Vivian Girls / Hawnay Troof / The Urxed / City Center

Death By Audio, Nowy Jork - 2 września 2009

Zdjęcie Vivian Girls / Hawnay Troof / The Urxed / City Center - Death By Audio, Nowy Jork

Death By Audio to jedno z tych cudownych nowojorskich miejsc, które trudno jest odkryć (nad drzwiami nie ma najmniejszego choćby szyldu, a na profilu MySpace klubu - ani śladu jego adresu), ale kiedy się je już znajdzie wpada się w zachwyt i chce wracać jak najczęściej.

Death By Audio to wielki pofabryczny budynek, przejęty przez dziarski kolektyw artystyczny, który w ciągu dnia wykorzystuje tą przestrzeń na własne potrzeby (salę prób ma tu zespół A Place To Bury Strangers, a jego gitarzysta produkuje tu, cieszące się coraz większym szacunkiem, efekty gitarowe własnej konstrukcji), a wieczorami zaprasza młode zespoły, by grały koncerty. To nie jest do końca legalna działalność, nic więc dziwnego, że można się o niej dowiedzieć tylko za pomocą internetu, ulotek, leżących w miejscach podobnych do tego czy z informacji krążących z ust do ust.

Koncerty w Death By Audio odbywają się na maleńkiej scenie w niewielkiej sali, w drugim pomieszczeniu w przerwach między zespołami można oglądać wyświetlane na ścianie filmy - tym razem był to ciekawy dokument o niezależnej, muzycznej scenie kobiecej.

Koncert zaczął się sporo później niż głosiła informacja umieszczona na ulotkach, ale nikomu to nie przeszkadzało: wszyscy siedzieli na ustawionych w dość chaotyczny sposób krzesłach i prowadzili niekończące się rozmowy o sprawach ważnych albo zupełnie nieistotnych.

Ale koniec końców koncert musiał się zacząć. Jako pierwszy na scenie pojawił się lider, a zarazem jedyny członek formacji City Center. Zaprezentował eksperymentalne, improwizowane granie, w którym na plan pierwszy wysuwają się niezwykłe efekty dźwiękowe, generowane za pomocą instrumentów elektronicznych i samplerów. Niektóre kompozycje były mocno chaotyczne, w innych dawało się wychwycić zarysy - czasem wręcz bardzo ładnych - melodii i ślady kompozycyjnej dyscypliny. Ta ciekawa i kompletnie niekomercyjna muzyka mocno zwracała na siebie uwagę, nic więc dziwnego, że przyciągnęła pod scenę prawie całą, gromadzącą się powoli publiczność.

Po krótkim występie i jeszcze krótszej przerwie na scenie pojawił się kolejny muzyczny eksperymentator. The Urxed to poboczny projekt muzyka znanego na co dzień z grupy High Places, który jako szyld dla swej solowej działalności wykorzystuje nieco zniekształcony tytuł utworu legendy waszyngtońskiej sceny hardcore'owej z początku lat osiemdziesiątych, zespołu Faith. Ale, jak się szybko okazało, jego muzyka z estetyką hard core'owa nie ma nic wspólnego. To w pełni instrumentalne, generowane elektronicznie granie, bardzo mocno oparte na ciężko brzmiących, niemal rytualnych rytmach. Trudno było rozpoznać, gdzie kończyły się poszczególne utwory - ten kilkanastominutowy koncert szybko zamienił się raczej w coś bliższego jakiemuś antycznemu obrzędowi.

Dla równowagi, kolejny występ zabrzmiał raczej jak występ kabaretowy. Co prawda projekt Hawnay Troof jest też jednoosobowy, ale pod względem muzycznym nie miał nic wspólnego z dwiema poprzednimi formacjami. Jego lider nie bawił się w tworzenie, choćby częściowe, muzyki na żywo: odpalał jedynie electro-hiphopowe podkłady z laptopa i wykrzykiwał swoje, pełne żartów teksty, skakał, tańczył, wygłupiał się i robił miny. Na dodatek pomiędzy poszczególnymi utworami opowiadał historie ze swych podróży po kraju, tak zabawne, że publiczność niemal pokładała się ze śmiechu.

Na koniec przyszedł czas na występ zespołu, który - trochę chyba niespodziewanie, acz w pełni zasłużenie - w ciągu kilku zaledwie letnich tygodni z nikomu nieznanej garażowej formacji, stał się prawdziwą maskotką wszystkich mediów i zespołem zgodnie wskazywanym przez wszystkich jako „następna dużą rzecz” z Nowego Jorku. Trzy dziewczyny tworzące tą grupę solidnie zapracowały na tak znakomite opinie - przez całe lato nieustannie grały jakieś koncerty, przyjmując propozycje tak różne jak choćby ten właśnie koncert w lofcie dla kilkudziesięciu osób, a z drugiej strony - otwieranie koncertu Sonic Youth, kilka dni wcześniej, dla kilku tysięcy widzów.

Trzy wiecznie uśmiechnięte dziewczyny przez pół godziny grały swoją prostą, zupełnie bezpretensjonalną muzykę. Niby trudno wyobrazić sobie coś prostszego, a jednak to granie ma w sobie coś szczególnego: trochę punkrocka, trochę indie, trochę shoegazingowego brzmienia, cudownie zgrane partie wokalne, a między tym wszystkim ukryty jakiś specyficzny urok, połączenie radości, w pełni wybaczalnej nieporadności i dziewczęcego uroku. Nie da się mu oprzeć, po prostu, nic więc dziwnego, że publiczność wychodziła tego wieczoru z Death By Audio doprawdy oczarowana.

Przemek Gulda (10 kwietnia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także