Neurosis
Warszawa, Stodoła - 15 sierpnia 2008
Obok czerwcowego występu Meshuggah i The Dillinger Escape Plan, koncert Neurosis był najważniejszym wydarzeniem tego lata, związanym z szeroko pojętym nurtem kreatywnego, ciężkiego grania. Na pewno zadecydowała o tym kwestia statusu oraz rozległych wpływów, jakie wywarła amerykańska grupa praktycznie na całą scenę post metalową, a zwłaszcza na wszelkie twory, które obecnie postrzegamy jako formacje poruszające się w muzycznych obrębach, zarezerwowanych chociażby dla Isis. Jednak nie to było głównym powodem, dla którego warto było się wybrać tego sierpniowego wieczora do warszawskiego klubu Stodoła. To przede wszystkim intensywność dźwięków miała stanowić o sile i wyjątkowości zjawiska, jakim niewątpliwie jest Neurosis. Jednym słowem, miało być lepiej, ciężej, a zarazem różnorodnie, tak, by wersje studyjne kompozycji zostały rozsadzone na żywo. Najlepiej z wielkim hukiem.
Zanim jednak nastąpiło to apogeum gitarowego hałasu w najlepszym wydaniu, publiczność miała okazję na zaznajomienie się z innymi kapelami, które spełniały zaszczytną rolę rozgrzewaczy przed występem formacji z Oakland. Przypadła ona A Storm Of Light (personalne konotacje m.in. z Red Sparowes) oraz Blindead (polski akcent). I jak się okazało, obie kapele umiejętnie łączyły ciężkie jak walec, hardcore’owe riffy z przepełnioną patosem, gitarową fanfaronadą, czego zwieńczeniem były efektowne wizualizacje. Jak się jednak wydaje, zapewne były to wystarczające argumenty, aby zadowolić jedynie tzw. die hard fanów tego rodzaju muzyki. Inni mogli się zdecydowanie nudzić, błądzić wzrokiem po scenie, czego przykładem może być mało entuzjastyczna postawa i zachowawczy ton wypowiedzi niżej podpisanego.
Na szczęście sytuacja zmieniła się wraz z nadejściem godziny występu Neurosis. Podobne środki wyrazu nie oznaczały jednak dostosowania się do przeciętnego poziomu zespołów, które supportowały bohaterów tego wieczora. To była zupełnie inna liga. Narastające fale potężnego brzmienia, echa stylistyki hardcore punk, gitarowe sprzężenia oraz elektroniczne, quasi ambientowe tła, które spajały wszystko w całość, naprawdę zrobiły ogromne wrażenie. Być może dobór repertuaru mógł być dużo lepszy (dominowały nagrania z ostatniego albumu „Given To The Rising”, aczkolwiek na zakończenie zagrali też „Stones From The Sky” z „A Sun That Never Sets”), ale moment, w którym publiczność nagle została zaatakowana przeszywającym, a zarazem stopniowo zyskującym na intensywności i od pewnego momentu trudnym do wytrzymania piskiem, był czymś, co trudno tak naprawdę opisać. W takiej chwili ważyły się losy ludzkiego słuchu, który mógłby wymagać ocalenia, gdyby zdecydowali się zagrać jeszcze głośniej. Chwała im za to, że jednak nie przekroczyli tej granicy.
Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o wizualizacjach. Zaćmienie księżyca, sfilmowane w biegu wilki i inne obrazy idealnie komponowały się z oprawą muzyczną. Stanowiły też klamrę dla samego występu Neurosis, który aż do samego końca miał tworzyć jedną, nierozerwalną całość. Dlatego też nie było przerw między utworami, czy zbędnego gadania do publiczności. Czy w takiej sytuacji można mieć zatem do nich pretensje, że nie wyszli na bisy?