Jessie Ware
Imagine It Was Us
Jedna z najelegantszych płyt roku 2012. Piątkowe wieczory, popielata sukienka, usta wysunięte delikatnie do przodu. Kieliszki do wina, smukłe jak talia wyłaniająca się z półmroku. W powietrzu intrygująca dychotomia: chłód i zmysłowość. A doświadczalnie: dużo elektroniki nieskazitelnej (nawet w takich momentach jak „110%”), choć jednocześnie, jak jej oczy, bardzo głębokiej.
Spokojnie, nie majaczę, po prostu odtwarzam ewokacje. Spisuję wszystkie impresje, będące pokłosiem debiutu sami-wiecie-kogo. Artystki, która wygląda tak dojrzale (‘84 rocznik!), jak śpiewa, co akurat w jej przypadku jest bez wątpienia komplementem. Jej fenomenalne „Devotion” w wersji „Gold Edition” będzie miało teraz swoją premierę również w Ameryce Północnej, i z tej okazji piosenkarka wzbogaca dotychczasową zawartość krążka o dwa premierowe utwory. Jednym z nich jest właśnie świeżo ujawniony „Imagine It Was Us”. Jeżeli przebrnęliście przez moją egzaltację w pierwszym akapicie, powinno wam również zaświtać, że Jessie Ware, to nie tylko piątkowe, ale i wg wizji Disclosure także sobotnie wieczory, i ten trop okazuje się znamienny dla nowej produkcji. Jessie nie porzuca w tym utworze swojej elegancji, za to wybiera nieco odmienny dla niej anturaż - w ramach afteru po dostojnym debiucie, ciągle ubrana w sukienkę Devotion wskakuje na parkiet któregoś z londyńskich klubów. Całe to zamieszanie spowodowane jest tym, że ów kawałek wyprodukował Julio Bashmore - ci, którzy przeglądali jego CV, wiedzą, dlaczego „Imagine It Was Us” przemawia delikatnie oldschoolowym house’em. Singiel gładko przechodzi mostkiem do syntezatorowego refrenu, który przemienia taneczne reminiscencje w klimat dancefloorowej teraźniejszości. Ot, przyzwoite zawodowstwo i być może jakaś sugestia, co do artystycznej przyszłości Brytyjki. Swoją drogą, ciekawe jak zabrzmi nowa wersja jej „Wildest Moments” z A$AP Rockym.