Stellastarr*, The Subways
Londyn, Highbury Garage - 30 czerwca 2004
Ile możemy jeszcze napisać o Stellastarr*? Ten nowojorski kwartet był na Screenagers zespołem września, ich debiut był u nas płytą tygodnia, którą Wy, czytelnicy, wybraliście potem swoim szóstym ulubionym albumem ubiegłego roku. Ten tekst będzie już drugą relacją z koncertu formacji. Nie macie już dosyć? Nie wolelibyście, żebyśmy dali im w końcu spokój i poczekali do wydania drugiego albumu? Czy nie reagujecie alergicznie na zestawianie imion Amanda, Shawn, Arthur i Michael? Jeżeli, tak to przestańcie czytać ten tekst właśnie w tym miejscu. Bo Stellastarr* znowu dali świetny koncert.
Zanim jednak to nastąpiło, na deskach Highbury pojawił się młodziutki zespół, który przedstawił się jako The Subways. Zdziwiłem się, gdyż tak samo nazywała się grupa, którą widziałem trzy tygodnie wcześniej przy okazji występu The International Noise Conspiracy. Po przyjściu do domu postanowiłem nawet sprawdzić, które The Subways jest tym oficjalnym, lecz nie znalazłem żadnych informacji na temat ani jednych ani drugich. The Subways numer dwa stanowiła trójka nastolatków, wyglądających trochę jak Llama Farmers, nie wykraczających niestety muzycznie poza konwencję White Stripes - tribute bandu. Tak naprawdę jedynymi zaletami zespołu były jego naturalność, młodość oraz przyodziana w za krótką spódniczkę basistka, która miała coś z siostry waszego najlepszego kumpla, z którą mielibyście na coś ochotę, gdybyście tylko nie bali się jej brata. Więcej z ich setu nie zapamiętałem.
Stellastarr* mają świadomość, że od wydania ich debiutanckiej płyty minęło już dziesięć miesięcy. Kiedy pomiędzy utworami tłum domagał się „Jenny”, Shawn zażartował: jesteśmy już w trasie tyle czasu i jeszcze nie wiecie, że Jenny gramy zawsze na końcu?. Usłyszeliśmy także, że zespół wchodzi niedługo do studia, by rozpocząć nagrywanie drugiego albumu. Cztery nowe utwory zaprezentowane tego wieczoru zdawały się w niczym nie ustępować tym z debiutu, co pozwala sądzić, że drugi album formacji nie będzie rozczarowaniem dla tych co polubili pierwszy krążek. Jedno jest pewne: spodziewajcie się większej dawki tego samego.
To jednak nie nowe utwory były tym na co wszyscy czekali. Niepokojący „In The Walls”, skoczny „No Weather”, czy klasyczny już „Somewhere Across Forever” jeden po drugim zwiększały temperaturę na sali. Brak barierki ogradzającej publiczność od zespołu zwiększał tylko poczucie bliskości na linii muzycy-widzowie. Po pewnym czasie częstotliwość lądowań crowdsurfujących osobników u stóp Shawna zwiększyła się do jakichś trzydziestu sekund, co skutecznie utrudniało prawidłowe wykonywanie utworów. Jeden z nich przewrócił mu nawet mikrofon, co spowodowało, że „My Coco” był bardziej instrumentalny niż zwykle. Nie popsuło to jednak spektaklu, wręcz przeciwnie - spontaniczne reakcje widzów działały na muzyków Stellastarr* motywująco. Shawn robił wszystko by podtrzymać koncertową renomę swojego zespołu, stojące zaś w pierwszym rzędzie dziewczyny przyprawić o kołatanie serca. I znowu mu się udało...
Tym, którzy kiedykolwiek będą grać w zespole, z myślą o prezentowaniu swojego materiału na żywo, niech zdjęcie u góry posłuży jako instruktaż.