Ponytail / Pattern Is Movement / These Are Powers

The Bell House, Nowy Jork - 23 stycznia 2009

Zdjęcie Ponytail / Pattern Is Movement / These Are Powers - The Bell House, Nowy Jork

W piątkowy wieczór trzy zespoły grające raczej eksperymentalną i - nie ma co tu kryć - niezbyt łatwo przyswajalną muzykę, wystąpiły razem na scenie nowego nowojorskiego klubu, The Bell House. Mieści się on w dzielnicy Gowanus - do tej pory raczej zapomnianej przez los części Brooklynu, która powoli zaczyna być popularna i przyciągać tych, którym znudziły się klasyczne miejsca do zabawy. The Bell House jest jednym z pierwszych przejawów tej zmiany - położony gdzieś w zaułku, obok starych, zrujnowanych magazynów, sam zresztą ulokowany w jednym z nich, zachwyca swym eleganckim, choć przecież dalekim od stylowej klasyki wystrojem. Kontrastem do dużej ilości drewnianych elementów są ogromne żyrandole, wprost ociekające wyrafinowanym kiczem.

Ale to przecież nie żyrandole przyciągnęły do klubu tego wieczoru całkiem potężny tłum. Wszyscy przyszli posłuchać dziwnej, kompletnie nie komercyjnej muzyki. I dostali ją w potężnej dawce.

Jako pierwsi na scenę wyszli muzycy zespołu Pattern Is Movement. Nie dość, że nazwa jest mocno filozoficzna, członkowie zespołu ze swymi potężnymi brodami wyglądają jak filozofowie ze starożytnych posągów. Sporo filozofowania było też w muzyce grupy: wielowarstwowej, skomplikowanej i mocno konceptualnej. Ale takie granie było tego wieczoru w The Bell House bardzo w cenie, więc od pierwszych dźwięków bardzo przypadło do gustu publiczności.

Równie nietypowe dźwięki zabrzmiały z głośników, gdy na scenie pojawiło się trio These Are Powers. Jego muzyka ostatnio lekko ewoluuje i z krainy surowego, prostego noise'u, przemieszcza się coraz bardziej w kierunku noise'u zatopionego bardzo głęboko w sosie gęstej, brudnej i ciężkiej elektroniki. Choć sami członkowie grupy starali się szybko nawiązać kontakt z publicznością, ich muzyka była chłodna, a momentami wręcz mocno wyalienowana. Ale bez trudu znalazło sobie tego wieczoru sporo zwolenników, znakomicie bawiących się pod sceną.

Ale wszyscy czekali już na gwiazdę wieczoru. Grupa Ponytail dała na siebie sporo czekać, ale gdy tylko muzycy ustawili się na scenie, natychmiast zdobyli sobie całą publiczność. Stało się tak za sprawą przebojowej na swój przewrotny sposób, dynamicznej jak punk rock, a pokręconej jak jazz, muzyki, w której co prawda ze świecą byłoby trzeba szukać ładnych melodii czy łatwych refrenów, ale która porwała publiczność do pełnej energii zabawy. Ale jest oczywiście w tym graniu jeszcze jeden element, który zadziwia i porywa. To głos wokalistki i jej zachowanie na scenie. Wyglądająca jak dziecko artystka była w ciągłym ruchu. Ani przez chwilę nie przestawała skakać i szaleć na scenie. Nie przestawała też śpiewać, a raczej - wydobywać z siebie przeróżnych odgłosów: od dzikiego krzyku przez wszystkie rodzaje pisku, gdakania czy skrzeczenia, aż do spokojnego śpiewu. Kiedy słucha się płyty, można odnieść wrażenie, że część tych odgłosów to efekt jakichś studyjnych zabiegów, na koncercie okazało się, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wrażenie było spore. Nawet mimo tego, że nie tylko wokalistka, ale o nikt inny z zespołu nie miał bynajmniej żadnych kucyków.

Przemek Gulda (26 lipca 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także