Wywiad z Enchanted Hunters
Jakub Nowosielski: Zacznijmy od dość ogólnego pytania – jak się czujecie z odbiorem Waszej płyty? Trochę czasu od premiery już minęło, reakcje były zdecydowanie pozytywne, ale może macie jakieś przemyślenia na ten temat?
Magdalena Gajdzica: Jestem bardzo zadowolona z tego, jak to wyszło, póki co. Wiadomo, jeszcze się to rozkręca, jesteśmy w zasadzie w trakcie trasy, ale odbiór jest dobry, ludzie przychodzą na koncerty i… tyle.
Małgorzata Penkalla: Ja nie mam nic do dodania, jesteśmy zadowolone.
JN: Dobrze, że nie odczuwacie żadnych zgrzytów w związku z tak sporym zainteresowaniem. A jak wygląda kwestia nastawienia do wydanej już płyty? Moi znajomi, którzy bawią się w tworzenie i przez dłuższy czas pracują nad jakimiś utworami, mówią, że są zmęczeni swoim materiałem. Czy u Was także występuje swoiste zmęczenie i znudzenie, skoro przez tyle czasu macie styczność z tymi utworami?
MP: O dziwo nie. Mimo że niektóre z tych kompozycji mają już kilka ładnych lat, to cały czas dobrze mi się je gra. Nie czuję się także znużona na trasie grając je, więc myślę sobie, że to są po prostu spoko utwory!
MG: Poza tym one mocno ewoluowały na przestrzeni lat, ciągle kombinowałyśmy z brzmieniem. Cały czas coś zmieniałyśmy, cały czas one żyły, więc nie nudziło nam się.
MP: W sumie na potrzeby lajwów ciągle coś tam dodaję, jakieś nowe klawiszki czy rzeczy, których na płycie nie ma. Urozmaicamy sobie to.
JN: Rozumiem. Ostatnio w pewnej audycji („Zwrotki i Refreny” – przyp. red) słuchałem rozmowy z liderem Bielizny, Jarosławem Janiszewskim. Powiedział on, że przy tworzeniu pierwszej płyty miał poczucie, że to, co robi, musi zrobić na sto procent, bo utwory, które stworzy, będą istnieć już zawsze. Wiadomo, „Dwunasty Dom” to nie jest Wasz debiut, ale przez pewną woltę stylistyczną można ten materiał tak odbierać. Zastanawiam się, czy jak tworzyłyście album, to gdzieś z tyłu głowy miałyście takie podejście, że to ma być coś wielkiego i po tym Was zapamiętają?
MG: Ja tak nie miałam, wręcz przeciwnie. Myślę, że coś takiego jest bardzo blokujące i lepiej sobie powiedzieć robię utwory, jak będzie to będzie i nie napinać się na efekt.
JN: Zastanawiałem się nad tym w kontekście tak długiego powstawania tego materiału – czy nie miałyście jakiejś niezdrowej chęci opracowania utworów na płycie do perfekcji?
MG: Jasne, chciałyśmy je dorobić.
MP: Trochę było takiego myślenia. Wiedziałyśmy, że te piosenki bardzo nam się podobają i że to są dobre kompozycje. Na pewno miałam taką chęć, by nie zepsuć tego w trakcie produkcji płyty i pewnie dlatego tak długo nam tym siedziałyśmy. Ale, tak jak mówi Madzia, to potrafi bardzo blokować i przez to proces twórczy rozciągnął się u nas na tyle lat. Podejrzewam, że byłybyśmy w stanie zrobić to szybciej, gdybyśmy przyjęły takie założenie, że po prostu postaramy się zrobić to jak najlepiej.
MG: Tak? To trochę się tutaj różnimy, bo ja w ogóle nie miałam takiego podejścia (śmiech). Staram się robić rzeczy najlepiej jak umiem, ale wydaje mi się, że wszystko przeciągało się z trochę innych powodów.
MP: W każdym razie, z tym perfekcjonizmem trzeba się pilnować, bo łatwo można wpaść w jakąś spiralę.
MG: Problemem było też to, że długo byłyśmy pomiędzy starym i nowym stylem. Kiedyś już nagrywałyśmy te utwory i znajdowały się one gdzieś w połowie pomiędzy folkiem a elektroniką i nie do końca to było to, więc szukałyśmy dalej. W końcu jednak udało nam się „to” znaleźć i nagrać.
JN: W waszych utworach znajdują się pewne drobne smaczki – na przykład w „Burzy”, w rrave'owej części następuje w pewnym momencie skrócenie frazy na klawiszach. Czy tego typu zagrywki wychodzą wam naturalnie, czy wynika to z jakiejś chęci „dofajnienia” utworu?
MG: Akurat w „Burzy” było tak, że na sesji nagrywałam klawisze z wokalem jednocześnie, a Gosia kręciła gałkami. To było nagrane na setkę, małe zmiany wyszły spontanicznie, takie akurat miałam flow.
JN: Odchodząc już nieco od „Dwunastego Domu” – czy gdy słuchacie innych wykonawców, to istnieją jakieś zagrywki, które się Wam nie podobają od razu, jak tylko się pojawią? Ja mam coś takiego na przykład z modulacjami robionymi pod koniec utworów.
MP: Aaa, słynna Eurowizyjna Modulacja (śmiech). Jeśli chodzi o mnie, to są takie progresje akordów, które mnie tak nudzą i są tak przewidywalne, że nie mogę. Przykładowo te cztery popularne akordy, na których jest stworzone 50% hitów – nie jestem w stanie tego słuchać. Rozumiem, one wprowadzają jakieś takie miękkie uczucie, ale to już zostało użyte tyle razy – czy musimy dalej to drążyć? Jeśli jestem w stanie przewidzieć muzykę, to po co jej słuchać? Chociaż też trochę ściemniam, bo są i takie zgrane sekwencje, które uwielbiam i mogę ripitować do oporu. Może po prostu te słynne cztery akordy brzmią tak czysto i niewinnie, i to mnie tak wkurza? Ludzie tacy nie są naprawdę. Zawsze jak tego słucham, to czuję, że autor chce mnie zrobić w konia.
JN: A co sądzicie o braniu melodii z jakichś starych utworów i przerabianiu ich na radiowy pop, co ostatnio wydaje się być coraz bardziej popularne?
MP: Co prawda nie mam za dużo z tym do czynienia, ale czasem, jak jadę gdzieś samochodem, to w radiu leci miliard takich rzeczy: wokal z jakiegoś starego hitu plus najbardziej generyczny, EDM-owy podkładzik. Raczej nie oddaje to sprawiedliwości oryginałowi.
MG: Wiadomo, że to się sprzeda. Pewnie idzie za tym myślenie już raz się sprzedało, to tylko odświeżymy i będzie super. Mnie to nie wkurza. Mam takie podejście, że jeżeli ktoś lubi taką muzykę tworzyć, to niech ona istnieje. Nie muszę przecież tego słuchać. W zasadzie nie mam takiej spiny.
MP: No cóż, ja bardziej jestem „spinatorem” w tym zespole i często pomstuję na takie rzeczy, jak ten dziadek z Simpsonów, co krzyczy na chmurę.
MG: To zresztą ciekawe pytanie, ale nie umiem teraz skojarzyć takiej rzeczy, która mnie wkurza w muzyce. Czasem mnie irytuje, jak ktoś bardzo daje z siebie przy śpiewaniu, śpiewa na całego, może to? Sama czasem śpiewam na całego, ale wiecie o co chodzi, taki rodzaj nadekspresji.
JN: Na koniec mam pytanie związane z wątkiem, który nadzwyczaj często pojawiał się w waszych wywiadach, mianowicie o Polonię Disco. Nie chcę pytać o sam ten projekt, bo tutaj było powiedziane już wiele, natomiast w jednym z wywiadów mówiłyście, że na początku powstawania nurtu disco polo było wiele zespołów, które w domowych warunkach tworzyły całkiem dobre rzeczy w obrębie tego gatunku. Mogłybyście wymienić parę utworów, które miałyście na myśli wspominając o tym?
MP: Był taki zespół Atlantis, mieli świetny kawałek „To tylko gra”. Mój ulubiony numer jednak to „Hotelowe life” zespołu Masters. To jest piękny numer, naprawdę polecam każdemu melomanowi.
MG: La Strada jest super.
MP: Z La Stradą była jakaś niezła akcja, bo była tam taka tancerka, która występowała w klipach, ale to nie ona śpiewała.
MG: Tak, i potem nie mogła zrobić kariery, bo nie potrafiła śpiewać.
MP: Co nie zmienia faktu, że ta dziewczyna miała niebywałą charyzmę. Polecamy power dance’owy hicior „Taka jestem”. Idąc dalej - Shazza zawsze spoko. „Noc róży”, totalnie gotycki numer! Poza tym, „Tak bardzo zakochani, tak bardzo zwariowani, dotykamy nieba”, kojarzy mi się z moją pierwszą miłością, w piątej klasie podstawówki, nazywał się Marcin…
JN: Historia życia wleci zaraz (śmiech)
MP: No, trochę się rozgadałam… Top One! Top One jest zawsze spoko, „Złota Jokohama” - hit. I jeszcze Bingo „Zamieszkaj u mnie”, coś pięknego!
Komentarze
[23 marca 2020]
Pozdrawiam Maciek3000