Bocian Night
CSW, Warszawa - 27 maja 2013
Po licznych sukcesach wydawniczych – nie mam tutaj na myśli wyłącznie sprzedaży „Crowded” Kevina Drumma, a bardziej różnorodność kolejnych albumów – Bocian zdecydował się na drugi showcase. Tamtego wieczoru warszawska publiczność miała szansę wysłuchać na żywo trzech projektów, które świetnie oddawały obfitość muzycznych tropów eksplorowanych przez wytwórnię.
GAAP KVLT
Dwa poprzednie występy GAAP KVLT, na których byłam w dużo gorszych warunkach - podczas “Densinghour live w Równonoc” w Kulturalnej, ledwo co można było go usłyszeć wśród rozmów klubowiczów. A łódźka Granda (gdzie odbywał się showcase wytwórni Biedota) niezbyt pasowała do jego muzyki, jako przytulna klubokawiarnia. Sprawdził się natomiast w przyciemnionej sali CSW.
Set był niejednorodny – w większości oparty na abstrakcyjnych układach sprzężeń i sampli, tylko w ostatniej części korzystając z beatu. Na myśl przywodziło to artystów kojarzonych z labelem Blackest Ever Black (np. Rainforest Spiritual Enslavement), jak również The Haxan Cloak, choć bardziej ze względu na klimat, niż formę utworów. Tym, co odróżnia GAAP KVLT od tego typu projektów, jest pewnego rodzaju puszczenie oka w stronę publiczności – do setu został wplątany „Dance of the Dream Man” Angelo Badalamentiego z soundtracku do „Twin Peaks”, co nadało całości bardziej ludyczny charakter. W tym popkulturowym okultyzmie jest metoda, bo dzięki smaczkom z kultury popularnej GAAP KVLT nie popada w patos mimo nieznośnie mrocznej otoczki. Choć najchętniej posłuchałabym go w klubie, a nie siedząc na krzesełku.
D'INCISE i CYRIL BONDI
Przed koncertem duetu słuchacze mogli zobaczyć kilkadziesiąt zgromadzonych przez muzyków przedmiotów – od jednorazowych pokrywek do kawy po miedziane miski. Te niestandardowe źródła dźwięku pobudzane były za pomocą fal akustycznych (perkusista Bondi pod bębnem, na którym kładł swoje „instrumenty”, miał umieszczony głośnik) lub też artykułowane były z pomocą bardziej standardowych sposobów, tj. smyczkiem lub dłonią. Muszę przyznać, że wcześniej nie spotkałam się z grą papierem ściernym na membranie... Muzycy nie mieli umiaru w swojej kreatywności, ciągle coś zmieniając, ale całe szczęście obyło się bez przerostu formy nad treścią. Brzmieniowo występ nie odbiegał za bardzo od wydanej niedawno w Bocianie płyty „Occa”, którą Bondi i d’incise nagrali wraz Jacquesem Derrierem i Jonasem Kocherem – niezwykle kruche, ciche budowanie napięcia i drobnoszydełkowanej faktury za pomocą całej galerii szmerów.
JAMES RUSHFORD i JOE TALIA
Zaczęło się niewinnym, ambientowym intro, które z czasem wykrzywiało gęby, a szczególnie gębę Jamesa Rushforda, z której wydobywały się mlaski i inne niestandardowe odgłosy. Jego głównym instrumentem były jednak niezwykle delikatnie potraktowane skrzypce, a Joe Talia czuwał nad wszystkim znad konsolety, uzupełniając podkłady np. samplowanym melodramatycznym fortepianem. Liryzm dążył do dekonstrukcji, każda fraza po chwili stawała się swoją parodią. Na koniec duet zastygł w bezruchu aż do urwania się podkładu. Ciężko było nie zostać zdezorientowanym, ale to jak najbardziej komplement.
Komentarze
[3 czerwca 2013]
wiec skoro lepiej srednio niz wcale, bo przeciez to wielka zasluga napisac tekst o dobrej muzyce koncertcie plycie, to prawda, lepiej srednio niz wcale
jesli to Pania uraza, to przepraszam, prosze pisac wiecej i jakkolwiek byle "oswajac" czytelnika z papierem sciernym!
[3 czerwca 2013]
[3 czerwca 2013]
dlaczego zglola od minimum 10 lat wciaz w polskich mediach pojawiaja sie nowe osoby ktore z czyms sie niespotkaly, za to regularnie pisza o muzyce, czy ta co kilkuletnia wymiana piszacych to niekonczacy sie proces?
[2 czerwca 2013]