Toro Y Moi
Empty Nesters
Ten koleś standardowo już robi wszystko, by pozbawić swoją karierę aspektu przewidywalności. Kolejnymi płytami za wszelką cenę stara się nie kontynuować wątków z ich poprzedniczek. Po definiującym chillwave debiucie nastąpiła organiczna retro przygoda, po niej zaś – elektroniczna wycieczka w housikowe klimaty. Wszystko wskazuje na to, że nie inaczej będzie z zapowiedzianym na kwiecień „What For?”, a więc …że znowu będzie inaczej. „Empty Nesters” nie tyle jednak otwiera nowe ścieżki na drodze Chazwicka, co odświeża estetykę nieznajdującą dotąd reprezentacji w jego oficjalnej dużej dyskografii. W odróżnieniu od Wawrzyna umieściłbym bowiem ten utwór nie w pobliżu „Underneath The Pine”, a raczej gdzieś w okolicy wczesnych gitarowych nagrywek typa, którymi przed „Causers Of This” sporadycznie zarzucał rozmaite zakątki sieci internetowej, by przed trzema laty ułożyć część z nich w ścisłą kompilację przedpotopowych „dziełek zebranych” (sprzedawane w trasie CD-Ry „June 2009”). Rzekłbym wręcz, że powrót Toro do gitar wypada nawet bardziej ortodoksyjnie, niż w wypadku tamtych, podszytych ideą DIY, piosenek. Nie żeby zaraz blues z delty, ale inspiracje amerykańskim indie i college rockiem z lat dziewięćdziesiątych nigdy jeszcze w jego twórczości nie błyszczały tak wyraźnie. Ta jawna próba stworzenia kolejnego hitu dla nastolatków z pavementowymi plecionkami, motoryką The Go! Team i aluzjami do „niebieskiego” Weezera, traktująca o pierwszych niepokojach dorosłości, może oznaczać tylko jedno – Chaz Bundick nasłuchał się „Pizzy” Die Flöte.
Komentarze
[10 lutego 2015]
[10 lutego 2015]
[9 lutego 2015]
[9 lutego 2015]