Future Of The Left

Botanique, Bruksela - 28 wrzesnia 2009

Zdjęcie Future Of The Left - Botanique, Bruksela

Walijczycy z Future Of The Left po nagraniu całkiem niezłej, a na dodatek – co w takiej muzyce: ostrym, niemal hardcore’owym graniu z bardzo mocnym brzmieniem, nie jest zbyt częste – przebojowej płyty, wydanego niedawno albumu „Travels With Myself And Another”, podróżowali po Europie, żeby promować najnowszy materiał. W ostatnich dniach września trafili do Belgii, by w jej stolicy wystąpić w jednym z najbardziej malowniczych klubów w tej części kontynentu.

Botanique to spore centrum kulturalne, mieszczące się w dzielnicy o tej samej nazwie. W jego ramach funkcjonują galerie, sale projekcyjne i teatralne, a także kilka oddzielnych pomieszczeń, w których mogą się odbywać koncerty. Występ Future Of The Left zaplanowany został w Rotundzie – miejscu bardzo nietypowym, jak na tego typu imprezy, bo – jak sama nazwa wskazuje - okrągłym. Aby się do niego dostać, trzeba przejść przez sporą oranżerię, co już samo w sobie nie jest przecież typowe. Przestrzeń dla publiczności uformowana jest w amfiteatralny sposób, ale sama, spora scena nie znajduje się na środku, ale z boku. Rotunda jest więc wymarzonym miejscem na niewielkie koncerty – poczucie bliskości z muzykami występującymi na scenie jest o wiele większe niż w zwykłym klubie.

Tego wieczoru było to wyjątkowo ważne, szybko okazało się bowiem, że walijscy artyści kładą bardzo duży nacisk na kontakt ze swoją publicznością. Koncert rozpoczął się wyjątkowo wcześnie i niemal dokładnie o tej godzinie, która podana była na biletach. Nie było żadnego suportu, więc od razu zaczęła się główna atrakcja wieczoru: trójka muzyków z Future Of The Left podeszła do swoich instrumentów i bez żadnych zbędnych wstępów zaczęła grać swoje mocne, niemal brutalne pod względem brzmieniowym piosenki. Na żywo zabrzmiały one oczywiście jeszcze mocniej i agresywniej niż na płycie – bas grzmiał niczym błyskawice, gitara wyła jak wściekły wicher, a perkusja robiła tyle hałasu, ile batalion artylerii. Wszelkie subtelności i delikatniejsze fragmenty, których wszak na płytach studyjnych zespołu nie brakuje, zniknęły gdzieś, jakby nigdy ich nie było i być nie miało.

Na repertuar koncertu składały się, mniej więcej w równej ilości, utwory starsze i te, pochodzące z najnowszej płyty. W takim zestawieniu było wyraźnie słychać, że te ostatnie są nieco subtelniejsze, bardziej finezyjne pod względem kompozycyjnym, a przede wszystkim – przebojowe.

Ale szybko okazało się, że na tym koncercie wcale nie muzyka będzie najważniejsza i to nie ona przyciągać będzie największą uwagę. Po kilku zaledwie utworach, zagranych w pełnym skupieniu, muzycy postanowili bowiem pokazać, że samo granie im nie wystarcza. Zaczęło się dość niewinnie – od nieco spóźnionego przywitania i kilku niewinnych żarcików. Kiedy gitarzysta grupy odłożył swój instrument i podszedł do klawiszy, poprosił o oklaski dla swego dość zdezelowanego Rolanda. Odzew ze strony publiczności nie był zbyt euforyczny, co muzyk skwitował sardoniczną uwagą, że „nawet w Szwajcarii moje klawisze dostały większe brawa”. Publiczność od razu podchwyciła tą zachętę do zabawy i sprawiła instrumentowi wielki aplauz. Kolejne żarty zaczęły się sypać jak z rękawa. Muzycy co chwila robili niby-szowinistyczne uwagi do stereotypów związanych z różnymi europejskimi nacjami, wyraźnie nawiązując do przygód z poszczególnych krajów, odwiedzanych podczas trasy. Najmocniej dostało się Niemcom i rzeczonym Szwajcarom. Potem zaczęły się bezlitosne żarty z klasyków rocka progresywnego: „jak długo chcecie nas jeszcze słuchać?” – zapytali muzycy pod koniec koncertu. „Godzinę!”, „Dwie!”, „Trzy!” – krzyczeli widzowie spod sceny. „Trzy godziny? Powariowaliście? Co wy myślicie, że jesteśmy jakimś pieprzonym Genesis?” – odparował natychmiast gitarzysta grupy. „Albo Van Der Graff Generator?” – dodał basista. „I co z tego, że nasz perkusista jest podobny do Phila Collinsa?” – podsumował złośliwie gitarzysta.

Żart gonił żart, jedna zabawna opowieść – następną. Pod koniec koncertu przerwy między piosenkami były dłuższe niż one same. Ale nikomu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – wszyscy chętnie włączali się w zaproponowaną przez walijskich muzyków zabawę. Ktoś z publiczności rzucił np. na scenę czapkę, którą basista grupy natychmiast włożył na głowę, wymyślając na poczekaniu całą historię o tym, że on i jego koledzy z zespołu są tak biedni, że wszystko, co mają na sobie znajdują na scenie i po koncertach na podłodze. „Nawet instrumenty” – dodał gitarzysta.

Kiedy skończyła się zasadnicza część koncertu, muzycy pożegnali się z publicznością, ale bynajmniej nie zeszli ze sceny – schowali się za głośnikami i czekali, kiedy oklaski nabrały odpowiedniej głośności. Wyszli wtedy ze swojej kryjówki i zapowiedzieli dwa kolejne utwory. Podczas wykonywania ostatniego z nich zaczęło się prawdziwe szaleństwo – basista wskoczył w tłum i grał między ludźmi, gitarzysta jeździł po gryfie swojego instrumentu pałeczką do perkusji, a piosenka szybko zamieniła się w kilkuminutowy jazgot. Na koniec basista oddał swój instrument przypadkowemu widzowi i wskoczył na ramiona publiczności. Po chwili obdarowany basem widz, wszedł na scenę i zaczął na nim grać. Basista grupy nie zastanawiając się ani chwili, wskoczył na opuszczone już przez swego kolegę z zespołu krzesełko przy perkusji i dołączył się do nieznajomego. Przez kilka minut jammowali bardzo intensywnie, a ich improwizowanemu graniu nie było daleko od tego, co proponuje Future Of The Left. I tym niespodziewanym akcentem zakończył się ten wciągający koncert, w którym to, co działo się obok muzyki, nierzadko okazywało się ciekawsze od niej samej.

Przemek Gulda (4 października 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: cwancyk
[11 października 2009]
ten sam... nie wiedzialem, ze zagladaja tu tak starzy ludzie, zeby to jeszcze pamietac...
Gość: klancyk?
[11 października 2009]
Czy to ten sam Przemek, który swego czasu pisał do "Zółtych Papierów"?
Gość: aende
[5 października 2009]
bedzie kiedyś reportaz z rh?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także