Wywiad z Crooked Necks

Obrazek Wywiad z Crooked Necks

Crooked Necks to jeden z najbardziej oryginalnych, ale zarazem tajemniczych zespołów, które pojawiły się ostatnio na scenie alternatywnej. Wiadomo o nim tylko tyle, że w jego składzie występuje dwóch muzyków, podpisujących się jedynie imionami: Shane i Andy. Zadebiutowali w 2006 roku, jeszcze pod nazwą Frail, wydając demo, zatytułowane „Brilliant Darkness”. Wrócili dopiero po kilku latach, już pod nową nazwą, wydając trzy płyty: split z grupą Circle Of Ouroborus, epkę z własnymi wersjami kilku klasycznych kompozycji Joy Division, a wreszcie – pełnowymiarowy album o dającym do myślenia tytule: „Alright Is Exactly What It Isn’t”. Na kilka pytań o zespół, jego metody pracy i plany na przyszłość, odpowiedział przez internet Shane.

Jesteście jednym z najbardziej tajemniczych zespołów na współczesnej scenie alternatywnej. Czy możecie zdradzić choć trochę swoich sekretów? Skąd jesteście, czy macie za sobą jakąś muzyczną przeszłość?

Pochodzimy ze Stanów Zjednoczonych. A dokładniej – ja mieszkam dziś w Virginii, a Andy w Teksasie. Duża część, choć jednak nie do końca całość, naszej muzycznej przeszłości wiąże się ze sceną black metalową. Graliśmy m.in. w takich zespołach jak: Toil, Blasphemous Crucifixion, Vrolok i Raw Hatred. Obaj prowadziliśmy także wytwórnie, wydające płyty zespołów black metalowych, ja: Goathammer Records, a Andy – Rusty Axe Records.

W internecie nie można znaleźć niemal niczego na wasz temat, co dziś jest zupełnie niezwykłe. Dlaczego tak jest?

Autopromocja to zdecydowanie nie jest nasza ulubiona zabawa i to pewnie dlatego nie używamy internetu, żeby sprawić, że o naszym zespole byłoby trochę głośniej niż jest. Częściowo wynika to pewnie z naszych undergroundowych korzeni w black metalowych czasach. Poza tym wolelibyśmy, że ludzie znajdowali wartość raczej w naszej muzyce, a nie interesowali się nami za sprawą hype’u, który tworzy się w internecie. Wolimy działać tak, żeby muzyka mówiła sama za siebie, a nie skupiać się na permanentnej promocji, wykorzystującej te wszystkich sposoby, które oferuje internet.

Piszecie i nagrywacie wasze piosenki w bardzo niecodzienny sposób. Czy możecie wyjaśnić, na czym on dokładnie polega?

Najważniejsza sprawa, która nas różni od innych zespołów to fakt, że nie nagrywamy razem. Ja przygotowuję wszystkie partie instrumentalne, a Andy sam nagrywa linie wokali. Po drodze nie dzielimy się żadnymi pomysłami ani oczekiwaniami, a więc każdy robi dokładnie to, co chciał zrobić, nie sugerując się podpowiedziami i pomysłami tego drugiego. Ta technika okazuje się bardzo owocna, a przy okazji jest dla nas niezwykle emocjonująca – nigdy nie wiemy, co tak naprawdę z tego wyjdzie, więc czekamy z wielką niecierpliwością na rezultaty. Poza tym powoduje ona, że materiał jakby nabiera własnego życia i może pójść w zupełnie niespodziewanym kierunku. Jeśli miałbym opowiedzieć o tym nieco bardziej szczegółowo, to muszę zacząć od tego, że na początku improwizuję z partiami rytmicznymi, tworząc przy okazji ogólny pomysł na dany utwór, oparty właśnie na tych improwizacjach. Potem zwykle nagrywam partie gitary, basu, a na sam koniec dodaję inne elementy, aż do momentu, kiedy mam wrażenie, że utwór jest już gotowy pod względem muzycznym. Następnie wysyłam plik do Andy’ego, który dogrywa do muzyki wokale.

Ale teksty poszczególnych piosenek są niemal niemożliwe do rozszyfrowania. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy owiewającej to, o czym śpiewacie?

Autorem wszystkich tekstów jest Andy, który bardzo niechętnie o nich rozmawia, nawet ze mną. Ale jakoś zupełnie mi nie przeszkadza to, że nie wiem, o czym on śpiewa – od samego początku zdecydowaliśmy, że teksty i linie wokalne nie będą czymś najważniejszym w naszych utworach. Traktujemy je raczej jako część większej całości, którą właśnie w całości należy rozpatrywać, nie dzieląc jej na poszczególne elementy.

W jednym z nielicznych dostępnych w internecie wywiadów, pochodzącym sprzed kilku miesięcy, powiedzieliście, że ze względu na strukturę swojej pracy i charakter swojego zespołu, nie jesteście w stanie grać koncertów. Czy coś się może zmieniło w tym względzie? Czy planujecie zbudować skład który byłby w stanie zagrać wasze utwory na żywo? Czy to nie jest dziś trochę bez sensu – zespół, który nie gra koncertów?

Nie, niestety nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o granie koncertów. Póki co nie mamy planów, żeby tworzyć większy skład i grać na żywo. Znalezienie odpowiednich muzyków i granie z nimi prób byłoby dla nas niezwykle trudne, ze względu na to, że mieszkamy tak daleko od siebie. Mam świadomość, że na pewno byłoby miło stanąć na scenie, ale nie użyłbym aż tak mocnych słów, że istnienie zespołu, nie grającego koncertów nie ma sensu. Nasz projekt funkcjonuje już od sześciu lat bez grania koncertów i nie wpłynęło to w żaden negatywny sposób na jego rozwój i intensywność pracy.

A co na to ludzie z waszej wytwórni?

Na szczęście nie mają nic przeciwko temu i bardzo mocno nas wspierają. Ani razu nie zdarzyła się sytuacja żebyśmy poczuli z ich strony jakąkolwiek presję i sugestię, żebyśmy zrobili coś, na co nie mieliśmy ochoty.

Jako, że wasza muzyka jest niezwykłym połączeniem elementów takich gatunków jak shoegaze i zimna fala z jednej oraz black metalu z drugiej strony, oczywiste wydaje się pytanie: który z tych gatunków jest dziś dla was ważniejszy? Do której z tych dwóch publiczności kierujecie waszą twórczość? I z której strony macie silniejszy feedback? Z którą z tych scen osobiście czujecie się bardziej związani?

Jeśli chodzi o mnie, ta shoegaze’owo-zimnofalowa strona naszej muzyki jest dla mnie o niebo ważniejsza, to właśnie tego typu zespołów przede wszystkim dziś słucham. Dziś black metal kompletnie nic już dla mnie nie znaczy. Jeśli w naszej twórczości można wciąż usłyszeć jakiekolwiek inspiracje płynące ze strony tego gatunku, muszą być to już tylko jakieś podświadome ciągoty, które wynikają z naszej muzycznej przeszłości. Ale kiedy zakładaliśmy Crooked Necks od razu powiedzieliśmy sobie, że to kompletnie nie ma być metalowy projekt, a już tym bardziej – zespół grający black metal. Nie zakładaliśmy też żadnej docelowej publiczności – świadomie wybraliśmy taki sposób grania, żeby trudno było nas skategoryzować i umieścić w granicach jakiegoś gatunku. Ale muszę przyznać, że o wiele cieplejsze reakcje dochodzą do nas ze strony fanów black metalu – być może wynika to z tego, że to właśnie wśród nich jest sporo wielbicieli naszej dawnej twórczości, którzy uważnie śledzą to, co dziś robimy.

Kto wpadł na pomysł nagrania własnych wersji klasycznych kompozycji Joy Division? Jak pracowaliście nad materiałem na tę EP-kę? Czy praca różniła się od sposobu, w jaki powstają wasze własne kompozycje?

To był mój pomysł, który w zamierzeniu miał być dla mnie czymś na kształt katharsis. Materiał powstawał dokładnie tak, jak wszystkie inne nasze nagrania, z tą tylko drobną różnicą, że wykorzystaliśmy gotowe struktury kompozycji i teksty. Nie chcieliśmy oczywiście odegrać tych utworów dokładnie tak, jak brzmią w oryginale, dlatego staraliśmy się dodać kilka własnych akcentów, wpisujących się w ducha i klimat twórczości tego zespołu.

Czy czujecie się jak pionierzy zupełnie nowego, unikatowego gatunku? Czy od samego początku działalności mieliście plan, żeby wasza twórczość była tak bardzo odmienna od wszystkiego, co dzieje się dziś na scenie alternatywnej i tak trudna do zaklasyfikowania? A może, z drugiej strony, czujecie się raczej częścią nowej, tworzącej się właśnie sceny, do której można zaliczyć choćby takie zespoły jak Liturgy czy Circle Of Ouroborus?

To wygląda tak, jakbyśmy rzeczywiście tworzyli jakiś zupełnie nowy gatunek, ale tak naprawdę po prostu gramy muzykę, która w naturalny sposób powstaje w naszych głowach. Choć rzeczywiście od samego początku mieliśmy plan, żeby grać coś, czego nie da się zaklasyfikować, bo przewidywalność dzisiejszej sceny muzycznej mocno nas osłabia. Zespoły, których twórczość wydaje nam się najbardziej interesująca, to te, stawiające słuchaczowi wyzwania w postaci nowych pomysłów i brzmień, to te, przekraczające granice tego, co jest od dawna przyjęte w muzyce. Czymś, co najbardziej cenimy jest właśnie wyjątkowość, dlatego nigdy nie mieliśmy zamiaru być częścią jakiejkolwiek sceny.

Wasz album został nagrany już dwa lata temu. Czemu ujrzał światło dzienne dopiero teraz?

Początkowo chcieliśmy wydać ten materiał w wytwórni, która prowadził Andy w czasie, kiedy kończyliśmy nagrania. Koniec końców jednak wytwórnia przestała w zasadzie istnieć, a my zaczęliśmy rozmawiać z innym wydawnictwem. Trwało to prawie rok i wciąż nie mogliśmy się dogadać co do szczegółów kontraktu. A jako, że wytwórnia Handmade Birds w międzyczasie zgłosiła się do nas z propozycją wydania całego naszego nie wydanego do tej pory materiału, stwierdziliśmy, że sensowne będzie, żeby to właśnie z jej logiem na okładce ukazała się także nasza pełnowymiarowa płyta.

Nad czym pracujecie w tym momencie? Czy nagraliście coś po sesji na płytę?

Andy kończy właśnie materiał, który zaczął powstawać jeszcze w 2009 roku, nagrywany w zasadzie w tym samym czasie, co płyta. Handmade Birds wciąż przygotowuje reedycję materiału „Brilliant Darkness”. A ja w najbliższym czasie planuję zacząć pisanie kompozycji na następny album.

Czy przez ostatnie dwa lata twoje pomysły muzyczne przeewoluowały w jakąś zupełnie inną niż dotąd stronę?

Wszystko wskazuje na to, że na najnowszą płytę trafi coś pomiędzy tym bardziej łagodnym obliczem naszego zespołu, znanym z płyty i ostrzejszymi, bardziej dynamicznymi utworami, jak te ze splitu z Circle Of Ouroborus. Choć jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, żeby mówić coś pewnego, w trakcie nagrywania wszystko może się jeszcze zmienić.

Przemek Gulda (15 grudnia 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także