Jens Lekman / The Honeydrips / Marla Hansen

Chicago, Logan Square Auditorium - 1 kwietnia 2008

Zdjęcie Jens Lekman / The Honeydrips / Marla Hansen - Chicago, Logan Square Auditorium

Let me tell you about Sweden, only country where the clouds are interesting.

Zaczęło się od występu Marli Hansen. Czerwono-krwista wiktoriańska suknia, w którą ubrana była artystka, nasuwała skojarzenia z PJ Harvey i jej ostatnim wcieleniem, co wzbudziło we mnie lekki niepokój – zarówno estetyka, jak i zawartość muzyczna „White Chalk” zupełnie do mnie nie trafiły. Szybko jednak okazało się, że sympatyczną Marlę z PJ Harvey łączy co najwyżej wspólny stylista, a jej solowemu dorobkowi – dwudziestominutowa EP-ka „Wedding Day” – patronuje raczej Sufjan Stevens, który figuruje zresztą na imponującej liście artystów, obok Jaya-Z (!), Kanye Westa (!!!), New Pornographers i The National, z którymi to współpracowała, a konkretnie użyczyła skrzypiec. Bo pani Hansen to skrzypaczka. Nieco jednak pokrętna, bo swoje skrzypce traktuje bardziej jak banjo, a nad klasyczne pociągnięcia smyczkiem przedkłada, sorry za anglicyzm, fingerpicking. Krótki, bo raptem półgodzinny secik był więc klimatyczną kąpielą w folkowym baseniku inspiracji pani Hansen – wspomniany Sufjan, Joanna Newsom, Taken by Trees – połączoną z przyjacielską pogawędkach o meandrach relacji międzyludzkich. Było lirycznie, eterycznie, a za sprawą trochę dziecinnego wokalu artystki, słodko, ale bez bólu zębów.

Po uroczej Marli zaprezentowali się The Honeydrips, a raczej zaprezentował się Mr. Honeydrip, czyli Mikael Carlsson, któremu na scenie towarzyszył jedynie laptop z pobłyskującym jabłuszkiem na obudowie. Muzyka w całości wybrzmiewała z wnętrza Mr. Apple’a, co czyniło z nonszalancko przerzuconej przez szyję Mikaela gitary element biżuterii. Występ młodego Szweda przypominał więc karaoke, podczas którego nadgorliwy uczestnik nie chce odejść od mikrofonu. Dobrze, że chociaż zaprezentowane utwory były na przyzwoitym poziomie – na cieplejsze przymiotniki w stosunku do długogrającego debiutu muzyka, zeszłorocznego „Here Comes the Future”, jakoś nie mogę się zdobyć. Słodki elektro-pop, podszyty wianuszkiem odniesień do brzmień Manchesteru, z którymi gryzą się akustyczne momenty (nieco floydowskie „Wait For The Grief To Come”) i ludyczne wstawki (karnawałowa końcówka „It Was A Sunny Summer Day”), do którego nie mam ochoty wracać (w czym spora zasługa płaczliwej maniery wokalnej Mikaela).

Mijała 22, gdy na scenę nieśmiałym krokiem wkroczył Jens Lekman wraz z zespołem. Błysnęły flesze aparatów na wyprostowanych w nadziei uchwycenia lepszego kadru rękach, gdy Lekman grobowym głosem oznajmił – „Ten wieczór jest wyjątkowy. Ten wieczór należy do mnie i do Was. Proszę, więc abyście nie rejestrowali w żaden sposób koncertu”. Po czym zapadła chwilowa cisza, opadły wyciągnięte ręce, a zespół zaintonował „I’m Leaving You Because I Don't Love You”. Co mogło być ironicznym utworem na pożegnanie z publicznością zostało zmarnowane jako opener, w dodatku położony przez nierówną grę sekcji rytmicznej. Ale jak przytomnie zauważają oddani fani, Lekman w piosenkach stawia na szczerość nie ironię, podkreślając pozytywny przekaz utworu niczym w pythonowskim „Always Look On The Bright Side Of Life”, więc wychodzi na to, że się czepiam. Dalej posypały się piosenki z ostatniej płyty muzyka „Night Falls Over Kortedala”, z których na wyróżnienie zasługują „A Postcard To Nina”, wzbogacona o humorystyczną narrację, pogłębiająca historię Niny i relację tejże z Jensem oraz „Sipping On The Sweet Nectar”, podczas którego zespół dosłownie odleciał, oddając się zbiorowemu szybowaniu. Szwed dorzucił jeszcze kilka utworów z kompilacji „Oh You're So Silent Jens” (m.in. „Black Cab” i „A Sweet Summer's Night On Hammer Hill”) po czym zwieńczył całość solowym wykonaniem „Friday Night At The Drive-In Bingo”, wygwizdując wraz z publicznością partię saksofonu, po czym nastąpił koniec show, włączono światła a tłum zaczął się bezwiednie przesuwać w kierunku wyjścia. Bez łez i okrzyków rozczarowania, choć pewnie nie tylko mnie rozczarował brak „Pocketful Of Money”, organkowego „A Little Lost” (widziałem podczas sound checku, że organki były!) albo dłuższego solowego setu Jensa. Zdaje się, że nieustanne koncertowanie („Jestem w trasie bez przerwy od pięciu lat!”) dało mu się we znaki, a może spieszył się na pokoncertowe afterparty. Kto go tam wie. Jedno jest pewne, piwo nie idzie w parze z czekoladą i choć w Szwecji jeszcze nie byłem, to coraz bardziej wierzę Stranglersom i ichniemu opisowi tego kraju – Too much time to think, too little to do!

Maciej Lisiecki (13 kwietnia 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także