Kimya Dawson, Tiny Masters Of Today, Angelo Spencer, Banzai
Nowy Jork, Southpaw - 13 stycznia 2008
Tiny Masters Of Today to jeden z niezliczonych fenomenów nowojorskiej sceny alternatywnej. Grupa składa się bowiem z dwójki dzieci: czternastolatka i dwunastolatki, rodzeństwa z rosyjskimi korzeniami. Formacja zadebiutowała w ubiegłym roku płytą długogrającą, która została niezwykle ciepło przyjęta, nawet mimo tego, że zawiera raczej mało oryginalną muzykę: to proste, niemal prymitywne surowe utwory, oparte zwykle na jednym riffie i monotonnej grze perkusji. A jednak coś w tym jest: żywiołowość, energia, świeżość – różnie można to nazywać, jedno jest pewne: to działa. Do tego stopnia, że zespołem od samego początku interesują się najważniejsze osoby nowojorskiego środowiska rockowego. Najpierw grupą zafascynowała się Karen O. z zespołu Yeah Yeah Yeahs – efektem było kilka wydarzeń, których nastolatkom może pozazdrościć niejeden dorosły zespół: wspólna sesja nagraniowa i kilka występów w największych salach koncertowych u boku Yeah Yeah Yeahs. Po kilku miesiącach zespół znalazł kolejną godną odnotowania wielbicielkę i współpracowniczkę – Kimyę Dawson, jedną z najważniejszych postaci nowojorskiej sceny antyfolkowej, kiedyś znaną z zespołu Moldy Peaches, dziś nagrywającą kolejne płyty samodzielnie. To właśnie ona była bohaterką i siłą napędową występu w Southpaw: przygotowała cały program, wspomagała wokalnie Tiny Masters Of Today, a na koniec zaprezentowała zestaw własnych utworów.
Wszystko zaczęło się o bardzo nietypowej, jak na koncerty, porze: w samo południe. Gdy Park Slope, jedna z najładniejszych, a zarazem najmodniejszych dzielnic Brooklynu budziła się powoli do życia, po sobotnim szaleństwie, trwającym jak zwykle do rana, w sporej sali klubu Southpaw już zgromadził się potężny tłum, w którym przeważali rówieśnicy muzyków. To chyba wyjaśnia, czemu koncert odbywał się tak wcześnie: żeby wszyscy najmłodsi wielbiciele Tiny Masters Of Today mogli zobaczyć swoich ulubieńców, nie czekając do późnej pory, o której są już zwykle w łóżkach.
Ten kilkugodzinny maraton rozpoczął zespół Banzai – średnia wieku jego członków oscylowała wokół szesnastu lat, jego obecność na tym koncercie była więc bardzo uzasadniona. Materiał, który zaprezentowali młodzi muzycy składał się z długich, wielowątkowych kompozycji, w których rock płynnie łączył się z metalem, punkiem i elementami rocka progresywnego. Członkowie grupy zaprezentowali spore, jak na swój wiek, umiejętności techniczne, ale ich kompozycjom brak było wewnętrznej myśli, a już z całą pewnością – przebojowości.
Następny na scenie pojawił się urodzony we Francji, ale mieszkający od lat w Stanach singer/songwriter Angelo Spencer, który współtworzy ostatnio z Kimyą Dawson efemeryczną formację Artsy Pantsy. Choć z technicznego punktu widzenia nie jest uczestnikiem nowojorskiej sceny antyfolkowej (choćby z tego powodu, że nie mieszka w tym mieście), ale sądząc po charakterze i klimacie jego piosenek, bardzo mu po drodze z tym środowiskiem. Wesołe melodie, zabawne teksty i spory entuzjazm stawiały go w jednym rzędzie z takimi artystami jak Jeffrey Lewis czy choćby Kimya Dawson. Sceniczne widowisko w jego wykonaniu daleko odbiegało od nudnego schematu: pan z gitarą śpiewa do mikrofonu. Oprócz akustycznej gitary, siedzący na krześle muzyk obsługiwał także… minimalny zestaw perkusyjny, składający się z centrali i hi-hatu. Niby drobiazg, ale dzięki niemu muzyka Spencera zabrzmiała niemal tak, jakby grał ją pełen zespół.
Popołudnie było już bardzo zaawansowane, gdy na scenie stanęły dzieciaki z Tiny Masters Of Today w towarzystwie dorosłego perkusisty. Najpierw zaprosiły widzów do obejrzenia swojego najnowszego teledysku – amatorsko zrealizowanej produkcji, nawiązującej w zabawny sposób do „Thrillera” Michaela Jacksona i „Fight For Your Right (to Party)” Beastie Boys. Publiczność przyjęła tą projekcję z wielkim entuzjazmem i czekała na to, co muzycy zaprezentują na żywo. Nastolatki nie zawiodły – przedstawiły kilka ze swych kompozycji, wkładając w to masę energii i dziecięcego entuzjazmu. Choć czuć było pewną tremę, rodzeństwo ukrywało ją żarcikami i uroczymi uśmiechami. Najwięcej entuzjazmu wzbudziła jedna z piosenek, w której wykonaniu wspomogła zespół Kimya Dawson.
Kilka minut później sama pojawiła się na scenie: usiadła na krześle z gitarą akustyczną w ręku i przedstawiła spory zestaw swoich przebojowych piosenek z zabawnymi, ale jednocześnie dającymi do myślenia tekstami. W ostatnim czasie Dawson zaczęła wychodzić trochę poza granice swej akustyczno-folkowej niszy: to właśnie jej piosenki stanowią większość soundtracku do niezwykle popularnej w tym sezonie młodzieżowej komedii „Juno”, która za kilka miesięcy ma dotrzeć także na ekrany polskich kin. Część z nich zabrzmiała też tego wieczoru, dużą część występu wypełniły jednak najnowsze kompozycje artystki, mające charakter piosenek dla dzieci – choć nawiązują oczywiście do klasycznej twórczości tego typu, różnią się od niej przede wszystkim przewrotnymi, zgoła nie dziecinnymi tekstami. Skupiona i zachwycona publiczność uważnie wsłuchiwała się w słowa kolejnych utworów, przyjmowała każdą kolejną kompozycję z wielką radością. A artystka odwdzięczała się tym samym, uśmiechając się niemal bez przerwy i opowiadając między utworami zabawne anegdoty. Na koniec zaproponowała jeszcze publiczności niezwykły pomysł: wspólny uścisk i przytulenie się. W praktyce wykonanie tego przedsięwzięcia było dość trudne, ale było to bardzo urocze zakończenie tego koncertu.