Hadouken!, Last Year’s Model, Fancy Trash, Bridgesmaids, Greene Girl

Mercury Lounge, Nowy Jork - 8 lutego 2010

Zdjęcie Hadouken!, Last Year’s Model, Fancy Trash, Bridgesmaids, Greene Girl - Mercury Lounge, Nowy Jork

Hadouken! to nic innego jak o dwa pokolenia młodsza odpowiedź na The Prodigy. Niestety, ten koncert pokazał także, że co najmniej o dwie klasy mniej dzika odpowiedź.

Poniedziałki są – nawet w Nowym Jorku – najtrudniejszymi dniami, jeśli chodzi o organizowanie koncertów. Nie jest łatwo wyciągnąć z domu zmęczoną po weekendzie publiczność, zwłaszcza, kiedy pogoda za bardzo do tego nie zachęca, a w środku zimy to przecież raczej norma. Dlatego coraz bardziej stałą tradycją w klubie Mercury Lounge stają się poniedziałkowe podwójne koncerty - dwie imprezy jedna po drugiej, prezentujące zupełnie czasem odmienną muzykę, a wiec potencjalnie przyciągające dwa razy tyle publiczności, co zwykłe koncerty. Nie inaczej było w dość mroźny, drugi poniedziałek lutego.

Ten długi wieczór otworzył bardzo dynamiczny występ młodej lokalnej formacji Last Year’s Model. To grupa grająca bardzo zelektronizowaną odmianę alternatywnego rocka – w jej składzie jest co prawda gitarzysta, ale oprócz niego występuje także dwóch muzyków obsługujących spory zestaw instrumentów klawiszowych i samplerów. W powstającej za pomocą takiego instrumentarium muzyce, brudne elektroniczne brzmienie siłą rzeczy nieco przytłaczało gitarowe riffy, ale w gruncie rzeczy oba elementy nieźle się uzupełniały. Dodatkowym źródłem energii na scenie był bardzo dziarski wokalista o dość charakterystycznym, wysokim głosie, który żywiołowo miotał się przed stojakiem swojego mikrofonu. To był znakomicie dobrany – i pod względem muzyki i scenicznej energii – support dla Anglików.

Wybrali się oni do Stanów na krótką trasę, promującą ich najnowszą, drugą płytę długogrającą. Pomysł o tyle rozsądny i zrozumiały, że prezentowana przez tą grupę muzyka znajduje w Stanach dość sporą publiczność (najlepszy dowód to świetnie przyjmowane za Oceanem ubiegłoroczne występy, grającej dość podobną muzykę, grupy Does It Offend You, Yeah?), co w przypadku młodych angielskich zespołów nie zdarza się za często.

Po kilku minutach przygotowania (wypełnionego prezentowaną przez akustyka muzyką szkockiej formacji The Twilight Sad, która jest chyba zespołem najczęściej obecnym między koncertami w Mercury Lounge), Anglicy byli już na scenie. „Przyjechaliśmy ze Stanów Zjednoczonego Królestwa, a ja nazywam się książę Karol” – zawołał wokalista i zaczęło się. W repertuarze koncertu znalazły się przede wszystkim utwory z najnowszego albumu, który w dniu koncertu nie był jeszcze dostępny w Stanach. Publiczność nie miała więc szans znać tych piosenek, ale nikomu to raczej nie przeszkadzało. Niemal od razu pod sceną rozpoczęło się dziarskie pogo, do którego wszak muzyka zespołu znakomicie zachęca.

„Jesteśmy pierwszy raz za Oceanem, a to jest nasz pierwszy amerykański koncert, więc bawcie się dobrze” – wołał wokalista, a że za chwilę zabrzmiało kilka przebojów z pierwszej płyty grupy, efekt był natychmiastowy. Co ciekawe, muzyka zespołu, na płytach zdominowana przecież bardzo mocno przez elektroniczne brzmienia i rytmy, na żywo zabrzmiała dużo bardziej rockowo i gitarowo. Co prawda dźwięki generowane z syntezatorów przez skromnie stojącą z tyłu sceny blondynkę, miały bardzo duży wpływ na brzmienie poszczególnych utworów, ale go ani przez moment nie zdominowały. Na koniec wokalista wykonał jeszcze jeden przyjacielski i bardzo dobrze odebrany gest wobec publiczności - wciągnął własnoręcznie na scenę kilku widzów i odtańczył z nimi ostatni utwór z krótkiego, ale ze względu na swą intensywność w pełni zaspokajającego oczekiwania publiczności zestawu piosenek, który Hadouken! zaprezentował tego wieczoru.

Drugą część koncertu otworzyła formacja Greene Girl. I to był wyraźny sygnał zupełnej zmiany klimatu i przeniesienia się w kompletnie inne muzyczne strony. Grupa okazała się być bowiem wokalno-klawiszowym, damsko-męskim duetem (z niewielką pomocą wyraźnie skrywającego się na drugim planie perkusisty), prezentującym klasyczne popowe ballady ze śladowym tylko alternatywnym odcieniem. Swoją bardzo przyjazną muzyką i jeszcze bardziej przyjaznym zachowaniem między utworami, członkowie grupy z miejsca zaskarbili sobie sympatię publiczności, której ilość po zakończeniu koncertu zespołu Hadouken! stopniała bardzo poważnie.

Występ kolejnego zespołu był jeszcze większa niespodzianką pod względem stylistycznym – okazało się bowiem, że Brudgesmaids to nic innego jak cztery dziewczęta, grające na... fletach i wspomagające się tylko nieznacznie elektroniką. Oparta na tak nietypowych aranżacjach muzyka okazała się nader przebojowa, melodyjna i wpadająca w ucho. A publiczność doceniała to, oklaskując rzęsiście zespół po każdym kolejnym dynamicznym utworze. Na zakończenie wieczoru coraz mniejszej garstce widzów zaprezentowała się jeszcze folk-rockowa formacja Fancy Trash. I to było na tyle tym razem – nie było innego wyjścia, trzeba było opuścić klub i stawić czoło zamrożonemu światu.

Przemek Gulda (29 marca 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: bonk
[29 marca 2010]
nie rozumiem związku nagłówka z samą recenzją występu Hadouken! niby koncert fajny, energiczny - to niby czemu wniosek jest taki że są o dwie klasy gorsi od Progidy?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także