Autechre
Nawet biorąc pod uwagę polepszającą się w ostatnich latach sytuację na polskim rynku koncertowym, poniedziałkowy występ Autechre w Katowicach uznać należy za wydarzenie sporego kalibru. Pochodzący z Rochdale w Wielkiej Brytanii duet Sean Booth i Rob Brown to autorzy najbardziej spektakularnej dyskografii spośród wszystkich artystów związanych ze słynną wytwórnią Warp Records i niekwestionowana ikona eksperymentalnej elektroniki lat 90. Autechre konsekwentnie redefiniowali swoje brzmienie, zaczynając od operującego sentymentalnymi teksturami ambient-techno, stopniowo komplikując struktury rytmiczne i intensyfikując przywiązanie do dźwiękowego detalu, i przechodząc do odhumanizowanych, intrygujących wielowymiarową złożonością dźwiękowych abstrakcji. Zmiany w brzmieniu Autechre na przestrzeni kilkunastu lat działalności miały charakter radykalny. Przyspieszone ewolucje Wire pod koniec lat 70. czy Talk Talk na przełomie lat 80. i 90. zdają się być w porównaniu do nich jedynie zabiegami kosmetycznymi. Podczas wszystkich okresów działalności duet wyznaczał niezmiennie wysokie standardy jakości, inspirując całe rzesze twórców od Arovane aż po Radiohead, którego członkowie wymieniali Autechre w kontekście prac nad albumem „Kid A”. Prześledźmy dyskografię jednej z najistoniejszych formacji współczesnej muzyki elektronicznej.
Incunabula
1993
Będący wyróżniającą się częścią warpowskiej serii „Artificial Intelligence” długogrający debiut Autechre nie zapowiadał w najmniejszym stopniu formalnego radykalizmu późniejszych wydawnictw duetu. „Incunabula” to stanowiące paradygmat przeznaczonego do domowej konsumpcji inteligentnego techno, bezszwowe połączenia ambientowych tekstur, analogowych melodii i koherentnych rytmicznych struktur odwołujących się do Detroit techno i electro. Na rekomendację zasługuje przede wszystkim „Bike” łączący post-kraftwerkową rytmikę z łagodną ekonomiką melodii i „Basscadet”, demonstrujący rozwinięte na następnych albumach tendencje Bootha i Browna do kreślenia skomplikowancyh układów rytmicznych. „Incunabula” to Autechre w formie najbardziej ludzkiej, przystępnej, momentami sentymentalnej. Debiut wyznaczył wysoki standard, choć nie jest to jeszcze z pewnością album tak dramatycznie nowatorski jak „Tri Repetae” czy „Confield”. Na polu odwołującej się do ambientu elekroniki funkcjonowali już na tym etapie z powodzeniem Aphex Twin, Orbital czy Future Sound Of London. (mm)
Basscad EP
1993
Pierwsza EP-ka Autechre dla Warp Records nie przynosi nam jeszcze nic przełomowego ani zbytnio ekscytującego (w porównaniu do następnych ich wydawnictw krótkometrażowych). Ot, kilka nowych wersji najbardziej charakterystycznego (i moim zdaniem najlepszego) utworu z debiutanckiej płyty - „Basscadet”. „Bcdtmx” pochodzący z teledysku, który swego czasu można było obejrzeć w różnych m-telewizjach, pozbawiony jest niestety dramaturgii wydania albumowego. Remiks autorstwa niejakiego Beaumonta Hannanta nie wyróżnia się niczym szczególnym, sprawia wrażenie, jakby autor na siłę chciał odtworzyć styl Autechre ze spokojnieszych fragmentów „Incunabula”. Fakt, że poniekąd mu się to udaje, świadczy jednak na niekorzyść, bo „Beaumonthannanttwomx” nie posiada praktycznie żadnych oryginalnych elementów, a i nie wytrzymuje porównania z najlepszymi utworami z debiutu Ae. Dużo lepiej w roli remiksujących spisał się zespół Seefeel, który wziął kilka motywów utworu i wpasował je całkiem zgrabnie w charakterystyczną dla siebie konstrukcję złożoną z gitarowych dronów i powolnego rytmu automatu perkusyjnego. Za pozostałe dwie wariacje na temat „Basscadeta” odpowiedzialni są prawdopodobnie sami Booth i Brown, którzy bardzo swobodnie przetworzyli swoje dzieło, dodając nowe linie melodyczne i budując (zwłaszcza w „Basscadubmx”) atmosferę o konsystencji niepokojącego snu.
PS. Wcześniej, w 1991, duet wydał w limitowanym nakładzie 1000 egzemplarzy debiutancką EP-kę „Cavity Job”, dziś już nieosiągalną. (pg)
Anti EP
1994
O EP-ce „Anti” wypada wspomnieć przede wszystkim ze względu na kontekst polityczny w jakim funkcjonowała. Brytyjski parlament przyjął w 1994 roku pakiet ustaw zmierzających do delegalizacji sceny rave. Nowe prawo przyznawało oficerom policji kompetencje do rozpędzania zgromadzeń, w której bierze udział co najmniej stu uczestników, tańczących przy głośnej muzyce „charakteryzującej się emisją następujących po sobie, powtarzalnych bitów”. EP-ka „Anti”, podobnie jak chociażby album „Music For The Jilted Generation” The Prodigy, stanowiła formę protestu środowiska przeciw tym inicjatywom. Informacyjna naklejka na okładce płyty informowała między innymi, że utwór „Flutter” zaprogramowany zostały w taki sposób, że żadne takty nie są identyczne, co wykluczać miało zakwalifikowanie bitów jako powtarzalne. W dalszej części notka informacyjna zalecała DJ-om, by na imprezie znajdował się muzykolog i prawnik potwierdzający fakt niepowtarzalnego charakteru struktur rytmicznych w razie interwencji policji. Czyżby brytyjski parlament był współodpowiedzialny za intensyfikację rytmicznych eksploracji, jakich Booth i Brown dopuszczą się na następnych albumach? (mm)
Amber
1995
Mówią, że czas dużo surowiej obchodzi się z muzyką elektroniczną niż z jakimkolwiek innym gatunkiem. Być może to prawda. W końcu brzmienia, które dziś tchną świeżością, raptem za rok mogą już budzić uśmiech politowania lub irytację swoją wszędobylskością. Ale jest coś, co starzeje się dużo wolniej niż brzmienia - oryginalne pomysły na siebie i swoją muzykę. A „Amber” wydaje się być tego niezłym przykładem. Już otwierający płytę lodowaty, hipnotyzujący dron „Foil”, podparty bitem, który wydaje się jednocześnie przejmować rolę szczątkowej linii melodycznej, stwarza klimat jakiego próżno szukać na „Incunabula”. „Piezo” przynosi bodaj pierwsze wykorzystanie patentu, który w przyszłości będą eksploatować jeszcze co najmniej kilka razy – szelmowsko rozbrykany rytm (znowu o pewnych właściwościach melodycznych) walczący z, wydawałoby się, skazaną na zagłuszenie delikatną, nieprzeciętnej urody melodią, która ostatecznie wygrywa. Finałowy „Teartear” straszy demoniczną linią basu i zaskakuje w środku zwalniającym stopniowo o połowę rytmem, podczas gdy reszta aranżacji jedzie nadal swoim torem. Cały album zresztą jednoznacznie sugeruje, że już niedługo rytm stanie się głównym tworzywem duetu. „Montreal”, „Further” czy „Nil” pełne są niecodziennych, jakby nadlatujących gdzieś znikąd dźwięków perkusyjnych.
„Amber” ukazała się w okresie szczytowej popularności tzw. ambient techno i poniekąd wpisała się w obowiązujący wtedy trend. Większość materiału utrzymana jest z grubsza w rozmarzonym, niemal mistycznym nastroju, a w dodatku okraszonych melodiami, jakich już na późniejszych albumach będzie coraz mniej. Dla wielu artystów z tamtych czasów płyta taka jak ta byłaby szczytowym punktem kariery. A przecież Booth i Brown dopiero zaczynali się rozkręcać. (pg)
Garbage EP
1995
Graficzna oprawa tej EP-ki przedstawiająca poszatkowany krajobraz znany z okładki albumu „Amber” i hermetyczne tytuły utworów, takie jak „PIOBmx19”, sugerują, że Booth i Brown odchodzą stopniowo od subtelnej elegancji swoich dwóch pierwszych krążków i zmierzają w stronę bardziej eksperymentalnych form. Jest to jednak proces powolny. „Garbage” wciąż zakorzeniony jest w ambiencie, czego najlepszym dowodem jest oparty na majestatycznych pętlach wznoszących się i opadających melodii „Vletrmx 21”, inspirowany zapewne wydanym rok wcześniej „Selected Ambient Works II” Aphex Twin. Zwiastun nowych czasów to trwający kwadrans kawałek „Garbagemx36”, stanowiący fascynujące pole ścierania się przestrzennych tekstur z agresywnymi ujęciami rytmicznymi. Grad połyskujących chromem, metalicznych bitów przedzierany jest regularnymi skupiskami stopniowo rozszerzających się fragmentów melodii, rozpływając się w kulminującym punkcie w ambientowej przestrzeni. Oba wymienione utwory to ścisła czołówka na liście najlepszych kompozycji Autechre, a sama EP-ka to dobry punkt wyjściowy do poznawania ich twórczości. (mm)
Anvil Vapre EP
1995
1995 to rok bardzo twórczy i przełomowy dla Autechre. Pierwsze jaskółki zmian przyniosła EP-ka „Garbage”. Dalsze zapowiedzi zawiera „Anvil Vapre”. Ostre, urywane ataki szumu, na tle których startuje zabójczo mechaniczny, by nie powiedzieć industrialny bit „Second Bad Vibel”, zwiastują, że panowie odpuszczają sobie zbędne ceregiele i nie zamierzają osładzać fanom w żaden sposób dość drastycznej zmiany brzmienia. To futurystyczna muzyka robotów. Rytmy wydają się być oparte na samplowanych odgłosach maszyn. W „Second Scepe” pojawia się żeński wokal, jednak zostaje on poszatkowany z nieludzką precyzją i przetworzony tak, że traci dużo ze swojego ciepła i może już jedynie uzupełniać monotonnie wybijany, skoczny wzorzec rytmiczny. Ta EP-ka to zresztą chyba najbardziej taneczna rzecz, jaką Ae kiedykolwiek spłodzili. „Second Scout” przynosi ponownie dudniący jednostajnie bit, tym razem z akompaniamentem jakby odrobinę rozimprowizowanego, przywołującego pewne skojarzenia z dubem, syntezatora. Dopiero ostatni utwór na płycie, „Second Peng”, wydaje się w pierwszej chwili odwoływać się do „Amber” - jest spokojniej, powraca złowieszczy nastrój „Teartear” - ale i tutaj szybko można zauważyć nowe: dobrane brzmienia wydają się dużo bardziej zgrzytliwe i drażniące uszy. W taki oto dość bezpardonowy sposób panowie przygotowali grunt pod nadejście swojego trzeciego długograja... (pg)
Tri Repetae
1995
Klasyk muzyki elektronicznej lat 90. „Tri Repetae” łączy gwałtowne turbulencje industrialnych rytmów, bezprecedensowe w historii duetu zaawansowanie na polu inżynierii dźwiękowego detalu i efektowne gospodarowanie geometrycznymi bryłami syntetycznych melodii, zachowując organiczne elementy „Incunabuli” i „Amber”, a jednocześnie intensywnie rozwijając tendencje do zmechanizowanej agresji sygnalizowane na dwóch poprzednich EP-kach. Kawalkada metalicznych bitów przykrywająca mikrogranulki rozpruwanego rytmu w „Dael” przeplatana jest wiązkami melodii, przywołując wizję bezceremonialnej kopulacji industrialu i funku w emitującej futurystyczny muzak towarowej windzie szklano-stalowego wieżowca. Partie syntezatora dostojnie tnące przypominający „Second Bad Vilbel” bit w „Clipper” tak sugestywnie oddają elegancką kinematykę ruchu, że utwór ten został wykorzystany w reklamach luksusowych samochodów. „Eutow” nadal pokazuje zdolność Autechre do kreowania atmosferycznych pasaży, choć w przeciwieństwie do tych z „Incubabuli” czy „Amber” są one podszyte mechatronicznym niepokojem. „Tri Repetae” nie prowokuje już porównań do konkurencji. Echa wyraźnie obecnego na wcześniejszych wydawnictwach zespołu ambientowego oblicza Aphex Twin obecne są tu tylko w onirycznym „Oversand”. Autechre są już od tego momentu zespołem z własną, niepowtarzalną tożsamością. Niedoścignionymi mistrzami w maltretowaniu melodii finezyjnie powyginanymi siatkami rytmu. (mm)
Envane EP
1997
Plotka głosi, że utwory z „Envane” to remiksy materiału z wydanego kilka tygodni później albumu „Chiastic Slide”. Mało to w sumie znacząca informacja, ponieważ i tak raczej nie rozpoznacie, co zostało zrecyklowane i w jaki sposób. Interesujący za to jest fakt, że bodaj pierwszy raz w tak oczywisty sposób panowie nawiązują tutaj do swoich inspiracji, zwłaszcza hip-hopu. W otwierającym „Goz Quarter” mamy charakterystyczne dla tego stylu rytmiczne bujanie, pojawiają się również skrecze. Ta pulsacja utrzymuje się również, choć zupełnie inaczej podana, w „Latent Quarter”. Utwory w mniejszym lub większym stopniu zdradzają również pokrewieństwo z muzyką industrialną, atakując ciągle mechanicznymi, metalicznymi samplami w roli perkusjonaliów. „Laughing Quarter” zaskakuje tanecznością i rzadko spotykaną u Ae przebojowością, zwłaszcza zważywszy fakt, że melodia nie jest zbyt wylewna. Jeśli już jesteśmy przy melodiach, to trzeba przyznać, że duet rzadko brzmiał tak lirycznie jak w zakończeniu „Goz Quarter” czy przede wszystkim w zamykającym „Draun Quarter”, gdzie misternie konstruowana wielogłosowa partia syntezatorów znów próbuje przedrzeć się do uszu słuchacza przez trzeszczący bit, który w końcu ustępuje słabszemu, by odsłonić jego piękno w całej okazałości. (pg)
Chiastic Slide
1997
Wykonawcy stale redefinujący swoje brzmienie ryzykują okresowe odpływy swojego elektoratu. Najbardziej zachowawczy miłośnicy Autechre zakończyli przygodę z duetem na albumie „Amber”, nie godząc się z postępującą robotyzacją brzmienia duetu na „Garbage” czy „Tri Repetae”. Kolejnym punktem granicznym jest pod tym względem zamykający pierwszą fazę funkcjonowaniu duetu „Chiastic Slide”. Po raz ostatni tak wyraźnie obecne są tu organiczne, melodyjne formy reprezentowane w najbardziej jaskrawy sposób przez bodaj najbardziej przystępny w całej dyskografii i inspirowany przepuszczonym przez Tortoise reichowskim minimalizmem „Pule”. Album rozwija także industrialne wątki „Tri Repetae” obecne w metalicznej hipnozie „Cipater” i przynosi dalszy wzrost stężenia mikroskopojnych dźwiękowych detali. Highlight albumu to „Cichli” – jeden z najlepszych w dyskografii duetu przykładów wypełnienia niekonwencjonalnych rytmów minimalistycznymi fragmentami ciepłych melodii. Nowe kierunki nieśmiało sygnalizuje zamieniający analogową optykę industrialu na cyfrowy glitch „Rettic AC”, w którym ambientowa przestrzeń nałożona jest na ciągi przetworzonych szumów. Na następnych wydawnictwach Booth i Brown podążą tym tropem, konsekwentnie zmierzając w kierunku kliniki dźwiękowej abstrakcji. Z wyjątkiem nielicznych fragmentów „Chiastic Slide” jest jednak raczej eleganckim pożegnaniem ze starym światem Autechre niż początkiem nowej drogi. (mm)
Cichli Suite EP
1997
„Cichli Suite” to pięć remiksów wspomnianego utworu „Cichli” z albumu „Chiastic Slide”. Utwór „Krib” stanowi jedyny punkt styczny z wczesnym, sentymentalnym obliczem grupy, przypominając dokonania wschodzącej w tym czasie – notabene także za sprawą zabiegów promocyjnych Autechre – gwiazdy Boards Of Canada. W pozostałych utworach muzykę charakteryzuje rosnąca abstraktyzacja rytmu i zatomizowaną ziarnistość tekstur prowadzące brzmienie zespołu w kierunku klaustrofobicznej, cyfrowej kakofonii. Formy te dopracowane zostaną jednak dopiero na następnych albumach. (mm)
LP5
1998
„LP5” otwiera w twórczości Autechre nowy rozdział, który praktycznie trwa do dziś. Muzyka Ae coraz bardziej wypływała z zachłyśnięcia się możliwościami komputerowego oprogramowania audio i wymagała od słuchacza większego skupienia na detalach, pogodzenia się z coraz mniejszym udziałem tradycyjnie pojętych melodii, upodobania w matematycznej abstrakcji i dekonstrukcji otaczających nas dźwięków. Rytm, który niemal zawsze był głównym bohaterem utworów duetu, od tej pory staje się władcą absolutnym, jak choćby w „Under BOAC” – minisymfonii metalicznych, dziko roztańczonych odgłosów. W „777” nawet minimalistyczna melodia wydaje się być traktowana jak część skomplikowanej partii rytmicznej w metrum 7/8. W „Fold4, Wrap5” wytwarza się coś na kształt złudzenia akustycznego – sprytnie skonstruowany bit w połączeniu z rozwlekłymi akordami syntezatora sprawia, że tempo utworu zdaje się cały czas zwalniać, chociaż praktycznie pozostaje takie samo. „Caliper Remote” to z kolei mały muzyczny żart – panowie bębnią sobie na… puszkach po piwie. Ale to wszystko nie znaczy wcale, że słuchacze przywiązani do melodii nie będą mieli na czym ucha zawiesić. „Acroyear2” dzięki zabawnej melodyjce i nagromadzeniu ogromnej ilości efektów dźwiękowych brzmi niczym muzyka z futurystycznej gry komputerowej. Mamy tutaj też „Rae”, jedną z najpiękniejszych melodii, jakie Booth i Brown kiedykolwiek skomponowali, do której znów trzeba przebić się przez zagłuszającą perkusję. A już „Arch Carrier” to zadziwiająco konwencjonalne (jak na standardy Ae) podejście do kompozycji i aranżacji, na jakie ich prawdopodobnie było wtedy stać. No i wreszcie „Drane2”, oparty na tęsknych nutach klawiszy, na tle których rozpętuje się prawdziwa orgia sampli przeróżnych instrumentów strunowych. (pg)
Peel Session EP
1999
Autechre trzy razy grali dla Johna Peela, z czego dwukrotnie zaserwowali mu materiał wcześniej nieznany i nigdzie indziej niedostępny. Pierwsza sesja miała miejsce 30 sierpnia 1995, ale na płycie została wydana dopiero w 1999. Jak nietrudno sprawdzić, wydarzenie miało miejsce między wydaniem „Garbage” i „Anvil Vapre”, nic więc dziwnego, że muzyka wydaje się być brakującym ogniwem w rozwoju stylu grupy. Z jednej strony mamy tu jeszcze trochę rozmarzone, a trochę niepokojące nastroje oraz melodykę pamiętającą jeszcze czasy pierwszej z wymienionych EP-ek, a z drugiej zostają one coraz śmielej okraszane charakterystycznymi przybrudzonymi, mechanicznymi bitami, tak charakterystycznymi dla „Tri Repetae” i „Chiastic Slide”. O ile „Milk DX” jest po prostu nudny, a „Inhake 2” przedstawia najwyżej przyzwoitą przymiarkę do utworów z „Anvil Vapre”, to piorunujące wrażenie robi numer trzeci - „Drane”. Prosty, powolny bit, jakby wypożyczony z „Dael” plus tajemniczy riff syntetycznych dzwonków przygotowują miejsce dla majestatycznego, rozedrganego dronu, który wypełnia sobą przestrzeń, nieregularnie i dramatycznie pulsując, jak gdyby wydobywał się z zepsutej, konającej maszyny. Bardzo mało jest w repertuarze dwóch panów B. utworów o tak silnym przekazie emocjonalnym, więc dla niego samego warto sięgnąć po to wydawnictwo. (pg)
EP7
1999
Trwająca ponad godzinę „EP7” to kolejny po „Garbage” czy „Anvil Vapre” dowód na to, że poznawania twórczości Autechre nie należy ograniczać do albumów długogrających. „EP7” kontynuuje linię „LP5”, przynosząc dalszy wzrost stężenia abstrakcji, zwłaszcza w najbardziej radykalnych formalnie „Leftbank” i „Liccflii”. Wypełniające oba utwory odhumanizowane sekwencje sterylnych mikrobitów brzmią niczym abstrakcyjna ilustracja transmisji sygnałów cyfrowych w liniach światłowodowych. Intryguje obierający nieco spokojniejszy kierunek „Dropp”, w którym bulgoczący, składający się z preparowanych szumów i zmutowanych bitów ziarnisty podkład owinięty jest rozedrganą melodyjką. Obecność pierwiastka ludzkiego stwierdzono w „Ccec”, w którym znajdziemy zniekształcone i wciśnięte w gorset przetworzonych bitów ludzkie głosy, ale jest to obecność ponura, jak gdyby przesiąknięta wszechobecnym lękiem przed komunikacyjnym chaosem spodziewanym w pierwszym dniu roku 2000. Na tym etapie muzyka Autechre nie wydaje się już być dziełem ludzi korzystających z pomocy maszyn, ale raczej wytworem dysfunkcyjnej sztucznej inteligencji. (mm)
Peel Session 2 EP
2000
Zapis sesji wyemitowanej 5 lipca 1999. Choć nagrania pochodzą z dość płodnego i interesującego okresu, to same kompozycje raczej średnio zachwycają. Wszystkie praktycznie robią wrażenie odrzutów z „LP5” i „EP7”. Zwłaszcza „Gaekwad”, który ewidentnie jest autorskim remiksem „Maphive 6.1” umieszczonego na drugim z tych wydawnictw. Ale może dzięki temu stanowi jeden z jaśniejszych punktów „PS 2”. Drugi to „Blifil” - szalona kołomyja skocznego bitu oraz zabawnych, pociętych i mocno przetworzonych głosów, która jednak bardziej pasowałaby chyba do repertuaru Aphex Twina niż Ae. Smuci trochę fakt, że sympatyczna melodia otwierająca płytę rozpada się, pozostawiając po sobie ziejącą pustkę; druga część „Gelk” niestety cokolwiek przynudza przewidywalnymi zabawami samplami. Natomiast kończące „19 Headaches” wstępnie zaciekawia nietypową dla Autechre formą quasi-jazzowej improwizacji, ale w ostateczności utwór nie zmierza do niczego ekscytującego i po siedmiu minutach wycisza się, pozostawiając niedosyt.(pg)
Confield
2001
Tym razem Ae dali swoim fanom 9 powodów do bólu głowy, i to niemal dosłownie. Dziewięć kompozycji składających się na „Confield”, będący kulminacją zabaw Bootha i Browna tzw. muzyką generatywną, wywołało popłoch wśród sporej części entuzjastów twórczości tych panów. Bo czy utwory tak otwarcie i beztrosko balansujące na granicy między uporządkowanymi, przemyślanymi układankami, a totalnym dźwiękowym chaosem, są jeszcze muzyką? A może to już tak naprawdę niezrozumiały i niesłuchalny, pseudomuzyczny bełkot?
Rzecz w tym, że chaos „Confield” tak naprawdę jest tylko pozorny. To, co niektórzy uważają za serię przypadkowych uderzeń automatów perkusyjnych w „Cfern” czy „Lentic Catachresis”, jest w rzeczywistości metodycznie zaplanowanym i matematycznie opisanym ćwiczeniem w programowaniu komputerów. Przesadą jest twierdzenie, że Ae porzucili melodie. Fakt, że czasami nie ułatwiają nam sprawy. Że na przykład perwersyjnie (ale i absolutnie fantastycznie) oszpecają przebojowość „Pen Expers”. Że „Eidetic Casein” wydaje się być muzycznym odpowiednikiem krzywego zwierciadła, a „Sim Gishel” z każdym dźwiękiem rozpada się w drobny mak. Że cała płyta to swoiste Muzeum Popsutych Dźwięków. Tak właśnie ma być. I nie ma większego sensu roztrząsanie tego, w jaki sposób powstała ta płyta. Ważne jest, że przy tej okazji powstał bodaj najbardziej oddziałujący na wyobraźnię album Autechre. Pełen surrealistycznych i - niech będzie - psychodelicznych obrazów, do których każdy może dopisać swoją własną interpretację. Posłuchajcie uważnie, bo ten album bardziej niż jakiekolwiek inne dzieło Autechre wymaga uwagi i skupienia. Ostatnia, jak na razie, z wybitnych płyt duetu. (pg)
Gantz Graf EP
2002
Ostatnia (i najkrótsza – niecałe 20 minut) jak na razie EP-ka zespołu, „Gantz Graf”, stanowi uzupełnienie wizji zrealizowanej na „Confield”. Ba, wydaje się, że zespół idzie tu jeszcze dalej. Ledwie czterominutowy utwór tytułowy, będący jednym z największych osiągnieć Autechre, stanowi geometryczną bryłę-monolit, który pulsuje swoim wewnętrznym, obłąkańczo zmiennym rytmem, będącym jednocześnie wypaczoną do granic wytrzymałości melodią. Matematyczną abstrakcję tej konstrukcji wydaje się obrazować dołączony na płycie DVD teledysk. A dalej mamy „Dial.”, który wydaje się nawiązywać do powstałego w połowie lat 90. nu skul techno - ten sam, prosty bit łączony z narastającym naporem minimalistycznego, dysonansowego hałasu. Utwór niepostrzeżenie przejść w „Cap. IV”, który można by uznać za remiks lub część drugą „Lentic Catachresis”. Znów w końcówce wytwarza się w nim swoista czarna dziura, która z coraz większą prędkością zasysa dźwięki, zgniatając je w jeden punkt. (pg)
Draft 7.30
2003
Fascynująca futurystycznym surrealizmem okładka płyty autorstwa Alexa Rutterforda kryje pod sobą najsłabszą z długogrających propozycji duetu. Podążając tropem ostatnich albumów, Booth i Brown kontynuują konstruowanie klaustrofobicznych przestrzeni, prowokujących wyobraźnię do snucia całego szeregu abstrakcyjnych porównań. Kanonada nieregularnych bitów w otwierajacym „Xylin Room” przypomina wycinkę drzew w cyfrowej dżungli albo wirtualną wojnę laptopów na zerojedynkowe pociski, ale hermetyczny świat tego albumu jest zasadniczo jedynie rekapitulacją tego, co zdarzyło się pomiędzy „LP5” a „Confield”. „Draft 7.30” brzmi tak, jakby Autechre uznali, że historia skończyła się na „Confield” i jedyną możliwością przełamania impasu jest przepisanie jej na nowo. W efekcie trudno zdefiniować potencjalnego adresata tego albumu. Ci doceniający awangardowe zacięcie duetu i uważający „Confield” za ich największe arcydzieło uznają ten album za krok w tył. Dla preferujących bardziej organiczne brzmienie zespołu „Draft 7.30” jest nadal zbyt hermetyczny. Pozycja nieobowiązkowa. (mm)
Untilted
2005
Konsekwentna kontynuacja drogi obranej na poprzednich albumach. Znów długie utwory, które jednak zamiast prostolinijnie rozwijać się, ewoluować w niezauważalny sposób, wydają się od czasu do czasu zmieniać kierunek, co najwyraźniej słychać w szesnastominutowym „Sublimit”. Ale wszystkie te zmiany narracji wydają się w miarę naturalne, intuicyjne i wypływające z tego, co było do tej pory w logiczny sposób, nawet jeśli owa logika jest, jak to u Autechre, cokolwiek trudno uchwytna. W każdym bądź razie nie ma mowy o zszywaniu jakiegoś frankensteinowskiego potwora z niedopasowanych łat.
Co jeszcze się rzuca w uszy? Że na starość panowie robią się odrobinę sentymentalni - wplatają dyskretne nawiązania do muzyki swojej beztroskiej młodości, jak choćby electro lat 80. (przezabawny fragment „Sublimit”, gdy do akcji wkracza charakterystyczny dla tamtych czasów automat perkusyjny podpierany zupełnie dziś obciachowymi syntetycznymi „dęciakami”). Niestety trudno nie zauważyć również, że chłopaki bliscy są wpadnięcia w pułapkę, która czyha na każdego eksperymentującego z abstrakcyjnymi formami. Czasami, jak w „Pro Radii” lub „Augmatic Disport”, po elektryzujących wstępach trzeba czekać długimi minutami aż wydarzy się coś ciekawego, nie mając kompletnie gwarancji, że to nastąpi. Dwa krótsze i bardziej zwarte utwory („Iera” i „Fermium”) brzmią już trochę jak stara, dobrze znana śpiewka. Szkoda, bo „LCC”, „Sublimit”, a przede wszystkim „Ipacial Section” pokazują, że tego typu granie nie musi od razu prowadzić do bezkształtnych zlepków dźwięków, broniąc honoru Autechre. (pg)
Quaristice
2008
Pełną recenzję ostatniego albumu Autechre znajdziecie pod tym linkiem. (pg)