Amebix / Kylesa / Thought Crime / Atakke

Bowery Ballroom, Nowy Jork - 29 stycznia 2009

Zdjęcie Amebix / Kylesa / Thought Crime / Atakke - Bowery Ballroom, Nowy Jork

To był bardzo nietypowy line-up jak na nowojorską indie-rockową Mekkę. Tym razem na potężnej scenie Bowery Ballroom występować miały przede wszystkim zespoły punkowe, z wielką gwiazdą tego gatunku, grupą Amebix na czele. Choć wśród publiczności sporo było ortodoksyjnych punków w nabijanych ćwiekami kurtkach, nie zabrakło też tłumu hipsterów. Wszak nie od dziś wiadomo, że żywią oni duży szacunek do klasyków sceny niezależnej, a na dodatek chętnie robią sobie przerwy w słuchaniu różnych odmian indie rocka, by katować uszy hard corem, punk rockiem czy metalem.

Jako pierwsi na scenie pojawili się muzycy grupy o szwedzko brzmiącej nazwie Atakke. Ten skandynawski akcent nie był bynajmniej przypadkowy - ten zespół gra punk tak jak grają go największe szwedzkie gwiazdy gatunku: łącząc go z elementami takich stylistyk jak metal i crust. Przez pół godziny tego występu zapełniająca się powoli punkami i hipsterami sala Bowery Ballroom rozbrzmiewała drapieżnym, ciężkim brzmieniem, zadziornymi solówkami i mocnymi riffami. Kompozycje zespołu są bardzo długie i rozbudowane, składają się z fragmentów o różnych tempach, więc gitarzyści grupy to stali w skupieniu, wpatrując się w swoje instrumenty, to z kolei rozpoczynali wściekły headbanging. Przewodziła im pełna energii wokalistka o mocnym i charakterystycznym głosie i pełnym wściekłości wzroku, która między utworami groźnie wykrzykiwała antysystemowe tyrady, ale ani przez moment nie traciła dystansu do siebie: kiedy spadł jej pas z łusek po nabojach, powiedziała z iście dziewczęcym zawstydzeniem: „przepraszam, muszę poprawić rozpadającą się garderobę”.

Podczas kolejnego występu było o wiele bardziej punkowo - brooklyński zespół Thought Crime, powstały na gruzach lokalnej punkowej gwiazdy, grupy Distraught, zaprezentował kilkanaście piosenek, które z powodzeniem mogłyby zostać nagrane w Wielkiej Brytanii na początku lat 80-tych: mocny, melodyjny punk rock łączył się w nich z elementami anarcho-punka, brzmienie było lekkie, a refreny znakomicie nadawały się do wykrzykiwania wraz a wokalistą grupy. Ten ostatni okazał się zresztą bardzo utalentowanym... gawędziarzem: choć w piosenkach wyśpiewywał radykalne polityczne manifesty, pomiędzy nimi opowiadał publiczności bardzo osobiste i przyziemne historie: o rosnącym brzuchu, różnicach między punkami w Anglii i na Brooklynie czy o własnym ślubie.

Kolejny występ okazał się objawieniem wieczoru - o grupie Kylesa w punkowym światku było słychać już od dawna, tym koncertem grupa potwierdziła wszystkie pozytywne opinie. To był półgodzinny, kompletnie bezlitosny dźwiękowy atak: połączenie punk rocka, metalu i śladowych ilości kilku innych gatunków, takich jak choćby gitarowy post rock, pełne genialnych pomysłów kompozytorskich i rzucających na ziemię rozwiązań aranżacyjnych. Nie dość, że to muzyka pisana na dwie gitary, to na dodatek - na dwie perkusje, co jeszcze bardziej dodaje jej mocy.

Kylesa to dziś teoretycznie zespół, który ze swoją bogatą, wyrafinowaną i oryginalną muzyką oraz znakomitymi koncertami, mógłby z pełnym powodzeniem iść w ślady grupy Fucked Up, choć pewnie muzycy nie będą chcieli brudzić sobie rąk całą komercyjną otoczką takiej decyzji.

Na koniec na scenie stanęli wreszcie goście zza Atlantyku. Amebix to zespół zupełnie w zasadzie nieznany poza środowiskiem punkowym. Ale za to dla tego środowiska jest grupą iście kultową. Muzycy tej brytyjskiej formacji stworzyli jeden z najważniejszych do dziś nurtów w punkowym graniu: wolne, ciężkie i mroczne połączenie punk rocka z metalem. I taka właśnie muzyka dominowała na scenie przez ostatnią godzinę koncertu. Na szczęście muzycy pokazali prawdziwą klasę (a przecież wiele podobnych come backów kończy się mocną popeliną). Zabrzmieli jakby dwudziestoletniej przerwy w ich działalności zupełnie nie było: bardzo mrocznie, ciężko i stylowo. Na tym koncercie były momenty, w których o wiele wyraźniej nawet niż na dawnych płytach, było słychać, jak mocnym, trzecim obok metalu i punk rocka, źródłem inspiracji dla muzyków tej grupy była zimna fala.

Muzycy - dwóch oryginalnych członków grupy i dużo młodszy od nich perkusista, wywodzący się zresztą, jak się okazało już w trakcie koncertu, właśnie z Nowego Jorku - zaczęli od nader adekwatnego ze względu na porę roku utworu „Winter” ze swojego wczesnego singla, a potem rozpoczęła się istna parada przebojów - kanonicznych, coverowanych niewiarygodną ilość razy utworów, które widzowie bezbłędnie rozpoznawali już po pierwszych taktach. Muzycy grupy, w nienagannie czarnych strojach, stali niemal nieruchomo i generowali swą mroczną i ciężką punkową symfonię. Historia na chwilę ożyła i wcale nie była kpiną z samej siebie.

Przemek Gulda (19 sierpnia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także