Beat The Devil / Stray Volts / Renminbi
Nowy Jork, Europa - 9 lutego 2008
Koncert rozpoczął występ formacji tak bardzo lokalnej, jak to tylko możliwe: „mieszkamy dwie przecznice stąd” - wyjaśniła na samym wstępie wokalistka grupy Renminbi, żeby nie było żadnych wątpliwości. Stuprocentowo żeńskie trio, którego członkinie wystąpiły tego wieczoru ubrane całkowicie na czarno, zaprezentowało bardzo przyzwoity i pomysłowy materiał, rozpisany na perkusję, gitarę i instrumenty klawiszowe. Był to transowy, dynamiczny, hipnotycznie wciągający, a momentami nawet dość przebojowy indie rock, czerpiący pełnymi garściami z bogatej klasyki takiego grania, ze szczególnym uwzględnieniem tych płyt z lat osiemdziesiątych, na których definiowało się pojęcie „gitarowej ściany dźwięku”.
Dużo dalej wskazówkę na muzycznej osi czasu cofnęli muzycy kolejnego zespołu, który tego wieczoru pojawił się na scenie: tria Stray Volts. Jeśli czasem pozory mogą nie mylić, to właśnie tak było w tym przypadku. Na scenie pojawił się zarośnięty perkusista w koszulce w marynarskie paski, rodem wprost z lat siedemdziesiątych, typowo hipsterski basista i czarnoskóry gitarzysto-wokalista w eleganckiej kamizelce i kapeluszu - wyciągnięty jakby wprost z jakiegoś bluesowego klubu sprzed pół wieku. I już od pierwszych dźwięków było wiadomo, że muzyka grupy jest idealnym połączeniem wszystkich, zwiastowanych przez kod ubraniowy, elementów: brudnego, garażowego rocka, proto-indie i mocnego, dynamicznego bluesa. Ta kompletnie niedzisiejsza, bardzo konsekwentnie na taką właśnie wystylizowana muzyka, zabrzmiała tego wieczoru niezwykle mocno i spodobała się publiczności wypełniającej coraz szczelniej sporą salę klubu Europa.
Wszyscy czekali już tylko na ostatni zaplanowany na ten wieczór występ, który zaprezentować miała formacja Beat The Devil - także lokalna i także, jak wszystkie poprzednie tego wieczoru, trzyosobowa. Ostatnio w Nowym Jorku coraz o niej głośniej, tworzy się wręcz swego rodzaju hype, a Shilpa Ray - jej wokalistka o egzotycznym pochodzeniu i urodzie, coraz częściej wymieniana jest w gronie artystek, które potrafią swą charyzmą i niezwykłą sceniczną energią porwać i poruszyć każdą publiczność. Jednym słowem: Karen O. rośnie poważna konkurencja. Sobotni występ w Europie w pełni potwierdził, że te oceny wcale nie są przesadzone.
Koncerty Beat The Devil rozpocznynają się zwykle dość podobnie, ale tym razem zabrakło specyficznego, adekwatnego do nazwą zespołu, „bicia diabła”, polegającego na tym, że wokalistka grupy tłucze zawzięcie w wielką łopatę, podczas gdy basista biega po całej sali, waląc w wielki, niesiony nad głową bęben. Zaczęło się jak na zwykłym rockowym koncercie: muzycy pojawili się na scenie, przywitali szybko i zaczęli grać.
Mimo tego, że koncert Beat The Devil przybrał nieco bardziej tradycyjną postać, absolutnie nie przestał być ciekawy. Wręcz przeciwnie: kolejne kompozycje grupy były doprawdy porywające, a samo patrzenie na to, co wyprawiają na scenie niezwykle spontaniczni i żywiołowi muzycy zespołu, musiało budzić podziw. Potężny basista miotał się między odsłuchami, sprawiając wrażenie, jakby miał kogoś zaraz poważnie uszkodzić swoim sporym instrumentem. Perkusista niemal wypadał zza swojego pokaźnego zestawu bębnów. Najbardziej widoczna była oczywiście wokalistka, która chyba tylko dlatego, że nie mogła ani na chwilę odejść od swojej fisharmonii, która – w związku z brakiem gitary w składzie zespołu – odgrywa w nim kluczową rolę, nie miała okazji pokazać całego repertuaru swoich koncertowych sztuczek. Publiczność musiała więc poprzestać na oglądaniu jej, gdy miota się za mikrofonem, układając twarz w najbardziej zdumiewające grymasy i na śledzeniu jej gówniarskich, ale zabawnych żartów, np. tego, gdy pod koniec koncertu wsadziła nachylającemu się po coś basiście listę utworów do spodni, co spowodowało, że przed każdym kolejnym utworem musiał on długo dowiadywać się od pozostałych członków zespołu, co właściwie ma za chwilę grać.
Znakomita, przebojowa muzyka - dynamiczny i prosty, indie rock z elementami takich gatunków, jak choćby tradycyjny blues, charyzmatyczna wokalistka, niezwykłe brzmienie, uzyskiwane za pomocą m.in.: fisharonii i thereminu, świeżość i oryginalność - to wszystko sprawia, że Beat The Devil wydaje się zespołem niemal skazanym na sukces na alternatywnej scenie. Tą nazwę po prostu trzeba zapamiętać.