Ghastly City Sleep, Storm Of Light, Titan
Nowy Jork, Union Pool - 20 stycznia 2008
Jeden z najbardziej niedocenionych debiutantów 2007 roku, brooklińska formacja Ghastly City Sleep zagrała kolejny koncert na swym własnym terenie – w znajdującym się na obrzeżach Williamsburga klubie Union Pool.
Okoliczności tego występu były nie do końca zwyczajne, a na dodatek - niezbyt sprzyjające. Po pierwsze nad Nowym Jorkiem rozszalała się nieco spóźniona zima: mrożący krew w żyłach wiatr i temperatura dużo poniżej rozsądku nie nastrajały za bardzo do wychodzenia z domu. Na szczęście w Nowym Jorku mało komu to przeszkadza – williamsburskie kluby i tak były pełne spragnionych zabawy, rozmowy i piwa ludzi, więc i pod sceną w Union Pool nie zabrakło chętnych do posłuchania tego zimnego wieczoru ogrzewającej muzyki.
A po drugie: występ grupy Ghastly City Sleep wciśnięty został między koncerty dwóch zespołów kompletnie nie pasujących do niej muzycznie – prezentujących mianowicie ciężki i mroczny… metal. Delikatna, oparta w dużej mierze na ledwie słyszalnych dźwiękach muzyka Ghastly City Sleep wypadła na takim tle nieco zaskakująco. Ale to bynajmniej nie oznacza, że źle.
Wręcz przeciwnie: grupa rozwija się coraz bardziej i z koncertu na koncert brzmi bardziej dojrzale i interesująco. Niezwykle oryginalna muzyka zespołu, zahacza z jednej strony o muzykę charakterystyczną dla Islandii, z drugiej – poszukiwania post rockowych eksperymentalistów. Stąd z fragmentami, podczas których muzycy generują oparty na elektronicznych szumach ambient, zgodnie sąsiadują takie, podczas których Ghastly City Sleeps brzmi jak zwykły rockowy zespół: z żywą perkusją i dwiema gitarami. Nie brakuje też niecodziennych instrumentów, głównie rytmicznych i damsko-męskich harmonii wokalnych, które jeszcze bardziej urozmaicają brzmienie grupy.
Zespół intensywnie pracuje nad nowym materiałem, nic więc dziwnego, że większość repertuaru stanowiły właśnie najnowsze, nie nagrane jeszcze i nie wydane utwory. Ale nie mogło zabraknąć także kilku fragmentów debiutanckiej płyty. Z utworem „Ice Creaks” na czele oczywiście. Zabrzmiał na sam koniec i był absolutnie rewelacyjnym zwieńczeniem tego porywającego występu. Już w wersji studyjnej to jeden z najbardziej poruszających utworów poprzednich 12 miesięcy – jest skonstruowany w sposób absolutnie genialny: z elektronicznej, ambientowej muzycznej magmy wyłania się piękny, balladowy fragment, który zmierza nieuchronnie do dynamicznego, porywającego i przerażająco smutnego zakończenia. Na koncercie piosenka zabrzmiała jeszcze bardziej emocjonalnie – gdy patrzyło się na sześcioro członków zespołu, którzy z zamkniętymi oczami dawali się ponieść własnej muzyce, nieuniknione tak czy owak ciarki były jeszcze bardziej intensywne. Po czterdziestu minutach emocjonalnego maglu, przez który przeprowadzili publiczność muzycy, takie zakończenie było prawdziwym katharsis.
Zupełnie innymi środkami i inną skalą emocji operowali muzycy dwóch pozostałych zespołów, które prezentowały się tego wieczoru. Koncert zaczął się od występu grupy Titan, która przedstawiła trzy kwadranse mocno eksperymentalnego metalu, z niekończącymi się solówkami i wyraźnymi nawiązaniami do mrocznej i dynamicznej psychodelii. Długie, niemal zupełnie instrumentalne kompozycje, okazały się zaskakująco porywające, a muzycy zebrali po zejściu ze sceny spory aplauz publiczności.
Na koniec przyszedł czas na występ trójki muzyków z zespołu Storm of Light – to najnowszy nabytek kultowej w środowisku eksperymentalnego metalu wytwórni Neurot. W składzie tej formacji grają dawni muzycy kilku szanowanych w tym kręgu zespołów, m.in.: znanego z występu w Polsce Red Sparrowes. Grupa przygotowuje się właśnie do wydania debiutanckiego albumu, a brooklyński koncert miał być rozgrzewką przed czekającymi ją kilka dni później koncertów u boku swoich wydawców i promotorów zarazem – muzyków zespołu Neurosis.
Twórczość Storm Of Light to metal ekstremalnie wolny, ciężki i ponury – iście apokaliptyczny. Gitara i bas nastrojone były najniżej jak się dało, a zbliżające się do granicy słyszalności dźwięki bardziej było czuć w organizmie niż słychać.W długich, rozbudowanych kompozycjach niewiele było miejsca na głos wokalisty, tak szczelnie upakowane w nich były ciężkie dźwięki gitar i niezliczone, a często zupełnie zaskakujące i niespodziewane uderzenia w bębny, których przed wytatuowanym niemal od stóp do czubka głowy perkusiście stało wyjątkowo dużo.
Tego wieczoru w Union Pool każdy miał więc coś dla siebie: ci, którzy chcieli się dołować przy dźwiękach lekkich, akustyczno-elektronicznych, z pewnością cieszyli się z występu Ghastly City Sleep, ci, którzy potrzebują nieco mocniejszych środków wyrazu, otrzymali je w podwójnej dawce od obu reprezentantów sceny eksperymentalno-metalowej, a ci wreszcie, którzy chcieli raczej potańczyć niż medytować przy smutnej muzyce, mogli przejść do sali obok, gdzie na parkiecie w najlepsze królowały złote przeboje proto rock’n’rolla sprzed ponad pół wieku. I jak tu nie uznać takiego wieczoru za udany?