Hope Of The States, Komakino

Londyn, Barfly - 15 kwietnia 2004

Zdjęcie Hope Of The States, Komakino - Londyn, Barfly

To był niezwykły dzień. Nawet jak na Londyn. Nieczęsto zdarzają się tutaj jednocześnie trzy koncerty wykonawców z mojej listy: "do obejrzenia". A tak właśnie było w ten czwartkowy wieczór. Kentish Town Forum zostało zajęte przez nowojorską ekipę Karen O. - Yeah Yeah Yeahs, w niezydentyfikowanym mi bliżej Rhytm Factory mieli się zaprezentować The Libertines z Colour Of Fire, Camden zaś miało być świadkiem powrotu grupy Hope Of The States na muzyczną scenę, po tragicznej śmierci gitarzysty z początku tego roku. Ktoś może krzyknąć: "Wow, człowieku! Ale miałeś wybór!". Problem w tym, że wszystkie te imprezy okazały się być na kilka dni przed ich datą wyprzedane. Jako że planowanie u mnie szwankuje, w czwartek wieczorem zostałem na przysłowiowym lodzie. Mimo wszystko postanowiłem spróbować szczęścia. Wybrałem Barfly, bo mam do niego najbliżej, był najtańszy, no i nienawidzę kupowania biletów od koników. Proste, nie?

Po czterdziestu minutach od momentu podjęcia decyzji stałem w kolejce do klubu. Zarówno osoby przede mną, jak i za mną, posiadające bilety, oceniły moje szanse wejścia jako marne: "tickets sold out, mate!". Kiedy nadeszła moja kolej, okazało się, że miały rację. Biletów faktycznie nie było. Na pytanie czy nie ostał się choćby jeden, po chwili ciszy usłyszałem:

- "Come back at quarter to ten. Maybe we'll sort something out!"

Popatrzałem na zegarek: 8:37 p.m. No, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Jakieś siedem długości Chalk Farm Road później spróbowałem ponownie. Tym razem się udało, lecz kiedy tylko wszedłem na piętro sali głównej, zrozumiałem co oznacza pojęcie "wyprzedany koncert". Wciśnięcie się w zbity przy wejściu tłum graniczyło z cudem. Pod scenę przebiłem się dopiero przed gwiazdą wieczoru. Z dość niewygodnej, odległej perspektywy wysłuchałem dwóch ostatnich kompozycji supportu - Komakino. Żałuję, że tylko dwóch ostatnich, bo zespół zrobił na mnie duże wrażenie. Po pierwsze, odziani w garnitury muzycy wyglądali jak skrzyżowanie Cooper Temple Clause z Interpol, po drugie brzmieli jak wścieklejsza wersja tego drugiego, po trzecie Komakino to przecież nazwa utworu Joy Division. Mówię poważnie, zapamiętajcię tę nazwę. Może być o nich głośno.

W ramach przełamywania lodów, Hope Of The States rozpoczęli od fałszu "Star Spangled Banner" wykonanego w konwencji "na baczność". Nie na darmo zwią ich przecież nadzieją Stanów. Potem było już bardziej na poważnie, o wiele głośniej i bardziej dramatycznie. Kiedy jako czwarty zagrali monumentalny "Black Dollar Bills", ze wspaniałym siedmiominutowym klipem wyświetlanym z boku na ekranie, nawiązała się miedzy nimi a mną nić porozumienia, której do końca widowiska nie zerwało już nic. Choć materiał HOTS w dużej mierze był mi nieznany, słuchałem jak urzeczony narastających, wspomaganych przez skrzypce, epickich motywów, wieńczonych zatykającym uszy hałasem. Przyszło mi nawet do głowy, że tak brzmieliby The Delgados, gdyby zrobili sobie sesję z Six By Seven w studiu Mogwai. Duże wrażenie zrobiło łamiące rytm pianino w "The Red The White The Black The Blue", będącym nowym singlem grupy. Nie pojawiło się jednak ani jedno nawiązanie do byłego gitarzysty, wprost przeciwnie, wokalista Sam Herlihy tryskał humorem, nadając nabijanemu na perkusji, kończącemu występ "Enemies And Friends" niemal pozytywnych wibracji. Wyśpiewywane zaś z ogromną dozą ekspresji your enemies won't matter in the end podziałało niczym przesłanie.

Trzymam kciuki. To może być mój debiut roku.

Tomasz Tomporowski (24 kwietnia 2004)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także