Flying Lotus ft. Kendrick Lamar
Never Catch Me
I’ve seen enough hentai to know where this is going. Tam gdzie poszedł Q-Tip i jeszcze dalej. Oczywiście mowa tu o Kendricku. Ostatnimi czasy projekty, w których brał udział przestały być sygnowane znakiem jakiejkolwiek przyzwoitości (polecam np. kawałek z Tech N9nem albo ten ze „Spidermana” – porządne, uczciwe zapracowane 0/10). Pomimo że w przypadku kolaboracji z Flying Lotusem to ten drugi trzymał rękę na pulsie, jej rezultatem okazał się singiel, dla którego najlepszym komentarzem jest krótkie acz treściwe meh.
I nie chodzi mi o to, że „Never Catch Me” jest złe, jest po prostu średnio ekscytujące, w szczególności biorąc pod uwagę emocje, jakie towarzyszyły doniesieniom o współpracy dwóch wyżej wymienionych panów. Z jednej strony mamy tu jazzowe klimaty i wyeksponowane na pierwszym planie klawisze, których prędzej spodziewalibyśmy się u Terrace’a Martina czy Roberta Glaspera, niż u FlyLo, z drugiej typowe zwrotki Kendricka o życiu, śmierci i najlepszości wyrecytowane po części normalnie i po części głosem zachrypniętego Kaczora Donalda. Całość wydaje się bardziej profesjonalną, skrojoną na miarę (ale jednak) kalkulacją, niż owocem współpracy dwóch natchnionych muzyków. Ja nie kupuję tego produktu i nie chcę do niego wracać. Oby Flying Lotus do 7 października wypuścił jakąś lepszą zajawkę albumu, bo w przeciwnym razie jego też pewnie nie kupię.
Komentarze
[7 września 2014]
[6 września 2014]