Bright Eyes, Modest Mouse, Rilo Kiley
Londyn, Sheperds Bush Empire - 22 czerwca 2004
Tego wieczoru padał deszcz. Wyjątkowo obficie, nawet jak na Londyn. Nic więc dziwnego, że po piętnastu minutach spędzonych w ślamazarnie poruszającej się kolejce do obiektu, pierwsze kroki w środku skierowałem do łazienki. Choć na scenie grało już Rilo Kiley, postanowiłem spróbować się wysuszyć. Tuż przy samych drzwiach wpadłem na drobnego gościa z nastroszonymi włosami. „Sorry, mate!” rzuciliśmy jednocześnie. On zniknął za drzwiami na backstage, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego jego twarz wydała mi się znajoma. Po chwili mnie olśniło. To był Nick Zinner! Ten Nick Zinner! To na niego wpadłem. Obecność gitarzysty Yeah Yeah Yeahs na koncercie Bright Eyes była dość zagadkowa, sama zaś świadomość wpadnięcia na sławną osobę spowodowała, że zapomniałem o niedogodnościach zewnętrznej aury. Z odległego miejsca obejrzałem jeszcze dwie ostatnie piosenki setu Rilo Kiley. Niestety nie doczekałem się mojego ulubionego „Execution Of All Things”. To co usłyszałem było melodyjne, przyjemnie kojące, choć zarazem bardziej drapieżne niż na płytach, głównie za sprawą donośnego głosu wokalistki. Rilo Kiley dało niewątpliwie dobry koncert, jednak wszystko co najlepsze było dopiero przed nami.
Tuż po zejściu pierwszego zespołu, publiczność pod sceną zaczęła gęstnieć. Co ciekawe, większość otaczających mnie ludzi stanowili dwudziesto-, trzydziestoletni mężczyżni, wyglądający na takich, co raz w tygodniu robią zakupy w Rough Trade na Covent Garden. Jestem pewien, że żaden z nich nie znalazł się tam przypadkowo. Modest Mouse nie jest zespołem z gatunku tarzających się po scenie w amoku, tutaj większe znaczenie ma repertuar, a tego na przestrzeni sześciu albumów uzbierało im się sporo. Wokalista Isaac Brock, przypominający trochę Franka Blacka, zarówno z podbródka, jak i sposobu artykulacji, skupiał na sobie tego wieczoru większość uwagi. Niezależnie od tego czy grali nowe kawałki – „Float On”, czy te bardziej klasyczne – „Dark Center Of The Universe”, publika zdawała się znać każde słowo wyrecytowywane przez Isaaca. Kiedy zaś jeden z utworów postanowili przedłużyć do rozmiarów zahaczających o improwizację, pomyślałem o zeszłorocznym koncercie Yo La Tengo. Modest Mouse zagrali dokładnie 10 utworów (liczyłem!), większość nie przekraczająca długości 3-4 minut i zeszli do szatni. Fani byli zadowoleni. Widziałem po ich twarzach.
Conor Oberst najwyraźniej nie wierzy technicznym. Większość sprzętu, będącego w jego obsłudze postanowił podłączyć sam. Dało to nam możliwość uwiecznienia go na kliszy jeszcze przed rozpoczęciem koncertu. Kiedy przez scenę przeszedł mój ‘znajomy’ spod łazienki, wszystko stało się jasne: Nick Zinner wspomaga Bright Eyes podczas ich trasy. Niestety przez większośc występu nie wyszedł z cienia prawego rogu sceny. Po lewej harfistka, z tyłu pan grający na różnego rodzaju przeszkadzajkach - tego wieczoru Bright Eyes tworzyło jakieś siedem osób. Oczywiście światła fleszy mogły być skupione tylko na nim. Stało się to wiadome, już od momentu kiedy zaczął śpiewać. Chociaż śpiewać to niewłaściwe słowo. Bo śpiewać można piosenki, a Conor Oberst opowiada historie. O czym są te historie? O zagubieniu człowieka w XXI wieku. O utraconej miłości. O własnym życiu. Każda z tych opowieści, prowadzona przy akompaniamencie mini-orkiestry działała na mnie hipnotyzująco. To było po prostu piękne.
No ale czy nie można było się zachwycić sennym walczykiem „False Advertising”? Tak jak na płycie muzycy urwali go w połowie, by wrócić do rozmarzonego rytmu po odliczeniu Obersta. Kołyszące się powoli z zamkniętymi oczami pierwsze rzędy były najlepszym dowodem skuteczności oddziaływania Bright Eyes. Niestety, nie udało się Conorowi nawiązać kontaktu ze wszystkimi, a już przede wszystkim z podpitymi fanami futbolu, którzy stanowili tego wieczora, choć znikomy, to jednak dający się we znaki procent publiczności. Pijackie okrzyki „Rooney!” wyraźnie burzyły mu koncepcję akustyczno-bajkowego spektaklu, w którym on gra główną rolę. Jego reakcja pozwoliła w nim dostrzec szalenie wrażliwego człowieka, żyjącego na pewien sposób we własnym, zamkniętym świecie. W pewnym momencie, po kolejnej dawce pienów na cześć reprezentacji Anglii, krzyknął w geście teatralnej rozpaczy: „Hey! I’m playing a show here!”. Stało się w tym momencie wiadome, że Bright Eyes nie wyjdą na bis. I nie wyszli. Popatrzyłem w zawiedzione oczy stojącej obok mnie dziewczyny. Zrozumieliśmy się bez słów.
Reprezentacja Anglii przegrała tydzień później.
PUBLIKACJE POWIĄZANE
Waldemar Łysiak „Asfaltowy saloon”