Filip Gałązka (Brygada Kryzys, Tymon & Transistors)

Obrazek Filip Gałązka (Brygada Kryzys, Tymon & Transistors)

Wróciliście właśnie z Tymonem ze Śląska ? Jak wam się grało?

Byłeś na koncercie?

Tak, w Zabrzu.

Grało nam się bardzo dobrze. To chyba najlepszy koncert z Tranzystorami jak na razie. Na Śląsku grałem trzy razy: z Brygadą Kryzys w Mega Clubie w Katowicach, no i właśnie z Tymonem w Zabrzu dwa razy. Jeden z nich to była taka doklejka w zasadzie, koncert w klubie Jazz, zresztą nieistniejącym już. Graliśmy tam jako Poganie. No a ten drugi to też właściwie taki doklejany, bo akurat mieliśmy trasę z Brygadą, która objęła Poznań, Szczecin i Wrocław, no i trochę się rozdzieliliśmy, bo Brylewski i Lipiński grali w duecie w Kędzierzynie, a ja z Tomkiem Szymborskim zawitałem do Zabrza. Mam tam wielu znajomych, techniczny Tranzystorów i Brygady pochodzi zresztą z Zabrza. Bardzo często zapraszają nas na Śląsk, więc ze dwa koncerty w roku zawsze tam gramy...

Powiedz, jak w ogóle doszło do tego, że grasz w Brygadzie?

Pamiętny dzień, 27 luty 2003 roku, odwołany rewanżowy mecz Wisły z Lazio. Przyjechałem z Tymonem na koncert w Warszawie, w Remoncie. Byliśmy tam już z rana, bo Tymon miał do załatwienia jakieś swoje sprawy. Pojechaliśmy do Roberta Brylewskiego, a tam napatoczył się Lipiński, nie wiem w ogóle skąd. No i mówimy im, że gramy w Remoncie, że w swoim repertuarze mamy „Centralę”. A oni zaproponowali, że wystąpią gościnnie. Przebąkiwali bowiem kiedyś o powrocie Brygady.

Ale wyszło zupełnie spontanicznie?

Tak, wyszło zupełnie spontanicznie. Przyszli na nasz jam session, weszli na „Centralę”, a potem w ogóle już nie zeszli ze sceny. Dwa dni później zadzwonił Lipiński, że bardzo mu się podobało, robi nową Brygadę i chce naszą sekcję rytmiczną. Na co ja mówię: „kurwa, zajebista sprawa”, bo się wychowałem na tej kapeli, znam wszystkie ich numery i z chłopakami z rodzinnej mieściny regularnie je grywamy. Nie miałem więc problemu z opanowaniem materiału. Później były próby w Trójmieście i pierwsze koncerty w Sopocie i Gdyni.

Niektórzy twierdzą, że reaktywacja Brygady to przysłowiowe odcinanie kuponów od dawnej popularności.

Ja uważam, że czasem ludzie nie mają swojego życia i zajmują się cudzym. Nie mają nic do powiedzenia, więc znajdują jakiś temat. Nie wiem, czy jest to odcinanie kuponów. Wszystko zależy od tego, jaki będzie nowy materiał.

Myślicie już o nim?

Jest parę tematów, graliśmy na próbie spontanicznie kilka z nich. Są to rzeczy całkiem nowe i mam nadzieję, że z basistą też będziemy mieli na nie jakiś wpływ. Na razie gramy – jak ja to nazywam – fryty, ktoś inny powie improwizacje, jamowanie. Ostatnio z Robertem pograliśmy sobie w ten sposób trzy dni. A czy to jest odcinanie kuponów? Ktoś musiałby mi wyjaśnić pojęcie tego słowa. Odciąć kupon to ja mogę płacąc za bilet na mecz.

W starej Brygadzie na pierwszy plan wysuwały się dwie wiadome osoby. Jak jest teraz, czujecie przed nimi specjalny rodzaj estymy, szacunku?

Wiesz, uważam, że trzeba znać swoje miejsce w szeregu. To jest ich grupa, to są ich piosenki, my po prostu gramy w tym bandzie, a oni są jakby tym zespołem. Gram to, co mam zagrać, nie grywam w Brygadzie solówek, mam swoje osobne projekty w Trójmieście, gdzie gram swoje minimale, jak ja to nazywam.

To coś yassowego?

Tak, scena yassowa, Jerzy Mazzoll, do tego Biafra, choć z tą formacją tak do końca nie wiadomo. Aktualnie zawiesiła działalność, a moim zdaniem to najlepsza polska kapela reggae, w ogóle niedoceniana, z charyzmatycznym Nigeryjczykiem Larry’m Okey Ugwu na wokalu. Grupa jest dość dobrze znana w Trójmieście, zresztą głównie tam grywa koncerty. Czasem gościnnie gra w niej Smolik. A poza tym, głośnym echem odbił się niedawno koncert Biafry właśnie, bez Larry’ego na wokalu, za to z Robertem Brylewskim. Może to początek nowego Izraela.

Odkrywasz nowe tajemnice?

Nie odkrywam, ale tak może być. Niewykluczone, że coś z tego wyjdzie, może niekoniecznie Izrael, ale Robert był zachwycony. To było bardzo dobre.

Tu i ówdzie można usłyszeć, że jesteś nazywany drugim Jackiem Olterem (legendarny perkusista awangardowy, grał m.in. w Miłości i Kurach, w roku 2001 popełnił samobójstwo – przyp. red.)

Na takie porównania zawsze reaguję bardzo chętnie. Mam blachę po Jacku, był to dla mnie geniusz, choć właściwie doceniłem go dopiero ostatnio. To w ogóle ciekawe, bo wiąże się z moim wyjazdem z Olecka. W 2001 roku byłem tu organizatorem przeglądu dla młodych zespołów, zaprosiłem też Tymona, by poprowadził warsztaty muzyczne. No i Tymon namówił mnie na wyjazd do Trójmiasta, stwierdził, że w Olecku nic się nie dzieje, a on potrzebuje dobrego pałkera, bo po śmierci Jacka w zasadzie buja się w kółko, to z tym, to z tamtym. A Olter to było dla mnie właśnie to granie. Mam dla niego wielki szacunek i jestem dumny, że gram na jego talerzu, który jest nie do sprzedania za willę z basenem.

A jak wyglądały Twoje początki współpracy z Tymonem?

Tak jak już mówiłem, szukałem człowieka, który mógłby w Olecku prowadzić warsztaty muzyczne. Tymon to zawsze była taka specyficzna dla mnie postać. Słuchałem pierwszej płyty Kur, było to dla mnie absolutne arcydzieło. Później ten „POLOVIRUS”, to właściwie nie wiedziałem, co o tym sądzić, ale i tak najlepsza jest dla mnie „100 Lat Undergroundu”. No i Tymon poprowadził te warsztaty, potem zaczęliśmy razem pogrywać, coś zaiskrzyło, no i ciągnie się z dobrym skutkiem do teraz.

Jak to jest z Twoim graniem, kiedy zacząłeś, na kim się inspirowałeś?

Pierwszy koncert zagrałem w pierwszej klasie podstawówki, a z tymi ulubionymi perkusistami to ciężko powiedzieć, bo można by wymieniać i wymieniać. Wiesz, czy jazz, czy rock. Na pewno Stewart Copeland, z polskich Jacek Olter i Miłość oczywiście. Słucham obecnie dużo muzyki minimal, z klasyki The Police i Lou Reed, poza tym John Scofield, z rocka Nirvana.

A z rzeczy alternatywnych?

Trochę Radiohead, Placebo, z Polski Pogodno. Oczywiście trochę punk-rocka, bo takie są moje korzenie: The Clash, Sex Pistols, Bad Brains, The Fall, Living Colour. Wymieniać można by długo, właściwie bez końca.

Wspomiałeś o rzeczach yassowych, jaki masz kontakt z ludźmi ze słynnego klubu Mózg, uznawanego za miejsce narodzin yassu?

Kontakt jest świetny, ale żeby było śmieszniej, nie grałem tam jeszcze koncertu. Znam bardzo dobrze Jacka Majewskiego (jeden z założycieli klubu – przyp. red.), graliśmy razem w Poganach. Uważam, że yassowcy z mózgowcami mają taką siłę, że robią muzyczną masakrę.

No a jak jest z ludźmi „z branży”?

Wiesz, mam taką zasadę, że jeśli kogoś nie znam, to się o nim nie wypowiadam. Na tej zasadzie mógłbym przykładowo naszczekać na Staszewskiego, ale nie znam człowieka, więc tego nie zrobię. Kiedyś myślałem, że Grabaż z Pidżamy nie jest w porządku, ale po koncercie Brygady w poznańskim Blue Note zmieniłem zdanie. Okazało się, że to ludzie opowiedzieli mi źle o nim.

Na koniec chciałbym zapytać Cię o olecki festiwal, który ostatnio spuścił z tonu jeśli chodzi o dobrą, zaangażowaną muzykę. Za to renesans przeżywają grupy lokujące się na zupełnie przeciwnym biegunie, grupy medialne, jak Blue Cafe, Lady Pank czy Bajm.

Wiesz, ja tu nie chcę pod kimś dołków kopać, ale uważam, że miasto Olecko po prostu nie stać na te zespoły. Dla mnie to jest zupełna ściema. Za pieniądze, które te kapele biorą dojechałby Janerka, zagrałaby Apteka, można było zrobić duży koncert: Brygada, Deuter, Dezerter, pojawiłyby się kapele bluesowe, można było zrobić dobry koncert jazzowy. Dojechałby chociażby sześćdziesięcioletni Przemek Dyakowski z Gdyni, Macio Moretti ze swoimi projektami, Starzy Singers, Baaba, Mały Szu, Mitch & Mitch, Olaf Deriglasoff ze swoją nową kapelą Os Gatos. No a Blue Cafe... W ogóle to o czym ta pani śpiewa, to jest zero przekazu. Lady Pank, cóż, znam się z Jankiem, ale to nie moja bajka, byli tu już zresztą trzy razy. Chciałoby się bardziej niszowo, uważam, że na tym festiwalu powinno grać się muzykę ambitną.

OK, dziękuję za rozmowę, czekamy na koncerty Brygady.

Dzięki również.

Tomasz Łuczak (30 marca 2005)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także