Secret Project Robot Block Party

Secret Project Robot, Nowy Jork - 6 września 2009

Zdjęcie Secret Project Robot Block Party - Secret Project Robot, Nowy Jork

To miał być dzień, na który zaplanowano tyle odbywających się jednocześnie atrakcji (trzy wypełnione od wczesnego popołudnia do wieczora występami lokalnych zespołów plenerowe festiwale i wielka parada miejscowych grup artystycznych), że doprawdy nie wiadomo byłoby co wybrać w tej sytuacji. Szybko jednak okazało się, że problemu nie będzie: pogoda absolutnie pokrzyżowała wszystkie plany.

Szalejący na południu kraju huragan sprawił, że prognozy były bezlitosne: będzie padać co najmniej przez całą sobotę, a może i dłużej. I sprawdziło się to bezbłędnie: zaraz po południu lunęło i nie chciało przestać przez wiele godzin.

Organizatorzy największej z zaplanowanych na ten dzień imprez: festiwalu internetowego East Village Radio poddali się szybko: już w piątek ostrzegali, że w razie deszczu impreza nie będzie się mogła odbyć, a w sobotę rano ogłosili, że przekładają ją na następny dzień.

Organizatorzy muzyczno-artystycznego festiwalu na Williamsburgu byli w o wiele lepszej sytuacji: co prawda ich impreza zaplanowana została jako plenerowe block party, odbywające się na zamkniętym fragmencie ulicy, ale istniał także plan b, bardzo skuteczny w razie deszczu.

Impreza przeniesiona miała być mianowicie do wnętrza budynku, w którym mieszczą się galerie, organizujące całe przedsięwzięcie. Niepozorna na pierwszy rzut oka budowla okazała się nie tylko zaskakująco obszerna, ale i znakomicie nadawała się na imprezę tego typu. W postindustrialnej przestrzeni działa - dosłownie drzwi w drzwi - kilka galerii, w których przez cały dzień można było oglądać prace alternatywnych nowojorskich artystów, spore pomieszczenia bez trudu udało się także zaadaptować na potrzeby koncertów.

Muzyczna część programu rozpoczęła się już wczesnym popołudniem. Jako pierwsze zaprezentowały się dwa zupełnie różne od siebie projekty: jazzowo-dixielandowy big band Gimmie Five i awangardowo-noise'owy projekt Trilateral Commission, w którego występie zdecydowanie przeważały elementy performance'u niż rockowego koncertu. Te proporcje zdecydowanie odwróciły się, gdy na jednej z kilku prowizorycznych scen zainstalował się zespół Psychothrillers. Dwaj bardzo młodzi muzycy zaprezentowali dziarski alternatywny rock z brudnym brzmieniem i nieco noise'owymi inklinacjami.

Ale festiwal zaczął się na dobre dopiero godzinę później, gdy na scenie stanęli muzycy grupy Oneida. Mogli się na niej poczuć dosłownie jak w domu: w tym samym budynku znajduje się bowiem ich sala prób i studio, w którym nagrywają swe kolejne płyty.

Ale bynajmniej nie oznaczało to, że muzycy potraktowali ten koncert nie do końca poważnie - wręcz przeciwnie, od samego początku było wiadomo, że tu nie ma miejsca na jakiekolwiek kompromisy. Członkowie grupy już od pierwszych taktów rozpoczęli swój charakterystyczny soniczny atak na uszy słuchaczy. Perkusista grupy nie potrzebował żadnych wstępów ani rozgrzewek, od razu zaczął walić w bębny z taką wściekłością i w takim tempie, jakby świat miał się zaraz skończyć. Pozostali muzycy za pomocą dwóch gitar i sporego zestawu elektroniki generowali nieco chaotyczne i psychodeliczne plamy rozgrzanego do czerwoności hałasu. Bezlitośnie nabijany rytm utrzymywał je w ryzach, tak by ani na chwilę nie uciekły w rejony bezmyślnych i zdanych tylko na przypadek eksperymentów. Długie, rozbudowane i wielowątkowe kompozycje przez cały czas trzymały napięcie i nie dawały widzom szans na nudę, a wręcz na spokojne zaczerpnięcie oddechu. Grupa tym koncertem i swą wydaną ledwie kilka dni przed nim płytą, dobitnie udowodniła, że jest brakującym ogniwem między trudnymi do słuchania na co dzień muzycznymi eksperymentami a łatwo przyswajalnym indie rockowym graniem, a zarazem - że jest jednym z oryginalniejszych zespołów na dzisiejszej alternatywnej scenie nowojorskiej.

Kiedy tylko Oneida skończyła swój występ, na innej scenie gotowi do akcji byli już muzycy grupy K-hole. Przez pół godziny prezentowali wściekły, nieco mroczny i mocno chaotyczny noise z rock'n'rollowym zacięciem, zbliżając się w najlepszych, najbardziej melodyjnych fragmentach swego występu do tego, z czego przez lata słynął zespół The Cramps.

I kolejna zmiana miejsca, bo oto na scenie w piwnicy zainstalowały się już trzy dziewczęta z najbardziej rozchwytywanego tego lata młodego nowojorskiego zespołu - Vivian Girls. W związku z przełożeniem festiwalu East Village Radio, gdzie również miały wystąpić, nie udał im się co prawda niezwykły plan zagrania dwóch koncertów jednego dnia: zagrały jeden, ale znakomity: porywający i pełen energii. W przypadku tego zespołu równie ważne, co urocze, iście dziewczęce melodie, jest cudownie mętne shoegaze’owe brzmienie. I udało się je uzyskać nawet w tych mocno prowizorycznych, piwnicznych warunkach. Dziewczęta zagrały krótko, ale za to bardzo intensywnie, szybko namówiły publiczność do podejścia bliżej i wspólnej zabawy. W rezultacie już za moment umowna granicą między zespołem a widzami przestała istnieć i wszyscy wspólnie bawili się w rytm zabójczo przebojowych piosenek zespołu.

Po kolejnej przerwie, wypełnionej m.in. performance’m, przypominającym jakiś antyczny obrzęd, na scenie pojawili się muzycy kolejnego zespołu, podobnie jak panowie z Oneidy, związani od dawna z miejscem, w którym odbywał się koncert. To grupa Ex-Models, której występ zaczął się na najwyższych obrotach i nie zwolnił ani na chwilę. Ich momentami całkiem chaotyczny, momentami zaś odgrywany ze śmiertelną math-rockową precyzją hardcore, sprawdził się doskonale w tych piwniczno-partyzanckich warunkach. A publiczność po zakończeniu tego występu wychodziła z sali niemal roztrzęsiona. Ten pomysłowy i oryginalny noise z pewnością mógł robić wielkie wrażenie.

Nieco gorzej pod względem muzycznym, za to w o wiele bardziej spektakularny sposób wypadł występ formacji Golden Triangle. Jej członkowie, adekwatnie do nazwy zespołu, wystąpili przystrojeni i pomalowani na złoto, prezentując pełen wściekłości i chaosu noise-punk, dając wyraźnie do zrozumienia, że no wave'owa tradycja bynajmniej nie została w Nowym Jorku zapomniana.

Na zakończenie tego długiego dnia, pojawił się jeszcze jeden, nie zapowiadany wcześniej zespół, który miał za to tego dnia wystąpić na festiwalu radia East Village. To Awesome Color - młode, ale cieszące się już sporą estymą trio. To zarazem kolejni specjaliści od ostrego hałasowania, którzy mieli wystąpić tego dnia. I rzeczywiście, muzycy zrobili sporo, żeby potwierdzić tą opinię, kończąc zbliżający się już do północy dzień swoim brudnym, szorstkim, ale zarazem na swój sposób przebojowym graniem.

Przemek Gulda (19 kwietnia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także