Conor Oberst And The Mystic Valley Band, Evangelicals

Bowery Ballroom, Nowy Jork - 12 sierpnia 2008

Zdjęcie Conor Oberst And The Mystic Valley Band, Evangelicals - Bowery Ballroom, Nowy Jork

Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości: Conor Oberst jest dziś jednym z najważniejszych młodych muzyków na amerykańskiej scenie alternatywnej, prawdziwym głosem pokolenia, twórcą, którego teksty niektórzy znają tu dużo lepiej niż klasykę literacką, którego liczne i różnorodne przedsięwzięcia przyjmowane są z największą uwagą.

Nie inaczej było z najnowszym projektem muzyka - pierwszą płytą od wielu lat, którą zdecydował się wydać pod własnym nazwiskiem, a nie pod używanym przez niego najczęściej szyldem Bright Eyes. Już w dniu premiery trafiła na szczyty zestawień sprzedaży we wszystkich najważniejszych sklepach muzycznych w mieście, a zdobycie biletu na jeden jedyny koncert, promujący ten materiał, graniczyło z cudem.

Równie trudno było się dostać na ogłoszony w ostatniej chwili, kameralny występ, który odbył się wczesnym popołudniem w sklepie płytowym Other Music. Wcisnęła się do niego setka zachwyconych fanów, drugie tyle słuchało występu... przez okno, tłocząc się na ulicy. Oberst i jego zespół, występujący pod nazwą The Mystic Valley Band, mimo niezwykłej, jak na koncert, pory, podeszli do sprawy bardzo poważnie, dając rzetelny, choć niezbyt długi występ, w programie którego znalazły się oczywiście utwory z najnowszej płyty. Ten niecodzienny koncert, odbywający się między sklepowymi półkami, był znakomitą rozgrzewką przed tym, co miało się wydarzyć wieczorem.

Przed klubem Bowery Ballroom już na długo przed rozpoczęciem koncertu, kłębił się tłum tych, którym nie udało się dostać biletu i liczyli na łut szczęścia i szansę odkupienia go od kogoś przed wejściem. Udawało się to jednak tylko nielicznym - mało kto rezygnował przecież z szansy zobaczenia na żywo Obersta i jego dzisiejszych współpracowników.

Zanim jednak pojawili się na scenie, trzy kwadranse wieczoru zarezerwowane były dla zespołu Evangelicals. Ta grupa już na samym wzorze ze swej oficjalnej koszulki informuje, że jest dziwna. I rzeczywiście: żeby się o tym przekonać wystarczy posłuchać jej eklektycznych i zaskakujących każdym niemal kolejnym taktem płyt, wystarczyło też spojrzeć na jej członków, gdy tylko pojawili się na scenie: sprawiający wrażenie, że nie ma więcej niż piętnaście lat gitarzysta grał na instrumencie, jakiego nie powstydziliby się muzycy żadnej szanującej się metalowej hordy, basista do swojej gitary miał przyczepiony, nie służący absolutnie do niczego konkretnego, ścienny włącznik światła, wokalista natomiast obwiązał stojak od mikrofonu taką ilością apaszek, która Axlowi Rose wystarczyłaby na całą światową trasę, promującą niesławny krążek „Chinese Democracy”.

Ale przecież nie tylko o wygląd tu chodzi, liczyła się muzyka, więc po krótkim przywitaniu, zespół zaprezentował sporą dawkę swego niezwykłego grania, które na żywo wypadło zaskakująco dobrze, choć momentami może zbyt chaotycznie. Dynamiczne kompozycje, w których pomysłowy indie rock zdecydowanie górował nad psychodelizującymi fragmentami, były momentami na tyle porywające, by publiczność, czekająca przecież coraz bardziej niecierpliwie na gwiazdę wieczoru, nagradzała Evangelicals co rusz rzęsistymi brawami.

Ale prawdziwe szaleństwo zaczęło się dopiero wtedy, gdy na scenie pojawił się Conor Oberst i jego zespół. Repertuar tego występu - siłą rzeczy - składał się przede wszystkich z kompozycji z najnowszej płyty, uzupełnionych o kilka utworów, które się na niej nie znalazły, choć stworzone zostały w tym samym czasie. Oberst nie zdecydował się niestety sięgnąć po żadną ze starszych kompozycji ze swojego gigantycznego już dziś repertuaru, ale nikomu to nie przeszkadzało.

Długi występ - jego zasadnicza część trwała ponad godzinę, a potem muzycy zagrali jeszcze pięcioutworowy bis (co ciekawe: Oberst pojawił się na scenie by wykonać tylko trzy piosenki, pozostałe powierzając swym kolegom z zespołu) - zadowolił chyba wszystkich.

W jego trakcie bowiem, niemal na każdym kroku można się było przekonać, do jakiego stopnia nieograniczona jest muzyczna wyobraźnia Obersta, a zarazem - jak wszechstronny jest nowy skład, który zbudował. Choćby w ciągu kilkunastu minut, mniej więcej w połowie występu, które były jednym z jego punktów kulminacyjnych. Najpierw zabrzmiała długa, wieloczęściowa kompozycja „I Got A Reason”, która zaczynała się jak najspokojniejsza w świecie ballada, by z każdą minutą, z każdym dźwiękiem, narastać coraz bardziej, a pod koniec stać się już pełną energii i specyficznego - bo generowanego przecież przede wszystkim za pomocą gitar akustycznych - jazgotu, muzyczną ilustracją zamętu w ludzkich głowach. Zaraz potem zabrzmiała jedna z najbardziej radosnych kompozycji tego wieczoru - absolutnie bezpretensjonalny i zawadiacki blues „Corina Corina”. I gdy publiczność, mimo kolosalnej ciasnoty, rzuciła się do tańca, Oberst - jak prawdziwy szaman - natychmiast zmienił nastrój: pozostali muzycy wycofali się do kuluarów, a punktowy reflektor wyłowił z ciemności mistrza ceremonii, który samotnie wykonał niesamowicie przejmującą, wyciszoną wersję piosenki „Lenders In The Temple”. I tak już było do końca: mroczne, apokaliptyczne niemal utwory płynnie przechodziły w brawurowe, radosne bluesowe albo country'owe piosenki. A Oberst dokładnie panował nad wszystkim, obserwując bacznie publiczność i dając jej dokładnie tego, czego potrzebowała.

Pojawiające się coraz częściej porównania tego artysty do Boba Dylana - występującego zresztą w Nowym Jorku tego samego wieczoru, czego tutejsze media nie mogły oczywiście pozostawić bez zabawnych, lub nieco złośliwych komentarzy - nie są bynajmniej na wyrost, co ten występ pokazywał bardzo dobitnie. Ta sama charyzma, tak samo duży talent, równie mocno przemawiające do wyobraźni młodych ludzi teksty, a nawet nieco podobny - momentami - tembr głosu. Generacja dzisiejszych dwudziestolatków, przynajmniej tych amerykańskich, znalazła już swojego guru, a wtorkowy koncert momentami przypominał raczej obcowanie ze świętością niż zwykły, rockowy występ.

Przemek Gulda (30 stycznia 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także