choć w obu przypadkach różnorodność ta przybiera nieco inną postać. Kompozycje na „Idiology” cechowała realizowana w warunkach instrumentalnego bogactwa, bajeczna wielość motywów, ale tylko sporadycznie wylewały się one z obszernego IDM-owskiego tygla. Utwory na „Varcharz” są dla odmiany bardziej surowe, ale umieszczone w ramach wyraźnie szerszej stylistycznej rozpiętości.

Przegląd kompanii reprezentacyjnej rozpoczynamy zgodnie z kolejnością tracklisty od drum’n’bassowego „Chartnok”. Flirt z tą estetyką nawiązywał już co prawda „Autoditacker”, ale na tle stonowanych i dbających o poszanowanie norm obyczajowych „Juju” czy „X-Flies” , pierwszy utwór z „Varcharz” wydaje się nafaszerowaną testosteronem, wulgarną bestią . Wysoka intensywność i niezbyt przewidywalny rozwój startera to dość wyraźna sugestia, że najnowsza oferta programowa Mouse On Mars nie jest skierowana do czytelniczek „Gali”, ani do wszystkich tych, którzy miłością do tego zespołu pałają tylko i wyłącznie ze względu na „Radical Connector”. „Fish Bord” to jeden z nielicznych punktów stycznych „Varcharz” ze światem bardziej przystępnych dźwięków – stabilny, kraftwerkowski rytm jest tu przykryty dziarską, funkową linią basową i kilkuwarstwową syntezatorową powłoką, sugerując jak mógłby brzmieć Daft Punk, gdyby Bangalter i De Homem-Christo dostali ataku permanentnego szczękościsku i zaczęli słodzić herbatę tabletkami LSD.

Żarty kończą się jednak na trzecim utworze. „Düül” to silnie zdefragmentowana przestrzeń wypełniona brudnym brzmieniem noise’owych gitar, szorstkimi przesterami basu i nawałnicą metalurgicznych rytmów wywołującą mgliste skojarzenie z popaprańcami pokroju Cabaret Voltaire. Podobnie jest w „Skik” – przecinająca zmechanizowany bit, ekspansywna linia basowa prowadzi słuchacza w rejony zdecydowanie bliższe opuszczonym pawilonom Huty Sędzimir, niż panienkom tańczącym wokół własnych torebek w hedonistycznych klubach na Ibizie. Industrialno-noise’owe zapędy stanowią jednak tylko niewielka część oferowanego na „Varcharz” asortymentu. „Hi Fienilin” w sympatyczny sposób odwołuje się do dźwiękowego wymiaru gier komputerowych w czasach Atari i Commodore 64, a „Inocular” i „Retphase” w mniej lub bardziej twórczy sposób implementują patenty ze środkowego okresu twórczości grupy. Ekstremistyczne tendencje Jana i Andiego zrealizowane są jednak w pełni dopiero w ostatnim utworze. „One Day, Not Today” podzielony jest formalnie na dwanaście trwających od pięciu sekund do pięciu minut fragmentów zakorzenionych gdzieś w „First: Break” z „Idiology”, wyrastających jednak daleko poza penetrowane do tej pory przez MoM obszary. Ciąg ultranieregularnych, rytmicznych wyładowań odbywający się przy aberracyjnym, trzeszcząco-mrucząco-klikającym akompaniamencie, sięga w bezkompromisowym dążeniu do rozsadzenia formy autechre’owskich poziomów abstrakcji, i kończy w dobrym stylu poczciwy album duetu, o którym powiedzieć można wiele, ale nie to, że po trzynastu latach działalności wypalił się z pomysłów.

Maciej Maćkowski (27 października 2006)

Oceny

Maciej Maćkowski: 7/10
Piotr Szwed: 7/10
Piotr Wojdat: 7/10
Średnia z 4 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także