Kasabian
Empire
[BMG; 28 sierpnia 2006]
Zadziwiające, że w dzisiejszych czasach da się wypromować wszystko. Gdybyśmy wyszli teraz z siedziby redakcji, złapali za kołnierz pierwszego lepszego przechodnia, zawieźli go redakcyjną nysą do studia i kazali śpiewać, to fakt czy zarejestrowany podczas sesji album znalazłaby się wkrótce w domowych płytotekach zależałby wyłącznie od ilości dostępnych środków na jego promocję, a muzyczna głuchota szczęśliwca miałaby marginalne znaczenie. Weźmy najnowsze Kasabian na przykład, numero uno wyspiarskich list przebojów tydzień po premierze. Teoretycznie obecność na samym szczycie tegoż zestawienia zakłada pewną dozę coraz częściej oznaczającej przeciętność unifikacji, lecz nawet na to trzeba sobie zapracować. Nie trzeba mieć talentu, bo to rzadki zasób, ale opanować songwriterskie rzemiosło wypada. Snow Patrol do końca życia nagrywać będą tą samą płytę, która potem będzie rozchodzić się w setkach tysięcy sztuk, z drugiej strony jak dotąd fuchy nie odstawili. Dla Kasabian rzemieślnicza przeciętność wydaje się być dziś na nieosiągalnym poziomie.
Dwa lata temu był debiut, z którego poza „L.S.F.” pamiętamy chyba tylko okładkę. Płyta miała więcej attitude niż umiejętności i nawet jeśli pierwsza połowa ocierała się o przebojowość, w drugiej widoczna była wyraźna obsuwa. Buńczucznego wizerunku medialnego kapeli nie poparto wystarczającymi argumentami, z tekstów biła głupota, lecz postanowiliśmy oszczędzić tę płytę. Ot, tacy mili z nas goście. A na serio: kilka kawałków im się tam udało, nawet jeśli dziś nic nie zacytujemy. Oczywiście było to za mało by wierzyć w ich przyszłość i jak z każdym teraźniejszym debiutantem spadek formy był nieuchronny. Co w przypadku kapeli przeciętnej jest bardziej bolesne, bo i spada się niżej. Nowego Kasabian ocalić przez krytyką się nie da, nie ma powodów kontynuowania taryfy ulgowej. Jeśli końcówkę „Kasabian” rozpatrywać w kategoriach obsuwy, to tegoroczne „Empire” jest jednym wielkim zwisem.
Już promujący płytę utwór tytułowy z determinacją pukał w dno, jak się okazało później reprezentując poziom całości nowego albumu. Monotonny bit, lekko rozmazany wokal, niedorzeczna partia klawiszy, kompromitacja w mostku, brak pomysłu na szerzą koncepcję kawałka. Słyszeliście singla, słyszeliście całość, jedynym za co można pochwalić „Empire” jest spójność, tj. od początku do końca jest zły. Zespół co prawda próbuje udowodnić, że nie kopiuje kapkę w kapkę „Xtrmntr” i zna odrobinę więcej niż jedną tonację wprowadzając tu i ówdzie motyw orientalny, lecz efekty zamiast chronić przed uśnięciem nabierają wymiaru komicznego. Jurny i durny motyw klawiszowy singla nazwać można hymnem wesołych piratów, na płycie mamy też theme tune z „Ali Baby i 40 Rozbójników” (motyw arabski) oraz wątpliwy dowód progresji zespołu (motyw westernowy). Pomyśleć, że te drogie studio nagraniowe można było wykorzystać w lepszy sposób. Wpuścić tam dobry zespół, a w przypadku Kasabian - przewietrzyć. Nawet okładka jest fatalna. Mam dosyć. Zabierzcie to ode mnie.
Komentarze
[22 czerwca 2015]
[25 września 2012]
[25 września 2012]
Natomiast nie na tyle żebym się wdawał w polemikę, bo coś mi podpowiada, że w przypadku Pana nie ma to sensu
[8 kwietnia 2012]
[29 września 2011]