Tilly And The Wall / The Ruby Suns / Vivian Girls

Music Hall Of Williamsburg, Nowy Jork - 29 lipca 2008

Zdjęcie Tilly And The Wall / The Ruby Suns / Vivian Girls - Music Hall Of Williamsburg, Nowy Jork

Tilly and The Wall to jedna z najoryginalniejszych formacji na dzisiejszej amerykańskiej scenie niezależnej. Nie tylko dlatego, że od kilku lat regularnie nagrywa ciekawe płyty, nie tylko dlatego, że tworzą ją muzycy przed laty związani z jej prawdziwą żyjącą legendą – Conorem Oberstem, nie tylko dlatego, że wydają płyty w stworzonym przez niego sublabelu jego wytwórni Sadle Creek, nazwanym wymownie Team Love, nie tylko dlatego, że jej członkowie udzielają się w kilku innych ciekawych formacjach, ze świetnym, choć kompletnie niedocenionym zespołem Flowers Forever na czele. To jeszcze nic, najważniejsze miało się okazać i w pełni dać o sobie znać dopiero podczas występu na żywo.

Ale zanim szóstka muzyków stanęła na scenie, widzowie mieli okazję zobaczyć dwie inne prezentacje. Najpierw zza kulis wyszły trzy miejscowe artystki tworzące dziewczęce trio Vivian Girls. Ich występ był ekstremalnie krótki – nie trwał nawet dwudziestu minut. Ale to starczyło, żeby dziewczęta zauroczyły publiczność swoją dziecinną, naiwną nieporadnością na scenie. Ich muzyka to bardzo prosty, rock’n’rollowy punk rock z mocno nowofalowym odcieniem, który na koncercie wypadł dość przekonująco, choć zdecydowanie trzeba lubić takie granie i taki sposób jego prezentacji, w którym nie liczy się wirtuozeria i perfekcja, ale raczej zabawowy nastrój i radość ze wspólnego grania.

Po kilkuminutowej przerwie na scenie pojawił się zespół, w którego składzie było jeszcze mniej muzyków – duet The Ruby Suns. Goście z Nowej Zelandii (choć trochę to przyszywani Nowozelandczycy – wokalista w pewnym momencie wyznał, że urodził się w Kalifornii) zaprezentowali mocno eksperymentalną muzykę, w której elektronicznie generowane dźwięki łączyły się z karaibskimi rytmami granymi na żywo na sporym zestawie bębnów. Trudno właściwie powiedzieć, czy to kompletnie połamana muzyka do tańca czy raczej ambitny muzyczny eksperyment. Grunt, że nowojorska publiczność kupiła ten pomysł niemal od razu – część osób stała bez ruchu, starając się pojąć, o co w tym graniu chodzi, reszta – nie przejmując się za bardzo wielowarstwowością tego grania, ruszyła po prostu do beztroskiego tańca. Dwójce muzyków wyraźnie się to spodobało.

Ale prawdziwa eksplozja emocji, muzycznej gorączki i tanecznego szaleństwa miała dopiero nastąpić. Stało się to wtedy, gdy na scenie – ściśle zasłanej kolorowymi balonami - pojawiło się sześcioro muzyków tworzących zespół Tilly And The Wall. Od razu było wiadomo, że to nie żadne plotki – w tej grupie rzeczywiście niezwykle ważne miejsce zajmuje artystka, która… stepuje, wystukując podeszwami rytm poszczególnych utworów. W niektórych piosenkach jedynie wspomaga ona perkusistę, w innych – wręcz całkowicie go zastępuje.

Ale to jeszcze nie wszystko – dwie pozostałe dziewczyny w składzie zespołu zwracały na siebie uwagę równie mocno – krzykliwie ubrane w najbardziej kiczowatym stylu zaczerpniętym, w przypadku jednej z nich, z estetyki lat osiemdziesiątych, a drugiej – epoki o dwie dekady wcześniejszej, bawiły się na całego tańcząc, śpiewając, od czasu do czasu nawet stepując, grając także na kilku instrumentach.

Ten kolorowy, pełen hałasu, rozkrzyczany i roztańczony występ porwał publiczność od razu. Wszyscy rzucili się do niekontrolowanego tańca, zwłaszcza gdy brzmiały te radośniejsze, szybsze i bardziej dynamiczne kompozycje grupy. Co ciekawe – znaczną większość publiczności stanowiły dziewczęta, na dodatek dziewczęta bardzo młode. Okazuje się więc, że Tilly And The Wall zaliczyć można do tych zespołów na amerykańskiej scenie alternatywnej – z największą chyba gwiazdą tego specyficznego „gatunku”, czyli kanadyjską formacją Tegan And Sara na czele - które trafiają ze swą twórczością przede wszystkim do tej grupy docelowej. A że trafia bardzo mocno można się było przekonać co rusz – choćby wtedy, gdy wokalistki wyciągały mikrofony w stronę publiczności, bo okazywało się, że ta wyśpiewuje dokładnie każde słowo kolejnych piosenek. Jeszcze tylko trzyutworowy bis, jeszcze tylko popisowe rzucenie się w tłum i pływanie na wyciągniętych w górę rękach widzów i to było w zasadzie na tyle. Muzycy Tilly And The Wall udowodnili bez najmniejszych wątpliwości, że grają znakomite koncerty, nawet jeśli ich materiał muzyczny nie należy do specjalnie przebojowych i wpadających w ucho.

Przemek Gulda (27 października 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także