Emiter, Kristen, Contemporary Noise Sextet, Deerhoof

Jazz Klub Hipnoza, Katowice - 18 grudnia 2008

Emiter

Zdjęcie Emiter, Kristen, Contemporary Noise Sextet, Deerhoof - Jazz Klub Hipnoza, Katowice

Po lekkiej, mniej więcej dwudziestominutowej obsuwie, Off Club odpieczętowuje Emiter. Na instrumentarium składają się różne pokrętła, suwaki, przyciski i CD player ustawione na mocno wysłużonym stole kuchennym, powleczonym kiczowatym obrusikiem. Za pomocą tegoż enigmatycznego instrumentarium ta jednoosobowa drużyna serwuje poczęstunek w postaci amorficznej magmy dźwiękowej o szerokim spektrum, od ambientu po noise. To wszystko bardzo fajnie tyle, że momentami ma się wrażenie, jakbyśmy uczestniczyli w obligatoryjnym sound checku. Bardziej radykalne posunięcia to jest czyszczenie rur po prostu. Poza tym, gdyby Emiter robił after, a nie bifor, byłoby bardziej naturalnie.

Kristen

Zdjęcie Emiter, Kristen, Contemporary Noise Sextet, Deerhoof - Jazz Klub Hipnoza, Katowice

Na skutek jakiejś zawieruchy wojennej Kristen występuje w składzie okrojonym do tria, ale nie wpływa to ujemnie na jakość. Pierwszy naprawdę dobry koncert dnia. Trochę chodzi po głowie, jak najbardziej w realiach Off Clubu relewantny, tegoroczny, polski gig Menomeny. Występ napędza perkusja, posiłkowana przez harmonijnie domocowane gitary i wokal (opcjonalnie). Już na samym początku Michał Biela nakazuje się darzyć sympatią, gdy oznajmia, że koncert będzie stanowiło siedem kompozycji zagranych ciurkiem, gdyż sam zainteresowany nie lubi, jak supporty grają długo. Chyba nikt nie lubi, jak supporty grają długo tyle, że Kristen w taki ujmujący i bezwysiłkowy sposób wyłamują się z definicji supportu. Już po wszystkim, jakiś czas później, rozmawiamy (brat+ja) sobie z Michałem Bielą, mówiąc, zupełnie szczerze zresztą, że koncert bardzo nam się podobał. 1/3 Kristen odpowiada, że cieszy się autentycznie, bo generalnie ludzie ich nie lubią. Jeśli to prawda, to ludzie są źli i dyletanccy. W co jestem skłonny uwierzyć, może i oceniając po pozorach, fakt, ale połowa publiczności wygląda jak ożywione manekiny z wystawy H&M. I to broń Boże nie jest komplement.

Contemporary Noise Sextet

Zdjęcie Emiter, Kristen, Contemporary Noise Sextet, Deerhoof - Jazz Klub Hipnoza, Katowice

Cóż, mam takie wrażenie, jak słucham polskiego jazzu, że Polacy wiedzą, co robią, jak się za jazz zabierają, czego nie mogę powiedzieć, gdy obcuję z innymi gatunkowo próbami rodzimego przemysłu muzycznego. Myślę, że tu o genetykę chodzi i o słowiański smutek i o te łąki i przestrzenie. Kuba Kapsa to urodzony showman, co staje się jasne momentalnie, począwszy od niezobowiązujących żarcików w stylu: „nasz koncert ulegnie kilkugodzinnemu opóźnieniu, z uwagi na usterki techniczne”; skończywszy na międzypiosenkowych oszczędnosłownych wtrętach. Co do samej muzyki, to to jest mój koncert wieczoru. To po prostu zaszczyt dla Deerhoof grać po CNS, a wszyscy obecni wiemy przecież, jak świetny koncert zagrali Deerhoof. To idealna synteza pomiędzy bezspinkową wirtuozerią i solówkami impromptu, a sklamrowaną formą, która zręcznie ujmuje cały ten bigos w jakiś nawias, przez co nie rozłazi się to to po zakamarkach. Wspomniany, wyśmienity, Kuba Kapsa na koniec stwierdza, że to chyba najgłośniejszy koncert jaki zagrali. Co do amplitudy to nie wiem, ale wątpliwości nie ulega, że to jakościowo występ z najwyższej półki. Jest jednak jedna rzecz, do której można się przyczepić, mianowicie niedostateczne nagłośnienie kontrabasu, co bardzo dziwi, zważywszy na GENIALNE udźwiękowienie Hipnozy.

Deerhoof

Zdjęcie Emiter, Kristen, Contemporary Noise Sextet, Deerhoof - Jazz Klub Hipnoza, Katowice

No w ogóle na początek wypada powiedzieć: ojej! Deerhoof to nie jest, bo ja wiem, Roxette, to jest czołówka światowej, offowej ekstraklasy. Sam koncert Deerhoofa wyceniłbym na sporo więcej niż 35 złotych, a przecież mamy tu jeszcze trzy wspomniane wcześniej, znakomite w przeważającej części, występy. Łaska Boska! Satomi, jak ktoś przytomnie zauważył, to chyba najmniejsza basistka świata, zjawisko tak zjawiskowe, jak tylko może być. Co ciekawe oprócz pociągania za struny i popiskiwania do mikrofonu, unika jak ognia roli lidera, bo gdy tylko przychodzi pora, wyręcza ją Greg Saunier, perkusista, który opowiada bardzo sympatyczne rzeczy o naszym niewesołym kraju, Krzysztofie Pendereckim, o ile się nie mylę i zespole Kristen. Sam koncert to ścisła definicja tego, czym jest Deerhoof. Jedyny problem jest taki, że aż zanadto ścisła, bo ma się wrażenie, że mogło być dłużej niż tylko godzinkę z hakiem. Poza tym jest bardzo głośno, bardzo profesjonalnie, ale i tak pozostaje sporo miejsca na jakąś taką spontaniczną radość. Fajnie bawi się sam zespół, fajnie bawi się publiczność. Ale uwaga: na bilecie nie jest napisane, że w jego cenę wliczone jest tratowanie przez kilkunastoosobowy tłum debili, stąd i wzmaga się we mnie jednoosobowy protest, niewyartykułowany jednak, bo muzyka zobowiązuje. Przekrojówka: „Milk Man”, „Runners Four”, „Friend Opportunity”, „Offend Maggie” i tu ciekawostka: tytułowy kawałek z ostatniego krążka zagrany bez wokalu. Ale i tak najmilsze akcenty to: „Bunny jump Bunny jump; Bunny Bunny Bunny jump” w akompaniamencie skaczącej po całej scenie Satomi i rewelacyjne „+81”.

Puenta

Zdjęcie Emiter, Kristen, Contemporary Noise Sextet, Deerhoof - Jazz Klub Hipnoza, Katowice

Puenta będzie przyjemna. Po pierwsze, po koncertach i jeszcze trochę w trakcie, wśród publiczności zupełnie luźno i jednoosobowo przemyka Artur Rojek, autor całego zamieszania, a to dziwi, bo powinno się go nosić w lektyce, za wkład w uświadamianie społeczeństwa polskiego. W ogóle cechą nadrzędną Off Clubu jest interaktywność. Oprócz wspomnianej pogawędki z Michałem Bielą, jest okazja porozmawiać z główną gwiazdą wieczoru, tzn. Deerhoof, bo Artur Rojek to w tym kontekście taka szara eminencja. Kilkadziesiąt minut po ostatnim występie, Greg Saunier przysiada na krawędzi sceny, tylko po to, by pogawędzić sobie z publicznością, co samo w sobie dowodzi, jak niesamowicie bezspinkowym narodem są Amerykanie. Nawiasem mówiąc, chciałbym być Amerykaninem – byłbym lepszym człowiekiem. Ale nic to, nie czas na prywatę...Greg ma genialne ultrakolorowe buty, o których rozmawiamy, które, jak się okazuje nakazała mu kupić Satomi, ma koszulkę parafrazującą okładkę „Milk Man”, śmiech jak Goofy z bajek Disneya i w ogóle jest najmilszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem. Próbujemy wyłudzić od niego z bratem guest listę 2008, ale okazuje się, że w związku z nagrywaniem „Offend Maggie” i teraz z tournee nie było kiedy się porozglądać. Rekomendujemy Gang Gang Dance, Greg i Ed Rodriguez, który w międzyczasie wyrósł spod ziemi, obiecują posłuchać. Schodzimy na temat Pitchforka i okazuje się, że Deerhoof nie lubią Deerhuntera. No i rozmawiamy przez jakieś pół godziny o genezie tytułu ostatniego krążka, ale wymawiając się tymczasową niedyspozycją, muszę przyznać, że niewiele pamiętam. Gdybym tylko wziął dyktafon...

Puenta formalna

Uważam, że gdyby Artur Rojek startował w wyborach prezydenckich, miałby większe szanse od Tomasza Lisa.

Łukasz Błaszczyk (21 grudnia 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: klapa
[24 lutego 2009]
Kolega i byly wspolpracownik pana Artura - mietall waluś juz kandydowal do rady miasta. dostal 160 glosow i nie starczylo.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także