Sao Paulo Underground

Powiększenie, Warszawa - 19 maja 2009

Zdjęcie Sao Paulo Underground - Powiększenie, Warszawa

Kontynuujemy relacje z wiosennej inwazji koncertów w warszawskim Powiększeniu. Tym razem słów kilka o jednej z najważniejszych postaci awangardowego jazzu i chicagowskiej sceny post-rockowej. Zapewne już wiecie o kim mowa, ale jeśli nie, to śpieszę z wytłumaczeniem, że chodzi oczywiście o Roba Mazurka – lidera Chicago Underground (w różnych konfiguracjach personalnych), Exploding Star Orchestra czy Isotope 217. Od pewnego czasu ów kornecista i kompozytor współpracuje także z artystami z Brazylii. Przesiąknięte muzyką etniczną „Sauna: Um, Dois, Tres”, a także bardziej eksperymentalne, zarośnięte gęstą dżunglą dusznych dźwięków „Principle Of Intrusive Relationships”, to efekty współpracy z wspominanymi twórcami. Tak się zresztą składa, że o tej drugiej płycie pisaliśmy. Mateusz Krawczyk wlepił wysoką notę, a co także istotne, nie zabrakło jej w głównym rankingu, który był subiektywnym podsumowaniem ostatnich dwunastu miesięcy w muzyce.

W naszym kraju gościliśmy już projekty Mazurka, zawsze traktowaliśmy to jako ważne wydarzenie, ale tym razem nadarzyła się okazja, aby uczestniczyć w plemiennym tańcu licznych składników jazzowych, aż na czterech koncertach w różnych częściach Polski. Latynoamerykańska samba motywów wygrywanych na perkusji, gitarze akustycznej, samplerze i kornecie w mgnieniu oka uwiodła wszystkich zgromadzonych na warszawskim koncercie. Sao Paulo Underground zapętlali, modyfikowali i urozmaicali wszystko, co się dało. Zawsze jednak swoje miejsce znajdował lider formacji. Rob Mazurek potrafił zauroczyć zarówno subtelnymi i jednocześnie prostymi frazami, jak i agresywnymi wycieczkami, które sprawiały wrażenie, jakby to były sklecone w danej chwili free jazzowe improwizacje. W muzyczną przestrzeń doskonale wpisywali się też brazylijscy muzycy (nie tylko Mauricio Takara), których rodowód można było poznać po charakterystycznym wyglądzie, ale lepiej było przymknąć na chwilę oczy, by odgadnąć pochodzenie tych artystów po generowanych ze sceny dźwiękach. Zwłaszcza, że sama muzyka, najwyższych lotów, przenosiła słuchaczy na swoich skrzydłach gdzieś w okolice amazońskich lasów deszczowych – do zielonych płuc świata.

Piotr Wojdat (4 czerwca 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: adam b
[5 czerwca 2009]
w Łodzi też zachwycili, jak zwykle zresztą

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także