The Rapture, Total Slacker

Music Hall Of Williamsburg, Nowy Jork - 20 sierpnia 2011

I nagle znów był 2005 rok, nagle znów królowały dance-punkowe rytmy, nagle najważniejszym instrumentem znów był cowbell. The Rapture przypomniało o sobie koncertem w swoim rodzinnym mieście.

To musiał być bardzo nerwowy wieczór dla muzyków nowojorskiego zespołu, o którym wszyscy zdążyli już trochę zapomnieć. Nerwowy, bo właśnie mieli o sobie przypomnieć. I to na kilka sposobów równocześnie. Kilka dni później miała się odbyć premiera nowej, wydanej po kilkuletniej przerwie, płyty zespołu – „In The Grace Of Your Love”. A wcześniej grupa grała wyprzedany do ostatniego miejsca koncert w jednym z większych nowojorskich klubów, Music Hall Of Williamsburg.

Tremę musiało muzykom nieco złagodzić bardzo gorące przyjęcie ze strony wspierającej przecież grupę już od wielu lat nowojorskiej publiczności – zanim muzycy weszli na scenę, w powietrzu czuło się gorące emocje i spore oczekiwania. I wszystko wskazuje na to, że ten koncert zdołał je wszystkie spełnić.

Występ miał świetną dramaturgię i znakomicie przygotowany program: muzycy zaczęli dość nieśmiało, od kilku premierowych nagrań z płyty, której prawie nikt nie miał jeszcze okazji posłuchać, żeby zaraz przejść do swoich największych przebojów. Zaczęło się od utworu, dzięki któremu zespół chyba już na zawsze wpisał się do annałów alternatywnego grania. Nieco zmienione intro było trochę zwodnicze, ale kiedy wokalista grupy podszedł do mikrofonu i swoim charakterystycznym, wysokim głosem zaśpiewał pierwszy wers, który jest jednocześnie tytułem utworu, „House Of Jealous Lovers”, wszystko było jasne, a publiczność wpadła w amok. Pod sceną rozpoczęła się wielka impreza, bo przecież przy tym utworze, zwłaszcza wykonanym na koncercie z wielką werwą i energią, nie sposób ustać w miejscu. Kolejne przeboje posypały się jak z rękawa, dając publiczności okazję do świetnej zabawy przez blisko trzy kwadranse.

Muzycy wymyślili też znakomity sposób na przypomnienie o instrumencie, który m.in. właśnie dzięki nim przeżywał niedawno swą nieoczekiwaną drugą młodość i stał się w zasadzie symbolem całego dance-punka. Chodzi oczywiście o cowbell. To właśnie w „House Of Jealous Lovers” jeden z muzyków grupy nagle wyciągnął go z ukrycia, wyskoczył na sam brzeg sceny i zaczął na nim grać z energią graniczącą z szaleństwem – publiczność była zachwycona. To był bardzo symboliczny powrót tego instrumentu na miejsce, które zajmował przecież jeszcze kilka sezonów temu.

Na koniec koncertu The Rapture nieco zwolnili tempo, prezentując kilka nowych i spokojniejszych nagrań, kończąc występ mało przebojowym, ale efektownym bisem. Muzycy nie przestawali dziękować nowojorskiej publiczności za wsparcie, wokalista natomiast przed ostatnim utworem uderzył w mocno prywatny ton, informując publiczność, że właśnie zbliża się dziesiąta rocznica jego małżeństwa i zagraną na zakończenie piosenkę chce zadedykować właśnie swojej żonie. Po zakończeniu koncertu zespół schodził ze sceny przy wtórze niekończących się oklasków i jeśli The Rapture utrzymają dobrą formę, to w przyszłym sezonie festiwalowym z pewnością będą święcić tryumfy w całej Europie i Stanach.

Koncert otwierał intrygujący występ grupy Total Slacker, który budził spore oczekiwania wobec tej debiutującej formacji. Muzyka oscylowała wokół brudnych gitarowych transów w stylu Sonic Youth lub przesuwała się w stronę punk rocka, by wreszcie uderzyć w łagodniejsze tony. Uwagę przyciągało też szalone sceniczne zachowanie wokalisty grupy i jego przedziwne gitarowe solówki, które nie przypominały nic, co do tej pory miało miejsce na alternatywnej scenie rockowej. Słychać było naturalnie, że to dopiero początkujący muzycy, którzy momentami trochę sami gubili się w nadmiarze własnych pomysłów, ale jednocześnie dali tym koncertem wyraźny sygnał, że z pewnością warto zwrócić na nich uwagę i śledzić ich dalszą drogę.

Przemek Gulda (7 września 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także